[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie mógłbyś ze mną mieszkać, Max. Oboje to wiemy. -Uśmiechnęła
się gorzko. - Nie mogłabym zajmować się twoimi synami, wiedząc, że z
mojego powodu znalezli się w niebezpieczeństwie. Już się spakowałam.
Chciałam tylko przed wyjazdem powiedzieć ci, jak bardzo mi przykro. Brent
pona
ous
l
a
d
an
sc
mnie odwiezie. Ucałuj ode mnie Jake'a i Josha.
Chciała powiedzieć znacznie więcej, ale obawiała się, że jeśli zostanie
tu jeszcze chwilę, całkiem się rozklei.
- Nic z tego. - Max objął ją i przytrzymał. Obrócił do siebie i popatrzył
w oczy. - Musisz mnie wysłuchać.
- Ale...
- %7ładnych ale". - Pchnął ją lekko na jedno z krzeseł i stanął nad nią,
jakby spodziewał się, że zechce uciec.
- Proszę, Max. Pozwól mi odjechać, zanim będzie jeszcze gorzej.
- Na pewno nie będzie gorzej. - Oparł jej ręce na ramio-nach i lekko nią
potrząsnął. - Będziesz tu siedzieć i wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia.
- Dobrze.
- To, co przydarzyło się dziś Jake'owi i Joshowi, mogło się przydarzyć
każdemu.
- Nieprawda...
- Cicho bądz - przerwał jej. - Jak powiedziałem, mogło przydarzyć się
każdemu. Katherine, kiedy opiekowałem się nią podczas nieobecności
rodziców, zginęła mi dwa razy.
- Nie wspominała o tym. - Przez moment ta myśl wydawała się
pewnym pocieszeniem, ale po chwili Phoebe potrząsnęła głową. - Ty sam
byłeś wtedy dzieckiem.
- Nastolatkiem. Wystarczająco dużym, żeby mi zaufać. Po raz pierwszy,
kiedy nie mogłem jej znalezć, byłem tak przestraszony, że obiecałem sobie
nigdy więcej nie spuszczać jej z oka. Mimo to Kathy zginęła mi po raz drugi.
- Jak?
pona
ous
l
a
d
an
sc
- Odwróciłem się tylko na chwilę, a po sekundzie już jej nie było.
Pamiętam tylko uczucie paniki, jaka mnie wówczas ogarnęła.
- Czy twoi rodzice.
- Czy mnie ukarali? - W kącikach jego ust pojawił się uśmiech. - Nie.
Dobrze wiedzieli, jak trudno wychowuje się dzieci. W końcu mieli
doświadczenie.
- Nie wiem, co to ma wspólnego ze mną i chłopcami.
- Sytuacja jest podobna. Chłopcy na chwilę zginęli ci z oczu i mogło
przydarzyć im się coś złego. Podobnie jak coś mogło przydarzyć się
Katherine.
- Ale jej nie musiałeś ratować przed jadowitym wężem. -Phoebe nadal
dręczyło poczucie winy. Niezależnie od tego, co powie Max, była
odpowiedzialna za tę sytuację i nigdy sobie tego nie wybaczy. Nawet jeśli
Max był innego zdania.
- Nie, Katherine nie zagroził żaden wąż, ale ty zrobiłaś dziś wszystko,
co należało. Zauważyłaś szybko, że zginęli i twoje rady ocaliły ich przed
najgorszym.
- Jak możesz tak mówić?
- To prawda. Reguła 101. To ty ich tego nauczyłaś. Ja o tym nie
pomyślałem, choć zapewne powinienem.
- Równie dobrze mogli o niej zapomnieć. Proszę, skończmy już tę
dyskusjÄ™.
- Dobrze. Zostawmy to. Oboje mamy za sobą ciężki dzień. Idz spać,
porozmawiamy rano.
Zawahała się i już myślał, że się nie zgodzi, ale w końcu skinęła głową.
pona
ous
l
a
d
an
sc
- Byłoby tchórzostwem z mojej strony odejść bez pożegnania.
Tego dnia Max zdał sobie sprawę z kilku rzeczy. Potrzebował Phoebe.
Potrzebował jej pomocy w uczeniu się miłości do własnych synów.
Potrzebował jej wsparcia.
A także jej samej dla siebie. Jutro obmyśli plan postępowania i zacznie
go wcielać w życie.
- Dobranoc, Phoebe. Zobaczymy siÄ™ jutro.
ROZDZIAA TRZYNASTY
Kuchnię wypełniał zapach świeżo zaparzonej kawy i naleśników. Był
pogodny ranek i przez kuchenne okna wpadało słoneczne światło.
Max stał obok kuchenki. Był ubrany tylko w krótkie spodenki i miał
zmierzwione od snu włosy. Phoebe nie mogła oderwać od niego wzroku.
- Widzę, że już wstałaś. Chodz, mamy na śniadanie naleśniki.
Nasmażyliśmy ich tyle, że przyda nam się ktoś do pomocy, żeby je zjeść.
Chociaż jego słowa brzmiały żartobliwe, patrzył na nią z taką
intensywnością, że odwróciła wzrok.
- Chodz, Phoebe. - Josh odłożył umazaną syropem łyżkę na blat stołu. -
Tracisz czas.
- Trzeba jeść, póki ciepłe - dodał Jake. - Tata niektóre spalił, ale nie
wszystkie. Widzisz mój?
- Widzę. - Wzrok Phoebe powędrował z powrotem do Maksa. Nic nie
mogła na to poradzić. Wczoraj powiedziała Brentowi, że kocha Maksa.
pona
ous
l
a
d
an
sc
Jednak dopiero dziś zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo.
- Naleśnika, Phoebe? - Czyżby w jego głosie usłyszała jakiś szczególny
ton?- Nie, dziękuję. Napiję się tylko kawy. Max odwrócił się do kuchenki.
Phoebe odetchnęła z ulgą i sięgnęła po dzbanek z kawą. Ręce jej drżały.
Musiała mocno się skoncentrować, aby nie rozlać kawy na stół.
Uniosła brodę, starając się zachować spokojny wyraz twarzy. Musi jak
najszybciej stąd wyjechać, to wszystko.
Spojrzała na chłopców, zastanawiając się, co im powiedzieć.
- Jake, Josh.
- Właśnie mówiłem chłopcom, jakie to szczęście, że nauczyłaś ich, co
robić w razie spotkania z wężem - rzucił przez ramię Max. Wziął do ręki dwa
talerze z naleśnikami i podszedł do stołu. - Rozmawialiśmy też o tym, że nie
wolno im się zbliżać do stawu i że dziś podciągniemy płot do góry.
- To dobrze. - Zamknęła oczy, jakby nie mogła znieść jego bliskości. -
Naprawdę, Max, nie ma sensu rozmawiać o tym ze mną...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]