[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zdezaktywować tego małego uciekiniera do czasu, gdy bezpiecznie znajdzie się w
garażu.
- Nie. Nie będzie już więcej próbował - Luke zmierzył popiskującego cicho robota
surowym wzrokiem. - Mam nadzieję, że ta lekcja nie poszła na marne. Nie ma
potrzeby...
Nagle, bez ostrzeżenia, Erdwa wyskoczył w górę - wyczyn bez wątpienia godny
uwagi, jeśli wziąć pod uwagę jak słabe były mechanizmy sprężynowe w jego trzech
grubych nogach. Cylindryczny korpus kołysał się i wirował; wydobywała się z
niego istna symfonia gwizdów, pohukiwań i elektronicznych wykrzykników.
Luke był raczej znudzony niż zaniepokojony. - O co chodzi? Co się z nim teraz
dzieje? Zaczynał rozumieć, dlaczego Trzypeo tracił cierpliwość. Sam miał już
dosyć tego zdefektowanego urządzenia.
Niewątpliwie Erdwa zdobył przypadkiem holo tej dziewczyny i wykorzystał je, by
skłonić jego, Luke'a, do usunięcia modułu ogranicznika. Trzypeo
najprawdopodobniej odgadł prawidłowo. Mimo wszystko, gdy dostroi mu się obwody i
przeczyści złącza logiczne, będzie z niego bardzo użyteczna jednostka rolnicza.
Tylko... jeżeli to prawda, to dlaczego Trzypeo tak nerwowo się rozgląda?
- Oj, sir, Erdwa twierdzi, że z południowego wschodu zbliża się tu kilka
stworzeń nieznanego typu. Być może Erdwa chciał w ten sposób odwrócić ich uwagę,
lecz Luke nie mógł ryzykować. Zdjął z ramienia strzelbę i zaktywizował baterię.
Zlustrował horyzont, nie zauważył jednak niczego. No, ale ludzie piasku byli
mistrzami w sztuce czynienia siÄ™ niewidocznymi.
Nagle Luke zdał sobie sprawę, jak daleko się znalazł, jaką odległość przebył
śmigacz tego ranka.
- Nigdy nie zapuszczałem się w tę stronę tak daleko od farmy - oświadczył. -
%7łyje tu sporo strasznie dziwnych stworzeń. Nie wszystkie jeszcze zostały
sklasyfikowane. Lepiej, dopóki nie okaże się inaczej, uznać je wszystkie za
niebezpieczne. Oczywiście, jeżeli to coś zupełnie nowego... - ciekawość nie
dawała mu spokoju. Zresztą i tak był to zapewne kolejny podstęp Erdwa Dedwa. -
Przyjrzyjmy się im - postanowił.
Ostrożnie, trzymając w pogotowiu broń, poprowadził Trzypeo na szczyt pobliskiej
wydmy. Równocześnie starał się nie spuszczać oka z Erdwa.
Na górze położył się płasko na brzuchu i zamienił strzelbę na makrolornetkę.
Przed nim ciągnął się kolejny kanion, zamknięty wygładzoną przez wiatry ścianą
barwy brązu i ochry. Badając wolno jego dno, dostrzegł nieoczekiwanie parę
spętanych zwierząt. Banthy - i to bez jezdzców.
- Czy pan coś mówił, sir? - wysapał Trzypeo, gramoląc się za Luke'em. Jego
lokomotory nie były projektowane do takich wspinaczek.
- Banthy - szepnął przez ramię Luke, zapominając w podnieceniu, że Trzypeo być
może nie wie, czym różni się bantha od pandy.
Znów spojrzał w szkła, zmieniwszy nieco ogniskową.
- Czekaj... ludzie piasku, na pewno. WidzÄ™ jednego.
Nagle coś ciemnego przesłoniło pole widzenia. Przez chwilę zdawało mu się, że to
jakiś kamień potoczył się przed nim. Zirytowany opuścił lornetkę i wyciągnął
rękę, by odsunąć przeszkadzający obiekt. Jego palce trafiły na coś, co
przypominało elastyczny metal.
Była to obandażowana noga, gruba jak obie nogi chłopca. Zaskoczony podniósł
głowę wyżej... i jeszcze wyżej - wznosząca się nad nim postać nie była Jawą.
Zdawało się, że wyskoczyła wprost spod piasku.
Trzypeo cofnął się przerażany. jego stopa nie znalazła oparcia. %7łyroskopy zawyły
protestujące i wysoki robot runął w dół. Zmartwiały Luke słyszał stuki i
grzechotania cichnące w miarę, jak android odbijając się od ziemi staczał się
coraz niżej.
Chwila zaskoczenia minęła i Tusken, wydawszy z siebie przerazliwe warknięcie
furii, a jednocześnie rozkoszy, zadał cios swym ciężkim gaderffii. Podwójne
ostrze topora rozpłatałoby czaszkę Luke'a, gdyby ten nie zasłonił się strzelbą w
instynktownym raczej niż świadomym geście. Broń odbiła uderzenie, lecz był to
ostatni pożytek, jaki przyniosła. Zrobione z płyty pancerza rozbitego frachtowca
ostrze rozkruszyło lufę i zamieniło w metalowe confetti delikatne układy
wewnętrzne strzelby.
Luke cofał się krok za krokiem, aż stanął na krawędzi urwiska. Jezdziec szedł za
nim, trzymając broń wzniesioną wysoko nad owiniętą szmatami głową. Zachichotał
makabrycznie; głos wydobywający się przez okratowany piaskofiltr wydawał się
jeszcze bardziej nieludzki.
Luke próbował obiektywnie ocenić swoją sytuację, jak go uczono na kursach
przetrwania. Problem polegał na tym, że czuł suchość w ustach, ręce mu drżały, a
strach paraliżował ruchy. Przed nim stał Jezdziec, z tyłu czekał prawdopodobnie
śmiertelny upadek. W umyśle chłopca zwyciężyła ta cząstka, która poszukiwała
jakiegoś mniej bolesnego rozwiązania. Zemdlał.
%7ładen z Jezdzców nie zauważył Erdwa Dedwa, gdy mały robot wciskał się w płytkie
zagłębienie w skale. Jeden z nich niósł bezwładne ciało Luke'a. Zwalił
nieprzytomnego chłopca na piasek i przyłączył się do swych towarzyszy,
pracujących już przy otwartym śmigaczu.
Na wszelkie strony wylatywały zapasy i części zamienne pojazdu. Od czasu do
czasu napastnicy przerywali plądrowanie, gdy kilku z nich kłóciło się lub biło o
jakąś szczególnie atrakcyjną część łupu.
Nagle podział zawartości pojazdu został wstrzymany. Jezdzcy, rozglądając się na
wszystkie strony, z przerażającą szybkością wtopili się w pustynny krajobraz.
Wąwozem przemknął jakiś zabłąkany, roztargniony powiew. Daleko na zachodzie coś
zawyło. Wznosząc się i opadając narastająca fala dzwiękowa odbiła się echem od
skał.
Przez chwilę ludzie piasku trwali nieruchomo. Potem, z głośnymi warknięciami i
jękami przerażenia,
czym prędzej oddalili się od z daleka widocznego śmigacza. Budzące dreszcz lęku
wycie rozległo się ponownie, tym razem bliżej. Tuskenowie byli już jednak w
połowie drogi do miejsca, gdzie czekały banthy. Te także pochylały się i w
napięciu szarpały pęta.
Dla Erdwa dzwięk nie oznaczał niczego. Mimo to mały robot próbował jeszcze
głębiej wtłoczyć kadłub do niby groty. yródło ogłuszającego wycia zbliżało się.
Sądząc z reakcji ludzi piasku, głos ten wydawało z siebie coś niewyobrażalnie
straszliwego. Straszliwego i morderczego, co może nie ma dość rozumu, by
odróżnić jadalne organizmy od niejadalnych maszyn.
Nawet ślad kurzu nie pozostał, by zaznaczyć miejsce, gdzie jeszcze kilka minut
temu Jezdzcy Tusken dokonywali rozbioru zawartości śmigacza. Erdwa Dedwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]