[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sobie latarką zacząłem schodzić na dół w ogromnym napięciu nerwowym. Rewolwer trzymałem w zaciśniętej
prawej ręce, a walizkę i latarkę w lewej. Sam nie wiem, dlaczego zachowałem takie środki ostrożności, bo
przecież miałem obudzić tylko jeszcze jednego mieszkańca tego domu.
Kiedy po skrzypiących schodach zszedłem do hallu, usłyszałem jeszcze wyrazniejsze chrapanie, ale
dochodziło z pokoju znajdującego się po lewej stronie - z salonu, w którym jeszcze nie byłem. Z prawej ział
czarną nocą gabinet, w którym słyszałem niedawno rozmowę. Pchnąłem nie domknięte drzwi salonu
przyświecając sobie latarką i kierując światło w stronę śpiącego. Natychmiast jednak odwróciłem się i
wycofałem bezszelestnie, tym razem już nie instynktownie, ale kierowany rozsądkiem. Na kanapie spał nie
Akeley, ale mój były przewodnik Noyes.
Nie miałem pojęcia, jak naprawdę przedstawia się sytuacja, ale zdrowy rozsądek nakazywał mi
dowiedzieć się jak najwięcej, zanim kogokolwiek obudzę. Zamknąłem cicho drzwi od salonu, żeby nie
obudzić Noyesa i ostrożnie wszedłem do gabinetu spodziewając się tam znalezć Akeleya, śpiącego, czy
rozbudzonego, w fotelu, najwidoczniej jego ulubionym miejscu odpoczynku. W blasku latarki dostrzegłem
najpierw duży stół pośrodku gabinetu, na nim jeden z tych piekielnych cylindrów z podłączonymi aparatami
wzroku i słuchu oraz z aparatem mowy stojącym w pobliżu, a uszykowanym do podłączenia w każdym
momencie. Pomyślałem, że w nim napewno znajduje się mózg, który słyszałem podczas tej strasznej
konferencji; przyszła mi ochota, żeby go na chwilę podłączyć i usłyszeć, co ma do powiedzenia.
Był zapewne świadom mojej obecności; podłączone aparaty wzroku i słuchu odnotowały blask mojej
latarki i skrzypienie podłogi. Nie miałem jednak odwagi manipulować przy tej aparaturze. Zauważyłem tylko,
że był to nowy, błyszczący cylinder z nazwiskiem Akeleya, który wieczorem stał na półce i na który miałem
nie zwracać uwagi. Teraz, patrząc wstecz, żałuję, że brakło mi odwagi i nie posłuchałem tego, co mógłby mi
powiedzieć. Bóg jeden wie, jakie tajemnice, jakie straszne wątpliwości i czyją tożsamość byłby mi wyjaśnił!
Wtedy jednak uznałem, że lepiej to zostawić w spokoju.
Skierowałem następnie latarkę w róg pokoju, gdzie spodziewałem się znalezć Akeleya, ale ku memu
zaskoczeniu stwierdziłem, że wielki fotel jest pusty, nie ma w nim ani śpiącego ani rozbudzonego Akeleya.
Natomiast z fotela na podłogę opadał jego obszerny, stary szlafrok, zaś obok na podłodze leżał żółty szal i
długi bandaż, którym owinięte były jego nogi, co wydało mi się takie dziwne. Kiedy tak stałem pełen
wątpliwości i zastanawiałem się, gdzie może się znajdować Akeley i dlaczego tak nagle porzucił strój, jaki
miał na sobie z powodu choroby, stwierdziłem, że już nie czuję tu tego dziwnego zapachu ani wibracji. Czym
były spowodowane? Nagle uświadomiłem sobie, że najbardziej odczuwałem je w pobliżu Akeleya, a
zwłaszcza koło fotela; następnie w całym gabinecie, ale już słabiej, a także w hallu, w pobliżu drzwi gabinetu.
Reszta domu była wolna od zapachu i wibracji. Przesunąłem latarką po całym gabinecie łamiąc sobie głowę
nad tym, co się tu mogło zdarzyć.
Lepiej byłoby dla mnie, gdybym zostawił to miejsce w spokoju i nie oświetlał raz jeszcze pustego fotela. W
rezultacie nie opuściłem tego domu bezszelestnie, wydałem z siebie bezszelestny okrzyk, który mógł
zaniepokoić i rozbudzić śpiącego po wartownika. Ten krzyk i nieprzerwane chrapanie Noyesa to odgłosy,
jakie zapamiętałem z tego pełnego patologicznych zjawisk domu u stóp nawiedzonej góry, której szczyt
porosły jest czarnym lasem - a będącej siedliskiem transkomicznego horroru pośród samotnych zielonych
wzgórz i szemrzących klątwę potoków, przecinających widmowy, dziki krajobraz.
Sam nie wiem, jak to się stałó, że podczas tego chaotycznego szperania w gabinecie nie upuściłem
latarki, walizki i rewolweru i że zdołałem je przy sobie zachować. W końcu jednak wydostałem się z pokoju, a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]