[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nawet brzydcy. Właściwie posiadali ten sam przedziwny wdzięk, co chińskie pagody. Cóż, nie mieli ludzkich
kształtów, ale nie ma ich również rajski ptak - a rajskie ptaki to jedne z najpiękniejszych żyjących istot.
Nagle dotarło do mnie, że te ich nibynóżki potrafią być bardzo wyraziste, a niezręczne gesty miały w sobie coś ze
szczenięcej przymilności. Zrozumiałem, że przez całe życie patrzyłem na Marsjan poprzez ciemne okulary nienawiści i
strachu.
Oczywiście, rozmyślałem, ich smród pewnie w dalszym ciągu będzie dla mnie odpychający, ale... Nagle dotarło do
mnie, że przecież czuję ten jedyny w swoim rodzaju odór... i wcale mi to nie przeszkadza. Mało tego, nawet mi się
podoba!
- Doktorze! - zawołałem niecierpliwie - czy ten projektor ma przystawkę zapachową?
- Co? Nie, chyba nie. Za duży dodatkowy ciężar dla statku.
- Ale musi tam być! Przecież doskonale czuję ich zapach.
- Ach, to - wydawał się odrobinę zawstydzony. - Chłopcze, zrobiłem coś, co, jak mam nadzieję, nie przysporzy ci
kłopotów.
- Co, sir?
- Kiedy penetrowałem twoją czaszkę, stwierdziłem, że większość tego neurotycznego uprzedzenia w stosunku do
Marsjan ma swoje zródło w zapachu wydzielanym przez ich ciała. Nie miałem czasu na dogłębne zbadanie sprawy,
więc musiałem dokonać pewnej zamiany. Poprosiłem Penny - tę młódkę, która tu była przed chwilą żeby pożyczyła mi
trochę swoich perfum. Obawiam się, synku, że od tej chwili Marsjanie będą dla ciebie pachnieć jak paryski dom
uciech. Gdybym miał więcej czasu, użyłbym innego, bardziej zwyczajnego zapachu, jak dojrzałe truskawki lub gorące
ciastka z syropem, ale musiałem improwizować.
Pociągnąłem nosem. Tak, rzeczywiście pachniało jakby ciężkimi, drogimi perfumami... A jednak, cholera, bez
wątpienia był to znajomy smród Marsjan.
- Podoba mi siÄ™.
- Musi ci się podobać.
- Ale chyba rozlał pan tu sporą butelkę, doktorze. Cały pokój jest nimi przesiąknięty.
- Hę? Wcale nie. Pomachałem tylko koreczkiem pod twoim nosem jakieś pół godziny temu, a potem oddałem butelkę
Penny, a ona ją zabrała. - Pociągnął nosem. -Nic tu nie czuję. Na butelce napisane było ,,Zwierzęca żądza". Chyba
miało w sobie mnóstwo piżma. Oskarżyłem Penny, że próbuje zdemoralizować załogę, ale tylko roześmiała mi się w
twarz. - Wyciągnął rękę i wyłączył odtwarzacz. - No, dość już tego dobrego. Musisz zająć się czymś pożyteczniejszym.
Kiedy znikł obraz, wraz z nim uleciał także zapach. Musiałem przyznać, że to wszystko było w mojej głowie. Cóż,
jednak jako aktor potrafiłem realnie oceniać zjawiska.
Kiedy Penny wróciła w kilka minut pózniej, pachniała dokładnie tak samo, jak Marsjanie.
Uwielbiam ten zapach.
4
Moja edukacja odbywała się nadal w tym samym pokoju (był to pokój gościnny pana Bonforte'a). Nie spałem, z
wyjątkiem seansów hipnotycznych, i wcale mi się spać nie chciało. Doktor Capek albo Penny towarzyszyli mi i
pomagali przez cały ten czas. Na szczęście mój człowiek był bardzo dokładnie obfotografowany i opisany, jak wszyscy
inni wielcy ludzie w historii. Pomagali mi również jego przyjaciele. Materiału było mnóstwo - problem polegał tylko
na tym, ile z tego zdołam sobie przyswoić na jawie i w stanie hipnozy.
Nie wiem, w którym momencie przestałem nie lubić Bonforte'a. Capek zapewniał mnie - a ja mu wierzyłem - że nie
wprowadził sugestii hipnotycznej na ten temat. Nie prosiłem o to, a doktor Capek z całą pewnością skrupulatnie
przestrzegał zasad etyki lekarskiej i hipnoterapeutycznej. Wydaje mi się jednak, że było to nieodłącznie związane z
samą rolą - podejrzewam, że polubiłbym nawet Kubę Rozpruwacza, gdybym miał okazję dokładnie zapoznać się z tą
postacią. Patrzmy na to w ten sposób: aby dobrze nauczyć się roli, musimy na jakiś czas stać się tym człowiekiem. A
człowiek zwykle lubi siebie, a jeśli nie, to popełnia samobójstwo.
Wszystko zrozumieć, to znaczy wszystko przebaczyć. A ja zaczynałem rozumieć Bonforte'a.
20
Na zakończenie mieliśmy trochę obiecanego przez Daka odpoczynku pod jednym G. Nigdy nie przeszliśmy w stan
nieważkości, nawet na chwilę. Zamiast wysunąć żagiew, czego chyba nie lubią robić po drodze, statek zakreślił coś, co
Dak nazwał stuosiemdziesięciostopniową ukośną beczką. Utrzymuje ona statek przez cały czas pod ciągiem i robi się
ją dość szybko, ale ma jeden niepokojący efekt, który zakłóca równowagę. Nazywa się to tak jakoś, jakby Koriolan.
Chyba efekt Coriolisa?
O statkach kosmicznych wiem tylko tyle, że te, które wznoszą się z powierzchni planety, są naprawdę rakietami, lecz
wojażerowie nazywają je ,,imbrykami", z powodu strumienia pary wodnej lub wodorowej, wypuszczanego przy
włączeniu napędu. Nie są uważane za prawdziwe statki atomowe, pomimo że strumień podgrzewany jest przez stos
atomowy. Statki o dalekim zasięgu, takie jak ,,Tom Paine", to znaczy żagwiowce, są (przynajmniej tak mi powiedzieli)
prawdziwymi statkami, korzystającymi z E równego MC do kwadratu, albo może M równemu EC do kwadratu?
Wecie, chodzi o to, co wymyślił Einstein.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]