[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Oczywiście, Allison chciała, żeby wszystko było poukładane. W koocu to ona
pierwsza wymyśliła, że Quentin mógłby zostad dawcą spermy.
- Pragnie to nie to samo co kocha - westchnęła Liz.
- Jasne, ale tędy prowadzi droga do miłości.
- Przecież on nawet mnie nie lubi.
Allison uniosła brew w taki sam sposób, w jaki robił to Quentin.
- Daj spokój. - Rozpoczęła wędrówkę po pokoju. -Obejrzyjmy sobie dowody,
dobrze? Mój brat przez całe siedem lat unikał wszelkich związków z kobietami.
Wystarczyło kilka tygodni od waszego spotkania, żeby zlecił ci urządzenie żłobka, a
zaraz potem złamał jedną ze swoich podstawowych zasad i mimo wszystko połączył
interesy z przyjemnością.
Allison zatrzymała się, przeszyła przyjaciółkę przenikliwym spojrzeniem.
- Co więcej, zrobił to wszystko, wiedząc, że igra z ogniem. W koocu ma do czynienia
z kobietą, która za wszelką cenę musi szybko zajśd w ciążę. Jednak z
niewyjaśnionych przyczyn robi awanturę, kiedy się dowiaduje, że planujesz
sztuczne zapłodnienie, i każe ci znalezd sobie męża! - Allison oparła się dłoomi o
zagłówek fotela. -A na koniec sam zgłasza się na ochotnika!
Liz omal się nie roześmiała. Allison prowadząca przewód sądowy to niezapomniany
widok. Wprawdzie nie wiedziała o ich umowie, o małżeostwie z rozsądku i
wspólnym dziecku, ale była niebezpiecznie blisko prawdy.
- Umieram z ciekawości, ale nie zapytam cię, jak do tego doszło. - Allison spojrzała
znacząco na przyjaciółkę. - Na pewno wiem tylko jedno: ty i Quentin jesteście sobą
bardziej zafascynowani, niż to było w naszych czasach szkolnych.
Liz westchnęła.
- Ty go kochasz, tak?
Niespodziewane pytanie i domyślne spojrzenie przyjaciółki sprawiły, że w oczach Liz
pojawiły się łzy. Nie zamierzała płakad przy Allison, ale niestety nie potrafiła ich
ukryd.
- Och, Lizzie! - Allison usiadła przy niej i przytuliła ją. - Już w porządku.
- Nieprawda - łkała Liz. - Nie jest w porządku. Wszystko poplątałam.
- Ty? - zdziwiła się Allison. - Moim zdaniem Quentin jest co najmniej tak samo
winny, jeśli w ogóle można tu mówid o jakiejś winie.
- Ja tylko chciałam mied dziecko. - Liz pociągnęła nosem.
- No i będziesz miała! A ja zostanę ciocią! - powiedziała z radością Allison. - A
mama... O rany, mama oszaleje ze szczęścia!
- %7łe usidliłam jej syna?
- Nie, głuptasie. %7łe urodzisz jej wnuka! Zawsze o tym marzyła.
- Nie rozumiem? - Lis popatrzyła na zmieszaną nagle przyjaciółkę.
- No, wiesz...
- Czytacie we mnie jak w otwartej książce, tak? - domyśliła się Liz. Całymi latami
udawała, że Quentin nic ją nie obchodzi. Wyszło na to, że mogła sobie oszczędzid
tego wysiłku.
- Trudno było nie zauważyd - uśmiechnęła się Allison. - Patrzyłaś w niego jak w
obraz.
- Już dawno mi przeszło - protestowała Liz. Wolała myśled, że jej młodzieocze
uwielbienie przerodziło się w bardziej dojrzałe uczucie.
- Bogu dzięki - westchnęła komicznie Allison. -Quentin to mój brat i naprawdę jest
fajny, ale na pewno nie jest księciem z bajki.
Liz roześmiała się przez łzy.
- O, widzę, że się ze mną zgadzasz! - Allison ją uściskała. - Więc przestao mi tu
wygadywad głupstwa o Quentinie. Zasłużył sobie na zmienianie pieluch. A jeśli
chodzi o ciebie i o niego, to wszystko jakoś się ułoży. Zobaczysz.
ROZDZIAA DZIESITY
Liz znalazła się w oblężeniu. Ojciec odgrażał się, że przyjedzie z Florydy i
dopilnuje, żeby wszystko było jak należy". Zgodnie z przewidywaniami Allison
matka Quentina była w siódmym niebie. Zadzwoniła do Liz i powiedziała, że gdyby
tylko czegoś potrzebowała, to ona i jej mąż są na każde zawołanie.
W typowy dla siebie, taktowny sposób zachowywała się tak, jakby nie było
absolutnie nic niestosownego w tym, że jej najstarszy, nieżonaty syn będzie miał
dziecko z przyjaciółką jej córki.
Ale jeśli Liz sądziła, że Quentin odziedziczył takt po matce, to się myliła. Nawet
bardzo.
Rozmawiała właśnie z wykonawcą, kiedy usłyszała znajomy głos.
- Muszę z tobą pomówid.
Spojrzała na niego, zdziwiona tym niecodziennym zachowaniem.
- Teraz rozmawiam z panem Higginsem - oświadczyła ozięble.
- To może poczekad - Quentin udał, że nie zauważył bijącego od niej chłodu - a ja
mam do ciebie bardzo pilnÄ… sprawÄ™.
Przedsiębiorca w lot zrozumiał aluzję i oddalił się do swoich zajęd. Liz została sama z
Quentinem.
- To było niegrzeczne - warknęła, gdy znalezli się w holu.
- O to się nie martw. - Wzruszył ramionami. - To mój pracownik.
- Ach, więc to tak? - Z jej słów wiało takim chłodem, że Patrick Donovan byłby z niej
dumny. - Pracownik to nie człowiek? Musi się zastosowad do twoich życzeo? Nikt
nie śmie się sprzeciwiad potężnemu Quentinowi Whittakerowi, co?
Przesunął dłonią po włosach. Zdążyła się już nauczyd, że ten gest oznacza stan
przykrego napięcia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]