[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jej nogi swoim biodrem.
Poza tym było jej stanowczo za ciepło. Stwierdziła, że dzielenie łóżka z Maxem było dziwnym
doświadczeniem. Jakby spała z piecem hutniczym.
Hałasy znów się zaczęły. Wibrowały pośród ścian w jakimś prymitywnym, nieubłaganym,
potwornie irytujÄ…cym rytmie.
Aup. Aup. Aup.
Całkiem się przebudziła i usiadła na łóżku.
- O Boże, Max! Ktoś wali na dole w bęben.
- Co się stało?
- Nie słyszysz? Ktoś na dole wali w bęben. - Odsunęła przykrycie i zaczęła wysuwać się spod
Maxa. - Za chwilę obudzi wszystkich gości.
Udało jej się wyjść z łóżka. Podbiegła do szafy i sięgnęła po dżinsy i bluzkę.
- Zaczekaj, pójdę z tobą. - Max, ziewając, wstał z łóżka.
Odległy szmer męskich głosów mieszał się z waleniem w bęben. Cleo nadsłuchiwała przez
chwilę, a potem krzyknęła z niedowierzaniem.
- Zaczęli śpiewać! - Złapała okulary i włożyła je na nos. - To na pewno ci faceci z grupy
wojowników Quintona. No, przebrali miarkę, zaraz ich stąd wyrzucę. I nic mnie nie obchodzi, że
leje deszcz.
- Jeśli ich wyrzucisz, nie zapłacą za nocleg - uprzytomnił jej Max, zapinając spodnie.
- Chcę tylko, żeby skończyli z tym przeklętym bębnieniem. - Cleo już była przy drzwiach. -
Wiedziałam, że nie powinnam była ich wpuszczać za próg. Od początku nie podobał mi się ten cały
Tobias Quinton. Mam stanowczo za dobre serce.
Otworzyła drzwi i wybiegła na korytarz, ze świadomością, że Max, chociaż wolniej, idzie za
niÄ….
Z każdym stopniem hałas był większy. Dochodził z solarium.
Cleo podeszła do recepcji. George'a nigdzie nie było. Zakładając, iż udał się do zródeł hałasu,
ruszyła w stronę solarium i usłyszała chrapanie dobiegające z biura.
- George?
- Twój czujny nocny pracownik głęboko śpi - poinformował ją Max.
- Na litość boską! - Cleo zajrzała do biura i przekonała się, że George śpi rozparty w fotelu, z
otwartymi ustami i z nogami na biurku.
- Daj mu spokój - poradził Max. - I tak nie będzie z niego większego pożytku.
- Chyba masz rację. - Wyprostowała się i wyminęła go. - Sama się tym zajmę.
- Może byłoby lepiej, gdybyś zostawiła to mnie.
- Prowadzę ten zajazd od trzech lat. - Odwróciła się i poszła do solarium. Walenie w bęben i
śpiew były coraz głośniejsze.
- Jestem tu po to, żeby ci pomagać.
- To jeszcze nie znaczy, że sobie nie poradzę z paroma zle wychowanymi gośćmi. -
Zatrzymała się przed rozsuwanymi drzwiami prowadzącymi do solarium. Przez szyby w drzwiach
widziała ciemne pomieszczenie i pomarańczowa poświatę, która oznaczała, że Quinton i jego
wojownicy rozpalili ogień w kominku. - To już bezczelność.
- Myślę, że powinienem wejść pierwszy. - Max obszedł ją, sięgając do klamki.
- Bzdura! - Cleo szeroko otworzyła drzwi.
Powitało ją bębnienie i ryk męskich głosów. W świetle skaczących płomieni widać było
zarysy kilkunastu mężczyzn, siedzących w półkolu na podłodze przed kominkiem.
Pośrodku siedziała majestatyczna postać z białą grzywą. Przed sobą trzymała bęben i właśnie
miała w niego uderzyć po raz kolejny.
- To zupełnie wystarczy. - Cleo wyciągnęła rękę i jednym ruchem zapaliła wszystkie światła w
solarium.
Dwudziestu całkiem nagich mężczyzn odwróciło się i popatrzyło na nią z dezaprobatą.
Przyglądała im się z niedowierzaniem. %7ładen z nich nie był ubrany.
Cleo zaniemówiła. Obejrzała się i spojrzała na Maya, który stał tuż za nią.
- Mówiłem, że wejdę pierwszy. - Jego oczy błyszczały rozbawieniem.
Odzyskała wreszcie głos.
- Zrób coś - zażądała.
- Tak jest, szefowo. - Odsunął się, żeby mogła wyjść na korytarz. - Najlepiej będzie, jak
wrócisz na górę. Zapędzę wojowników do namiotów.
- Zostaw nas, kobieto - zaintonował Quinton głębokim, żałobnym głosem. - To męska
sprawa.
- Przypomina moją byłą żonę - zawołał jeden z mężczyzn. - Diane też nigdy nie pozwoliła mi
się zabawić.
- Nadszedł czas, aby zebrali się mężczyzni - recytował Quinton. Uderzył w bęben. - Nadszedł
czas męskiej władzy i mocy. Czas dla wojowników.
Cleo spojrzała wściekle na Maxa.
- Nie chcę, aby wracali do swoich pokoi. Chcę, żeby się stąd wynieśli, rozumiesz?
Natychmiast!
- Pomyśl, ile na tym stracisz.
- Nic mnie to nie obchodzi. Chcę, żeby się wynieśli.
- Serdecznie zapraszamy do naszego grona - powiedział Quinton do Maxa. - Oto miejsce i
czas dla mężczyzn.
- Dziękuję - odparł grzecznie.
- Słuchaj - syknęła Cleo. - Przysięgam, że jeśli się rozbierzesz i zaczniesz śpiewać przy ogniu,
uduszę cię własnymi rękami.
- Czyżby?
Quinton wstał. Przed sobą dyskretnie trzymał bęben.
- Nie bój się - powiedział. - Jesteś mężczyzną. Nadszedł czas, abyś się zapoznał z własną
męskością. Musisz sięgnąć w głąb siebie i odkryć siłę wojownika, który jest w tobie.
Cleo obróciła się ponownie i stanęła twarzą w twarz ze swym nie chcianym gościem.
- Od pana nie chcę więcej słyszeć ani jednego słowa. Przyjęłam was wieczorem z dobroci
serca. Błagaliście mnie o schronienie i oto wasze podziękowanie.
- Wcale nie błagaliśmy o schronienie - odezwał się jeden z mężczyzn zrzędliwym tonem. -
Mogliśmy spędzić noc na plaży.
- To po co tu przyszliście?
- Bo tak się nam podobało - stwierdził inny.
- Naprawdę? Co się wam stało? - szydziła Cleo. - Tacy dzielni wojownicy i przestraszyli się
małego deszczyku?
Max zdecydowanym gestem wziÄ…Å‚ jÄ… za ramiona.
- To nie ma sensu - stwierdził. Obrócił ją i poprowadził do drzwi. - Do widzenia, szefowo. Ja
siÄ™ tym zajmÄ™.
- Bardzo dobrze. A ja pójdę i spiszę numery ich kart kredytowych. Obciążę ich rachunkiem za
całą noc. I za śniadanie, chociaż nie będą mieli szansy go zjeść.
- Dobranoc, Cleo. - Max uśmiechnął się.
Zacisnęła zęby i ruszyła korytarzem. Za sobą usłyszała dudnienie bębna. Nie pamiętała, kiedy
ostatnio była tak wściekła. Pomyślała, że wywali George'a za zaniedbywanie obowiązków.
Znajoma postać wyszła z biura, z kluczem w dłoni.
- Cześć, Cleo - powiedział nieśmiało Ben. Podniósł w górę klucz. - George śpi, więc sam się
obsłużyłem. Idę na górę do mojego pokoju. Dlaczego nie śpisz?
Cleo natychmiast zapomniała o Tobiasie Quintonie i gołych wojownikach w solarium. Z
radością spoglądała na Bena.
- Benji, to znaczy Ben, wróciłeś!
- Yhm.
- Cieszę się, że znów cię widzę. - Cleo podeszła i uściskała Bena. - Tak się o ciebie
martwiliśmy.
- Przepraszam, że zjawiam się tak pózno. Postanowiłem wsiąść w samochód i przyjechać. -
Ben nieśmiało odwzajemnił uścisk. - Pewnie powinienem był zaczekać do rana, co?
- Ależ skąd. - Cleo zrobiła krok do tyłu. - Tu jest twój dom. Dobrze, że od razu przyjechałeś. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl