[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Oficerowie każdemu rannemu medale obiecywali, byle chorzy szli do walki. Stryj opowiadał,
jak jednej nocy złapali takich Niemców, którzy chcieli lazaret wysadzić w powietrze. To
znaczy jednemu coś się chyba pomyliło, bo przygotował ładunek, a potem go zabrał i gdzieś
wyrzucił. Dziadek wrócił z wojny bez nogi...
Potem był 1920 rok. Bolszewicy szli na Polskę. Mój tato poszedł do walki jako
ochotnik. Babcia opowiadała, że jak wkroczyła bolszewicka kawaleria, to w naszym ogródku
sobie toalety urządzili, a szczególnie wśród tyczek z ogórkami. Jak po cudzie sierpniowym
uciekali, to te ogórki zżarli i pojechali. Tata medal dostał, kawałek ziemi na pograniczu. Ci tu
- w tym momencie pan Franciszek pogroził w kierunku pensjonatu Horsta - w tym czasie
Rzeczypospolitej się wyrzekli. Tak słuchajcie, dzieci, bo to ważne, że w 1920 roku
głosowanie tu na Mazurach urządzono, czy chcą być za Polską, czy za Niemcami...
- Pytano się, czy jesteś za przyłączeniem do Polski, czy za pozostaniem w Prusach
Wschodnich - wtrąciłem uwagę. - Gdy bolszewicy szturmowali podwarszawskie miasteczka,
nikt chyba nie wierzył w ocalenie Polski samotnie walczącej z najezdzcą.
- Może i tak - pan Franciszek machnął ręką, jakby opędzał się od much. - No więc
potem, w 1939 roku, z obu stron, jak tatarska horda najechali PolskÄ™ i hitlerowcy, i
bolszewicy. Podzielili kraj i NKWD mojego taty szukało. Takie pamiętliwe łajzy były.
Mojego wujka, co w Brześciu ze schodów swojego sklepu w latach trzydziestych przepędził
radzieckiego agitatora, to zaraz po kilku dniach wywiezli i ślad po nim i rodzinie zaginął. A
mówią, że tylko Niemcy tacy dokładni...
Jak się tato o tym wszystkim zwiedział, to zaraz do lasu uciekł. Razem z nim tylko
paru takich bystrych było, bo reszta w cud wierzyła, że Ruscy, też Słowianie, ludzie będą.
Guzik prawda, ci nadziani nadzieją pierwsi lądowali w bydlęcych wagonach. Tata siedział w
lesie, pracował dla gajowego, potem do  leśnych przystał. Początkowo chłopcy to tylko się
zbierali i ćwiczyli. Potem, w 1941 roku, jak Hitler ruszył na Moskwę, to się działo. Co się na
czołgi i inny sprzęt napatrzyłem! Pamiętam, że cały dzień przy drodze stałem. W tym czasie
Niemcy o mało nie zastrzelili mojej mamy. Przyjechali tacy w skórzanych płaszczach, na
motocyklach. Weszli do chałupy, niby uśmieszki, a to gara zaglądali. Patrzą - ziemniaki się
gotują. Oni hyc za gar i zjedli. Dojechali do następnej wioski i pochorowali się na taką
wstydliwÄ… chorobÄ™, co do toalety co chwila gania.
Wszyscy się roześmieliśmy z opisu kłopotów żołądkowych niemieckich
motocyklistów.
- Zaraz jakiś oficer odkrytym wozem przyjechał i paru innych na ciężarówce. Front już
poszedł, a oni pośrodku wsi mamę pod płot ustawiają, że niby szpieg, sabotażysta. Już się do
rozstrzelania przymierzyli, gdy nagle... - pan Franciszek zawiesił głos - wpadli Ruscy na
konikach, z szabelkami. Szast, prast pociachali tych hitlerowców i we wsi się rozgościli. A
wtedy to mama już tylko obierki dla świń gotowała. Ci Ruscy weszli do kuchni, obierki zżarli,
onuce przy piecu osuszyli i jeszcze nocÄ… pojechali dalej. To jacyÅ› dobrzy Ruscy byli, bo w
1944 roku to inni przyszli. Zaraz o ojca pytali. Wtedy tata i starsi bracia w lesie byli. Ja tylko
mamy, babci i sióstr pilnowałem, bo jeszcze za młody do partyzantki byłem. Te Ruskie
węszyli, aż wreszcie jak na nasze AK polowali, to już tak o ojca nie wypytywali. Któregoś
dnia we wsi pojawili się polscy oficerowie.  Do Polski jedzcie - mówił jeden. Kobiety
posłałem więc do ciotki do Siedlec, a sam zaciągnąłem się do pułku piechoty. Do Berlina na
piechotę doszedłem! Najpierw był Wał Pomorski, potem Odra, a na końcu Kancelaria
Trzeciej Rzeszy.
- Mówił pan, że był pan za młody na partyzanta, a do wojska pana wzięli? - dziwił się
Kijanka.
- Byłem synem pułku, takim, który szybko dorósł. Wy młodzi jesteście, w wojsku ni
na wojnie nie byliście. Nie wiecie, jak to jest, gdy wieczorem dobry człowiek dzieli się z
wami czarnym chlebem, czerstwym, bo niemieckie mozdzierze rozbiły tabory, a rankiem leży
w okopie trup bez członków. Tylko po medalu za odwagę można poznać, że to ten sam
człowiek. Słyszałem, jak rosyjski generał wysyłał  Polaczków na pewną śmierć, na
niemiecki, dobrze okopany bunkier, którego bronili SS-mani, znaczy najzacieklejsi obrońcy.
W Berlinie widziałem, jak ze zwycięstwa korzystali Rosjanie i jak cierpieli pokonani. Wiem,
że oni przez lata wojny żyli jak króle, z Polaków niewolników chcieli zrobić, ale... Młodzież i
dziewczęta tu są, to nie powiem, co się tam działo...
Po wojnie oficer, taki stary, jeszcze przedwojenny rotmistrz, do szkoły mnie wygnał,
do rodziny. Wróciłem, a mama mi powiedziała, że Ruscy i nowa władza oddział taty i braci
rozbili... Do tego tajniacy zaczęli i za mną chodzić. Szkół nie skończyłem, tylko zaraz latem
1945 roku tu przyjechałem. Ot, taka i moja historia.
- Niech pan, panie Franciszku, powie, czemu pan tak nie lubi swojego sÄ…siada? -
zapytałem po chwili ciszy.
- Wie pan, jaki on miał majątek i jak go bronił przed naszymi? Niczym nie chciał się
dzielić. Przyjeżdżali tu różni i chcieli mu zabrać, to meble, to sprzęty z gospodarstwa.
Niczego nie dawał, skarżył na milicję. Dopiero jak przyszedł dyrektor PGR-u z milicją, to
oddał parę maszyn.
- Dziwi się pan, że swojego bronił?
- Nie - przyznał pan Franciszek. - Ale to Niemiec, a to chytre plemię.
- A on tę wojnę zaczynał?
- Nie.
- A powinno się winić syna za czyny ojca?
- Nie.
- A wolno przyjąć chleb od wroga?
Pan Franciszek zdziwił się i spojrzał na mnie jak na szalonego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl