[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tajemniczej Irmy. Próba wyjaśnienia zagadki magicznych okularów
utknęła w martwym punkcie. Wszystko wyglądało zagadkowo i
uwiarygodniało twierdzenie, że cuda się zdarzają. Nagle, nie wiadomo
skąd, pojawia się niecodziennie wyglądająca rzecz. Wystarczy ją
potrzeć, żeby spełniło się wypowiedziane życzenie.
- Coś takiego - powiedziała Cassie głośno do siebie. Była
zdumiona, że w to wierzy. Uśmiechnęła się szeroko. Dorosła osoba, lat
dwadzieścia osiem, Cassie Nevins z domu O'Toole, zaczęła nagle
wierzyć w magię. Co ciekawe, przyjemnie było wiedzieć, że istnieje
inna rzeczywistość niż ta, w jakiej przyszło nam żyć. Kimkolwiek była
Irma, zasłużyła na wdzięczność.
Pogrzebała w torebce, znalazła okulary, wyjęła z futerału i
przyjrzała im się dokładnie. Nic nadzwyczajnego, oczywiście nie licząc
dziwacznego koloru i kształtu. Ciekawe, co się stanie, jeśli spróbuję
jeszcze raz? - pomyślała. Uznała, że należy sprawdzić, choć nie mogła
sobie przypomnieć, co z nimi zrobiła tamtego wieczoru, gdy zjawił się
Charlie. Odruchowo zaczęła je pocierać, jak w bajce o Aladynie.
Zamknęła oczy. O co powinna prosić? O pieniądze? Wydało jej się to
zbyt samolubne. Zwiat bez wojen? Zbyt wielka sprawa. Powinno to być
coś małego, rozsądnego i możliwego do osiągnięcia.
- Tu jesteś.
pona
ous
l
a
d
an
sc
Cassie otworzyła oczy. W drzwiach stał Charlie. Zakłopotana
położyła okulary na biurku, chowając je za torebkę.
- Cześć - odpowiedziała zdawkowo. Przez cały ranek starała się
go unikać. Nie chciała, żeby powstały plotki na ich temat, nie chciała
dawać mu niepotrzebnej nadziei na wspólną przyszłość ani potem
boleśnie przeżywać rozstania, gdyby rzeczywiście musiało nastąpić.
- Co robisz, Cassie?
- Nic takiego. - Zmarszczyła brwi i pokazała mu okulary. -
Usiłuję je wypróbować. Staram się wymyślić jakieś życzenie.
- Jeśli o mnie chodzi, przydałby się lunch.
- Chcesz, żebym wyczarowała ci posiłek?
- Nie - odpowiedział z uśmiechem. - Myślałem, że moglibyśmy
razem wyjść coś zjeść.
- Już miałam przerwę. Poszłam do doktora, żeby dowiedzieć się
czegoś o tych okularach.
- I co odkryłaś?
- Zupełnie nic. Wysłała je jakaś Irma z Wenecji. Mówię o
Wenecji w Kalifornii, nie we Włoszech.
- To pewnie czarownica - stwierdził od niechcenia.
- Czarownica? - Drażniła ją łatwość, z jaką rzucił to
wytłumaczenie. - Uwierzyłam już we wszystko, co mówiłeś. Mam
jeszcze uwierzyć w czarownice?
Wzruszył ramionami.
- To zależy od ciebie.
- Dobrze, wystarczy. Czas to sprawdzić. - Potarła oprawki ze
pona
ous
l
a
d
an
sc
wszystkich stron. - Chcę wiedzieć wszystko o Irmie z Wenecji, chcę
wiedzieć wszystko o Irmie z Wenecji - powtarzała.
Czekała przez chwilę. Nic. %7ładnych telefonów z informacją,
znaków dymnych ani głosów z nieba. Zupełnie nic. Potarła jeszcze raz,
tym razem soczewki. Charlie oparł się biodrem o biurko i czekał.
- W ciągu najbliższych pięciu minut - zaintonowała z
zamkniętymi oczami - powiedz mi wszystko o Irmie z Wenecji w
Kalifornii.
Znów zaczekała chwilę.
- Pojutrze - powiedział Charlie.
- Co?
- Rodeo. Wieczorem w piątek.
- Rzeczywiście. Trish już nie może się doczekać.
- Ja też.
Ponownie potarła okulary i powtórzyła życzenie. Zapadła cisza,
w której było wyraznie słychać tykanie antycznego zegara Lorny
stojącego w kącie.
- Wczorajszy gulasz był doskonały. Naprawdę potrafisz gotować.
- Dziękuję. To nie była skomplikowana potrawa. Minęły kolejne
sekundy z wyznaczonych pięciu minut.
- Co to było? - spytała Cassie, słysząc dziwny odgłos.
- Obawiam się, że mój żołądek. Jestem naprawdę głodny. Dwa
hamburgery i porcja frytek powinny temu zaradzić.
- Rozumiem, że odkryłeś pobliską knajpkę?
- O tak - odpowiedział z zachwytem. - Mają bardzo dobre
pona
ous
l
a
d
an
sc
jedzenie.
Cassie spojrzała na zegar.
- Dobrze. Dosyć czekania. Minęło pięć minut, a moje życzenie
nie zostało spełnione.
- To działa tylko raz.
- Co?
- Magia. Możesz mieć tylko jedno życzenie. Oparła ręce na
biodrach i spojrzała na niego.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, nim zaczęłam te wygłupy?
- Sam się przed chwilą dowiedziałem.
- Niby jak dotarła do ciebie ta informacja? Wzruszył ramionami.
- To się dzieje w ten sposób, że nagle po prostu wiem -
powiedział, wstając. - W każdym razie wychodzę. Przynieść ci coś?
- Kanapkę.
Wyjęła pieniądze z portmonetki.
- Zostaw - powiedział. - Mam tu coś dla ciebie. Wyciągnął z
kieszeni kilka banknotów i podał jej.
- Co to jest?
- Trzydzieści dolarów. Niewiele, ale potrzebujesz pieniędzy.
- Nie mogę tego przyjąć.
- Możesz. Po to tu jestem, prawda? Mam ci pomóc spłacić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]