[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Haszyd przypomniał sobie imię twarzy. Sdemak! Co on tu robi? Po co przyszedł? Trzeba go
przegonić.
- Wynoś się. Precz. Wynocha - mamrotał satrapa, dopóki twarz się nie rozwiała. Zaraz potem spod
nóg odpłynęła ziemia i Haszyd poczuł, że znowu płynie.
-134-
Dowódca Sdemak zaklął długo i soczyście. Nie w porę Haszyd napalił się tego świństwa. A
wszystko przez tego Aj-Bereka, niech go diabli, to on podsunął władcy tę truciznę. Dowódca
zrozumiał, że nie uda mu się otrzezwić satrapy, nie ma na to czasu.
Sdemak wykrzyknął imiona i od razu do komnaty Haszy da wpadło z korytarza dwóch żołnierzy.
- Chłopcy - powiedział ze zmęczeniem dowódca. - Będziecie nieść pana. Nie odstępujcie mnie
nawet na krok. Wypełniać tylko moje rozkazy. Tylko moje, jasne? Pan zachorował. Jest
nieprzytomny. Gdyby coś mówił, wyrywał się - nie zwracajcie uwagi. Jasne? Dobrze... Chłopcy,
mamy obowiązek uratować naszego władcę. Obowiązek! Bierzcie go.
Z komnat Haszyda wyszedł Sdemak, za nim dwóch potężnych żołnierzy, którzy mieli na zmianę
nosić na rękach swojego władcę.
Z pięciu kuszników, dwóch miało iść w ariergardzie ich maleńkiego oddziału. Ruszyli pałacowym
korytarzem.
Zza pierwszego zakrętu wypadł zziajany oficer. Sdemak nie zatrzymując się, rozkazał mu iść tuż
obok nich.
- Zachodnie skrzydło zajął przeciwnik - ciężko dysząc, głosem, w którym strach mieszał się z
bojowym zapałem, powiedział oficer. - Nie sposób się przedrzeć. Północne skrzydło płonie. Tam
też nie można przejść. Jedyna jeszcze wolna droga- przez amfiladę na pierwszym piętrze, a potem
po spiralnych schodach. Już tam wysłałem wszystkich moich kuszników. Powinni się utrzymać do
naszego przyjścia.
- Zuch - Sdemak nie na próżno zawsze lubił tego chłopca -będzie z niego dobry dowódca. Jeśli... -
Sygnalne ognie zapalono na dachu?
- Dowódco! Tam już były demony! Przed naszymi chłopcami! Jak? Skąd? Dowódco, to przecież
nieludzie, to plemię Negrali! -teraz w głosie młodego oficera dało się słyszeć również rozpacz. -Nic
nie możemy zrobić. W każdego demona trzeba by wsadzić z dziesięć bełtów, co najmniej.
- A więc można je zabić! Co to za demony! - parsknął Sdemak. - Demonów żelazo się nie ima!
Zbiegli schodami na pierwsze piętro. Tutaj doskonale było słychać odgłosy rozgorzałej w pałacu
Haszyda bitwy: przedśmiertne wycie i jęki rannych, brzęk i łoskot żelaza, przekrzykujących się
obrońców pałacu, łoskot wyważanych drzwi i budowanych w przejściach barykad.
-135-
- Chłopcy się boją. Jedni uciekają w panice. Inni zamierają z przerażenia i nie mogą podnieść rąk.
Przecież wy ich widzieliście, dowódco! Przyszli ze Zwiata Demonów! Zajęli pałac!
- Milczeć, oficerze! - brutalnie przerwał mu Sdemak, myśląc przy tym: Sam widzę, że pałac jest
skazany. Obrony już się nie da zorganizować. Za pózno... %7łeby tylko udało się uratować
Haszyda...".
Atak był nieoczekiwany i gwałtowny, jak atak kobry z zasadzki. Parę chwil temu pałac, jak zwykle
o tej porze, szykował się do snu, cichły komendy straży, gasły jaskrawe wieczorne kaganki,
zapalano nocne - nie tak jasne, rzadsze; wszystko w rezydencji Haszyda zamierało... i nagle -jakieś
stworzenia, włochate, z trąbami, z dziwnymi, wygiętymi do tyłu kolanami lezą przez paradne
wejście, przez boczne wejścia, przez każde drzwi, okno, każdą szczelinę, wypełniają pałac swoimi
ohydnymi ciałami, blaskiem zaostrzonych siekier i wypolerowanych hełmów, przewracają lampy i
pochodnie. Ogień zaczyna pełzać po ścianach, w jego odblaskach migają złowieszcze postacie, i
nie ma czasu na zorganizowanie obrony, na zwołanie wojowników, ustawienie ich w odpowiednich
miejscach...
Nie ma czasu na zrozumienie, co się dzieje, co za wróg przeniknął do pałacu Haszyda. Ale... przez
głowę Sdemaka przemknęła krótka jak błysk myśl, szach Dżumal, jak zameldowała Sdemakowi
straż, opuścił swoje komnaty i wyszedł z pałacu. Wyglądał przy tym na bardzo zaniepokojonego i
szalenie się spieszył... Czyżby to był podstęp wiarołomnego Turanu? Czyżby turańskie psy chciały
zająć miasto i przebrały się za potwory, żeby wywołać panikę w szeregach dzielnych
vagarańczyków? A gdzie podział się ten mądrala, Aj-Be-rek? Też razem z Turańczykami?...
Sdemak pokręcił głową. Nie czas teraz o tym myśleć. Potem. Teraz trzeba ratować władcę.
Na półpiętrze czekało na nich dwudziestu kuszników. Starsza-wy wojownik ze świeżymi
zadrapaniami na twarzy, w dymiącym, nadpalonym mundurze dziesiętnika rzucił się do
zbiegajÄ…cego po schodach Sdemaka.
- Te gady zaraz tu będą! Przebili się przez barykady na dole! Nie mam już nikogo, kogo mógłbym
wysłać na dół! Słyszycie?!
Ze schodów prowadzących na parter dał się słyszeć miarowy tupot nóg - bez pośpiechu, ale
konsekwentnie wchodzÄ…cych po stopniach.
- Biegnij, Sdemak! Szybko! Pięciu do mnie, pozostali za satrapą i dowódcą!
Stary wojownik osunął się na jedno kolano, podniósł wycelowaną w schody kuszę. Dołączyło do
niego jeszcze pięciu żołnierzy.
-136-
Sdemak skierował swój oddział w stronę amfilad sal przeznaczonych na przyjęcia i uroczystości.
W biegu żołnierze niechcący zahaczali o drogie wazy i posągi, i te z łoskotem spadały na podłogę,
rozbijały się na tysiące kawałków. Nikt się tym nie przejmował: życie satrapy było ważniejsze od
jakichś tam ozdóbek. Sdemaka poraziła nagła myśl: czy nie przecięto im korytarza prowadzącego
do spiralnych schodów? Gdyby tak było, znalezliby się w pułapce, bo droga do tajnego
podziemnego przejścia, wiodącego do zachodniej odnogi rzeki, była już odcięta przez pożar. Co
prawda, dostać się na tę stronę piętra demony mogły tylko przez okna, a te były wysoko nad
ziemią, ale... ale... Dowódca wolał nie kończyć myśli.
Haszyd już nie płynął w błękitnych oparach. Stał się delfinem i z zawrotną szybkością wbijał się w
oślepiający podwodny świat - nurkował na samo dno, usiane perłami i koralami, wypływał tuż pod
powierzchnią, skąd widać było słońce. Witały go ławice ryb o dziwnych kształtach. Krążyły
rekiny, ale satrapa nie bał się ich...
Od schodów dzieliły ich już tylko dwie nieduże sale, gdy z drzwi naprzeciwko ruszyły ku nim trzy
ciemne szerokie postacie.
W świetle pożogi zalśniły siekiery i hełmy. Przecież mogły wejść tylko przez okno - zdziwił się
Sdemak. - Jak im się to udało? Jak, do licha?". I zaryczał:
- Strzelać! Nie spać, niech was!... Pal!
Kusznicy unieśli kusze. Dowódca odsunął żołnierzy niosących Haszyda do ściany i zasyczał:
- Stać tu i nie ruszać się.
Pierwsze bełty wyrwały się ze swoich drewnianych łoży. Z półtorej dziesiątki kroków vagarańscy
gwardziści nie mogli chybić.
Ale nawet po drugiej salwie wychodzÄ…cy znikÄ…d wojownicy--potwory szli na nich jak gdyby nigdy
nic.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]