[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwierzętami, zniknęło. To samo zresztą dotyczy ludzi. Ludzie mnie
nie lubiÄ….
- Ja bardzo ciÄ™ lubiÄ™, wiesz o tym.
- Ale nie od poczÄ…tku.
- Kiedy tylko zobaczyłam cię z dziewczętami, natychmiast cię
polubiłam. Założyłeś rezerwat zaraz po powrocie z Malezji, prawda?
Dlaczego wróciłeś do kraju?
- Tam nic sensownego nie można zrobić. W Malezji nie ma
środków ani dotacji państwowych. Jest za dużo ludzi i za mało
funduszy. Tutaj przynajmniej mogę kilku słoniom zapewnić spokojną
starość prawie na wolności.
- To chyba świadczy o tym, że ta nić nie została tak zupełnie
zerwana?
- Zapytaj o to słonice. Między nami jest nieprzekraczalna bariera.
One oczekują ode ranie czegoś więcej niż jedzenia, kąpieli i spaceru
po pastwisku i wiedzą, że nie mogę im tego dać. Stąd ten nieustanny
wyrzut w ich oczach.
- Poświęciłeś bardzo wiele czasu i pieniędzy, zakładając ten
rezerwat. Dziewczęta może tego nie rozumieją, ale tobie to powinno
poprawić samopoczucie. Przecież wszystko - powiodła wokół dłonią -
ta ziemia, urządzenia, stodoła, ogrodzenia, to wszystko bardzo dużo
musiało cię kosztować.
- Pieniądze zdobyłem w dość dziwny sposób. Po prostu tak się
objawiła ironia losu. Kiedy zaczęliśmy mówić ludziom, że jesteśmy
zaręczeni, ubezpieczyliśmy się na życie i sporządziliśmy testamenty,
w których wszystko, co posiadamy, zapisaliśmy sobie nawzajem. Val
na dodatek dostała jeszcze spadek po babce, potem ja odziedziczyłem
wszystko. Nie jestem bardzo bogaty, ale mogę spędzić resztę życia,
doglądając starych, chorych słoni.
- Mace nazwał to twoją pokutą...
- Staram się w ten sposób uczcić pamięć Val.
- Umartwiając się? Nic dziwnego, że słonie są takie
sfrustrowane. Kiedy widzą, jak się maltretujesz... Równie dobrze
mógłbyś maltretować je.
- Nie rozumiem.
- Przestań się umartwiać.
- I kto to mówi? Bardzo jesteś mądra. Zupełnie jakbyś wiedziała,
jak trzeba żyć. Siedzisz tutaj sama na tym pustkowiu, a twoje dzieci
wychowujÄ… ciotki.
Tala z trudem powstrzymała gniew.
- Zostałam tutaj, bo przyrzekłam Adamowi, że nigdy nie
opuszczę tego miejsca. Mój mąż chciał założyć tutaj rezerwat dla
leśnej zwierzyny i ptaków. Chciał kupić ziemię Brysonów, ale nie
zdążył.
- Dlaczego nie wynajmiesz tego wszystkiego? Mogłabyś sobie
znalezć coś w mieście i zamieszkać tam z dziećmi.
- Za wynajem tej farmy nigdy nie dostanę niczego w mieście. I
tak na wszystko brakuje mi pieniędzy, bo ojciec Adama
wydziedziczył go, kiedy syn, zamiast objąć posadę w rodzinnym
banku, ożenił się z ubogą dziewczyną i został strażnikiem przyrody.
- Adam przecież pracował, musiał zostawić jakieś pieniądze.
- Ale nie tyle, żeby zapewnić dostatnie życie trzem osobom.
Dlatego tutaj mieszkam sama.
Odwróciła głowę.
- To jedyny powód?
- Nie. - Oparła głowę na dłoni. - Rachel nie chce tu mieszkać,
mówi, że nie znosi tego miejsca i zwierząt. A Cody miewa tu
koszmarne sny, nawet jednej nocy nie jest w stanie spędzić w tym
domu. - Wytarta oczy. - Ta ziemia była w mojej rodzime od
niepamiętnych czasów. Kiedyś zrobię tutaj rezerwat, tak jak chciał
Adam. To jedyny sposób, żeby uczcić z kolei jego pamięć.
Jej głos niebezpiecznie zadrżał.
- Robię, co uważam za słuszne. Nikogo nie krzywdzę, żyję na
własny rachunek. Dlatego niewiele mnie obchodzi, co pan o tym
sÄ…dzi, doktorze Jacobi.
Pete poprawił się na krześle.
- Poczekaj, wcale nie chciałem cię atakować, nie musisz się
bronić. A może jednak... Mówiłem ci przecież, że kiedy się czegoś
bojÄ™, stajÄ™ siÄ™ agresywny.
- A czego ty się boisz, mój ty panie od starych, chorych słoni?
- Ciebie!
- Mnie?
- Ciebie i twojej rodziny. Jak może zauważyłaś, życie rodzinne
niezbyt mi siÄ™ udaje.
- Co nie znaczy, że musisz się boczyć na moją rodzinę.
- W takim razie najlepiej będzie, jak się pożegnam. - Pete zrobił
taki ruch, jakby zamierzał odejść.
- Do widzenia.
- Do widzenia.
Głos Tali brzmiał oschle, policzki płonęły. Całe szczęście, że
powiedział jej wprost, co myśli o jej rodzime i o jej dzieciach. To
pozwoli Tali wrócić na ziemię. Gdyby utknęła w jego ramionach, już
[ Pobierz całość w formacie PDF ]