[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siedział w więzieniu.
Zanim Gard zdążył odpowiedzieć, do ataku przystąpiła druga:
- Ty nie lubisz Sindrego, ja to wiem. Gdybyś go lubił, to byś nie wyjechał.
Tego było już za wiele. Gard dosłownie kipiał. Właśnie miał zamiar powiedzieć, że
będzie musiał porozmawiać z rodzicami dziewczynek, należało bowiem położyć wreszcie
kres dręczeniu małego, niewinnego chłopca, a jeśli on się tylko dowie, że choćby jeden raz
dotknęły Sindrego, to jeszcze tego pożałują...
Na szczęście pani Inger podeszła do nich pospiesznie i odsunęła swe wychowanki na
bok, nim Mörkmoen zdążyÅ‚ uczynić wiÄ™cej, niż tylko otworzyć usta.
- Zawsze będą wyżywać się na nim - powiedziała z żalem nauczycielka. -
Prawdopodobnie w ich wyobrażeniu Sindre ma jeszcze gorzej niż one. Ojciec jednej z nich
pije i robi burdy w domu, drugi z kolei pochłonięty jest własną firmą i w ogóle nie interesuje
się dziećmi. Właściwie to jest mi ich szkoda. Rozmawiałam z matkami o zachowaniu ich
córek, ale one nic nie rozumieją. No cóż, na szczęście dziewczynki kończą już sześć lat i idą
do szkoły. Po wakacjach wszystko ułoży się na pewno znacznie lepiej.
- Chociaż tyle na pociechę - odparł gorzko Gard. - W szkole znajdą się w pierwszej,
czyli najmłodszej klasie, i może z nich też wyrosną ludzie.
Dyrektor Lomann chodził po swym banku, rozglądając się z zadowoleniem dookoła.
Nareszcie zdrowy! Nareszcie! Po tylu długich miesiącach oczekiwania będzie mógł
wreszcie je sobie wziąć - własne pieniądze. Naprawdę zasłużył na nie. Przecież całe swoje
życie poświęcił żonie, do której musiał się przymilać, żeby wyciągnąć choć parę groszy, no i
bankowi. Siedział tu i umizgiwał się do tych głupich klientów, żebrzących o pożyczki i nie
mających pojęcia o tym, jak należy korzystać z pieniędzy. Za to on wiedział doskonale! Nie
na darmo przecież był dyrektorem banku! Och, jak długo o tym śnił i marzył! Pieniądze,
naprawdę duże pieniądze... Niezależność, wolność, władza!
Ale na razie musi trochę poczekać. Serce nie jest jeszcze wystarczająco silne.
Uśmiechnął się sam do siebie, gdy przypomniał sobie to współczucie wszystkich
naokoło. Ten wielki szok. Powszechne zatroskanie z powodu włamania do jego banku,
odpowiedzialność za pieniądze obcych ludzi.
On się nie przejmował, o, nie! Ale nie wiedział, że ma tak słabe serce, on, który mimo
upływu lat ciągle wyglądał młodo i zdrowo. A jednak nie wytrzymał wysiłku i napięcia
związanego z zanurzeniem się w stroju płetwonurka pod wodę i umieszczeniem metalowej
skrzyni pod kamieniem na dnie morza.
I to właśnie tam, w miejscu, gdzie nigdy nikt się nie zapuszczał, pojawił się ten
chłopiec. Stąd ów szok. Ile ten mały właściwie zdołał zobaczyć?
Co ma z nim począć? Co się robi z takim świadkiem? Nie ulega wątpliwości, że mały
rozpoznał go w szpitalu. Zdaje się, że jest porządnie wystraszony.
Prawdopodobnie nie byłoby poważniejszego problemu, gdyby obaj nie mieszkali tak
blisko i raz po raz nie wpadali na siebie. Wie, jak ten smarkacz siÄ™ nazywa i kim jest jego
matka. Nic nadzwyczajnego, niezamężna i bez pieniędzy.
Mimo to wahał się. Musi uważać na swoje serce, nie powinien się denerwować. A
teraz na dodatek przy chłopaku pojawił się ten mężczyzna. Mały mówi do niego tato .
Niemożliwe! To wygląda na zupełnie luzny związek. Chyba nie powinien się niczego
obawiać z jego strony.
Ale co zrobić z małym?
Może...?
Może by go ukryć na jakiś czas? Do chwili, aż wydobędzie skrzynkę i wyjedzie z
kraju. A jeśli nie uda im się w porę odnalezć smarkacza - no cóż, to już nie jego sprawa. To
ich błąd, trzeba było lepiej szukać!
Wcale niegłupi pomysł! Przecież ten mały świadek jest naprawdę dla niego
niebezpieczny. To jedyny element zagrożenia w całym wprost nieprawdopodobnie pewnym
planie. Lomann miał dopiero czterdzieści dziewięć lat i nie zamierzał spędzić reszty życia na
pracy, o nie! Już od dawna marzył, by się wycofać, dyskretnie i z godnością, ze względów
zdrowotnych. Jedyny problem stanowiło to, jaką przypadłość ma wymyślić jako przyczynę
swej rezygnacji. I nagle powód sam się znalazł. Serce...
To wcale nie jest zabawne, lecz już wkrótce znowu będzie zupełnie zdrowy. Lekarz
twierdzi, że wszystko na to wskazuje.
No pewnie, kiedy odpocznie sobie w Hiszpanii..
Dla dyrektora Lomanna życie dopiero się zaczyna. Dopiero teraz będzie naprawdę z
niego korzystać! Już sobie wyszukał willę w słonecznej Hiszpanii, do której wysłał swoją
przyjaciółkę, by na niego czekała. Kiedy więc tylko wydobędzie skrzynię...
Przeklęty smarkacz!
Lomann wyprostował się gwałtownie. Kto to słyszał, by tak biadolić? Przejmować się
jakimś dzieciakiem? To niemożliwe, po prostu niemożliwe, by ten bachor mógł pokrzyżować
mu plany! Przecież on nie ma pojęcia, kim jest Lomann. Poza tym, czy ktoś dałby wiarę
fantazjom dziecka?
Pal licho chłopaka!
Carl Lomann jest wolny. Wolny i niepokonany!
Jeszcze tylko trochę cierpliwości, a niedługo będzie mógł wyjechać...
ROZDZIAA XVI
Gard był wściekły.
Musi koniecznie porozmawiać z Mali o przedszkolu. Sindre nie może tam chodzić ani
jeden dzień dłużej. Co prawda te okropne plotkarki mają już sześć lat i naturalną koleją
rzeczy niebawem opuszczą przedszkole, ale przecież chłopiec powinien żyć w spokoju już
teraz.
Zcisnął malca mocniej za rękę, ciągnąc go za sobą po chodniku. Znajdowali się w
centrum miasta, gdzie Gard miał kilka spraw do załatwienia.
Sindre co chwila potykał się o własne nóżki, aż wreszcie jego opiekun zatrzymał się
skruszony i wziął go na ręce.
- Czy te dwie dziewczynki zawsze są takie niemiłe?
- GÅ‚upie baby!
- To właśnie one ciągle cię poszturchują?
- Tak.
Mörkmoen bÄ…knÄ…Å‚ coÅ› brzydkiego pod nosem.
- Musisz nauczyć się bronić, Sindre! Albo lepiej nie, to tylko pogorszyłoby sytuację.
No bo co taki trzylatek jak on mógłby im przeciwstawić?
- Niedługo będą twoje urodziny. Za tydzień. Skończysz już trzy lata, chłopie! Może
wymyślimy coś niezwykłego na ten dzień. Wszyscy razem: ty i ja, i mama?
- O tak! - wydyszał chłopiec. - Pojezdzimy samochodem. Mama pojezdzi
samochodem.
- Jeśli będzie miała na to ochotę, bardzo proszę - roześmiał się Gard. - Zdaje mi się, że
mama upiecze tort, a ty dostaniesz pewnie jakiÅ› prezent...
- Duży?
- Może. Ale myślę, że mały prezent też może nie być wcale taki głupi, prawda?
- Prawda. Najlepiej to dostać mnóstwo prezentów!
- No, tak... Muszę podjąć pieniądze, wstąpimy na chwilkę do banku. A potem
pojedziemy sobie do tego twojego lasu i rozejrzymy się trochę po nim, no, a pózniej będzie
pora wracać do domu. Uprzedziłem twoją mamę, że odbiorę cię dzisiaj z przedszkola.
Malec potakiwał z przekonaniem głową na znak, że wszystko rozumie.
Prawdopodobnie zapowiedz wizyty w lesie nie zabrzmiała dla niego zachęcająco, lecz nie dał
nic po sobie poznać.
Gard cieszył się, że znowu jest razem z Sindrem.
Tymczasem w banku chłopiec stał się niespokojny. Wszystko wskazywało na to, że
znowu ogarnął go ten niewyjaśniony lęk. Powrócił do równowagi dopiero wtedy, gdy jakiś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]