[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Walterowi chwilÄ™ wytchnienia i ugasić pragnienie. Zesko­
czyli na ziemię. Remy ukląkł na brzegu rzeki, aby zmyć krew
z twarzy i rąk. Beatrice usiadła na kamieniu, podniosła głowę
i obserwowała niebo, zgadując, kiedy rozpada się na dobre.
Nagle usłyszała zbolały jęk Remy'ego, który klęczał nad
strumieniem zgiÄ™ty wpół. Daremnie próbowaÅ‚ siÄ™ wyprosto­
wać i zaczerpnąć tchu. Jęknął i znów pochylił głowę.
Wystraszona skoczyła na równe nogi, podbiegła do niego,
padła na kolana i zawołała:
- JesteÅ› ranny! Zdejmuj kolczugÄ™, rycerzu. Trzeba ciÄ™
opatrzyć.
PrzystaÅ‚ niechÄ™tnie, bo szkoda mu byÅ‚o czasu na nie­
potrzebne spory. Chciał przed nocą stanąć w zamku Ashton.
Jęknął, unosząc ramiona.
- Musisz mi pomóc, pani.
Nie bez trudu zsunęła mu z głowy metalowy kaptur, od-
sÅ‚aniajÄ…c wilgotne od potu jasne, ciemne wÅ‚osy. Potem wziÄ™­
ła się do zdejmowania kolczugi. Ugięła się pod jej ciężarem
i cisnęła giÄ™tkie żelastwo na trawÄ™. SiÄ™gnęła pod pachÄ™, roz­
wiÄ…zaÅ‚a rzemyki skórzanego kaftana i zsunęła go z musku­
larnych ramion. Lniana tunika była przepocona. Beatrice nie
zdjęła jej, tylko uniosła brzeg aż do pach i obejrzała miejsce,
którego dwukrotnie dotykał Remy. Lewy bok był okropnie
posiniaczony; na szczęście nie dostrzegła ran ani krwi.
- Moim zdaniem w najgorszym razie złamane żebro, w
najlepszym paskudne zasinienie.
- %7łebra są całe - odparł Remy, bo sam czuł, co mu jest.
Chwycił nadgarstek Beatrice i odsunął jej szczupłe ramię.
Tunika opadła, a Remy z trudem spróbował wstać.
- WyjdÄ™ z tego. Ruszajmy.
- Nie - sprzeciwiła się zdecydowanie, kładąc mu rękę na
ramieniu i nie pozwalajÄ…c siÄ™ podnieść. - Trzeba zrobić zim­
ny okład na obolałe miejsce. Poczujesz ulgę.
Remy odwrócił wzrok, gdy uniosła kraj sukni i oderwała
kilka pasków lnianego płótna ze swej koszuli. PowiÄ…zaÅ‚a wy­
stajÄ…ce nitki, aż powstaÅ‚ dość dÅ‚ugi bandaż. NastÄ™pnie ode­
rwała szerszy kawałek, złożyła go we czworo, zamoczyła w
zimnej wodzie strumienia, wyżęła mocno i przyłożyła do
posiniaczonego boku. Remy skrzywił się i wydał gardłowy
pomruk.
- WzięłaÅ› mnie na tortury. - PopatrzyÅ‚ na gÅ‚adkie, zaru­
mienione policzki i miodowe włosy. - Mniszki nie zdążyły
obciąć ci włosów, pani.
Nie byÅ‚a w stanie odwrócić wzroku. Oddech miaÅ‚a przy­
spieszony. CzuÅ‚a żar emanujÄ…cy z jego ciaÅ‚a, opuszkami pal­
ców muskała skórę złotą od słońca i rysujące się pod nią że-
bra. Tors poroÅ›niÄ™ty byÅ‚ ciemnymi wÅ‚osami, tworzÄ…cymi trój­
kąt zwężający się mocno na brzuchu i poniżej. Natychmiast
odwróciła wzrok. Remy był spocony i brudny, lecz mimo to
jego męski zapach, choć intensywny, nie był niemiły. Mąciło
jej się w głowie.
ZmieniÅ‚a okÅ‚ad, a potem zaczęła bandażem owijać boki Re­
my'ego, który siedział nieruchomo jak posąg, gdy pochylała się
nad nim, przesuwajÄ…c lniane płótno. Ilekroć ksztaÅ‚tne piersi do­
tykały jego torsu, zaciskał pięści.
- Gotowe powiedziała, spoglądając na swoje dzieło. -I
co? Lepiej?
Przytaknął, żeby jej sprawić przyjemność, choć nie czuł
różnicy. Najbardziej potrzebował wygodnego łóżka na całą
noc. Nie tylko do spania, pomyÅ›laÅ‚ z ociÄ…ganiem, gdy Bea­
trice pomagaÅ‚a mu naÅ‚ożyć rynsztunek i dosiąść Waltera. Ru­
szyli w dalszÄ… drogÄ™.
Milczała pogrążona w zadumie. Oczyma wyobrazni znów
widziała obnażony tors Remy'ego, niemal czuła pod palcami
gładką skórę. To wspomnienie obudziło w niej gwałtowne
uczucia, których dotąd nie znała.
- Pani? - zagadnÄ…Å‚ Remy.
- Tak?
- Czy mogÅ‚abyÅ› - poprosiÅ‚ nieswoim gÅ‚osem - przesu­
nąć ramię?
- Wybacz - odparła pospiesznie. - Sprawiłam ci ból.
- Nie - wykrztusił z trudem, ale poczuł ulgę, gdy uniosła
ręce i objęła go w pasie. Skąd miała wiedzieć, że łokciem
dotyka jego przyrodzenia, które raz po raz poszturchiwane w
czasie jazdy niewiele potrzebowało, aby się obudzić.
Beatrice zdumiała się tą prośbą, bo wydawało jej się, że
obolaÅ‚e żebra mniej by ucierpiaÅ‚y, gdyby niżej przesunęła ra­
miona. Najwyrazniej było inaczej.
- Dotrzemy dzisiaj do zamku Ashton, rycerzu?
- Aha. Mam takÄ… nadziejÄ™, pani.
- Przestań zwracać się do mnie tak oficjalnie. Wiesz, że
mam na imiÄ™ Beatrice.
- Zgoda, ale nie nazywaj mnie rycerzem.
Beatrice wybuchnęła śmiechem.
- Jak sobie życzysz. - ZamilkÅ‚a na chwilÄ™, a potem za­
pytała: - Czy nie powinniśmy zawiadomić... o zwłokach?
- Istotnie. ZamierzaÅ‚em wstÄ…pić do Somerton i porozma­
wiać z miejscowym szeryfem.
- Czy to daleko?
- Gościńcem jakieś pięć mil.
Zamilkli oboje, ale cisza im nie przeszkadzała, gdy tak
jechali na jednym wierzchowcu. Beatrice odezwała się
pierwsza.
- Jak się czuje mój ojciec? Co z braćmi? Odnalazł ich?
- Ma się dobrze, z synami jeszcze się nie spotkał. - Nie
chciał jej martwić, mówiąc o rozterkach dostojnego Thursta-
na, który obawiał się, że obaj zginęli.
- Rozumiem. Można się spodziewać, że wróci do domu
po miesiÄ…cu? Ma obowiÄ…zek wojować dla króla równo trzy­
dzieści dni.
- WÄ…tpiÄ™, Beatrice. Król jest zdecydowany zapÄ™dzić Wa­
lijczyków na górskie pustkowia i wziąć ich gÅ‚odem. Sedd in­
nych drużyn podążają tam z Cheshire i Lancashire. Mówi
się, że król Edward gromadzi największą armię od czasów
Wilhelma Zdobywcy.
- NaprawdÄ™? Kochasz wojaczkÄ™?
Pytanie go zaskoczyÅ‚o. Nie potrafiÅ‚ gÅ‚adko na nie odpo­
wiedzieć.
- Do wojowania nie czuję ani miłości, ani odrazy. To
część mego życia jak oddychanie albo jedzenie. Taki los ry­
cerza.
- Nie mogę się z tobą zgodzić. Gdyby Edward zadowolił
siÄ™ domowym szczęściem u boku swojej Eleonory, nie mu­
siałbyś wojować z Walijczykami.
Remy prychnÄ…Å‚ z oburzeniem.
- Który mężczyzna zgodziÅ‚by siÄ™ gnuÅ›nieć w domu, krÄ™­
cąc palcami i naprzykrzając się żonie?
- A jeśli żony wolą wasze natręctwo od wdowieństwa? -
spytała z uśmiechem.
- To kobiecy punkt widzenia.
Beatrice zmieniła temat, lecz podtrzymywała rozmowę,
bo gdy mówiÅ‚a, Å‚atwiej zapominaÅ‚a o okropnoÅ›ciach dzisiej­
szego dnia.
- Grywasz w szachy? - zapytała, unikając drażliwych
kwestii, nieuchronnie prowadzÄ…cych do sprzeczki.
- Owszem. A ty?
- Również. Może zagramy kiedyś?
Uśmiechnął się i zerknął na nią przez ramię, spoglądając
w piwne oczy. PochlebiaÅ‚o mu, że tak ufnie do niego przy­
lgnęła.
- Pod jednym warunkiem.
- A mianowicie?
- Musisz obiecać, że nie bÄ™dziesz dawać mi forów, po­
zwalając wygrać.
- Dlaczego miaÅ‚abym to robić? - spytaÅ‚a szczerze zdzi­
wiona.
- Z wyrachowania. Większość mężczyzn nie przepada za
roztropnymi kobietami, ale ja siÄ™ do nich nie zaliczam.
- Wcale nie uważam się za mądrą. Najlepszy dowód, że
w klasztorze mnie nie chcieli.
Remy przypomniaÅ‚ sobie niedawne odwiedziny u prze­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl