[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zbli\ył się do niego marynarz i zameldował:
- Kapitanie, dwaj panowie chcą z panem mówić. Dowiedzieli się, \e płyniemy do
Veracruz...
- I chcieliby, abyśmy ich wzięli ze sobą? Hm, hm, zobaczymy! Prowadz mnie do nich!
Nazywam się Wagner - przedstawił się nieznajomym. - Jestem kapitanem tego statku.
Odkłonili się grzecznie.
- Adwokat Antonio Yeridante z Barcelony. A to mój sekretarz. Słyszeliśmy, \e
płyniecie do Veracruz. Czy nie moglibyśmy zabrać się z wami?
- Chyba seniores nie będzie to mo\liwe... - Adwokat zmarszczył czoło.
- Dlaczegó\ to? Zapłacimy dobrze.
- Nie w tym rzecz. Mój parowiec nie przewozi ani pasa\erów, ani towarów. Słu\y do
prywatnych celów.
- A więc odrzuca pan moją prośbę?
- Niestety.
- Przykro mi bardzo, zwłaszcza \e licząc na pańską \yczliwość, zabraliśmy ze sobą
rzeczy.
- Do licha! Mo\e w dodatku odesłaliście panowie łódz, która was tu przywiozła?
- Nie. Czeka przy nabrze\u.
- Mam nadzieję, \e wkrótce panowie znajdą jakiś statek.
- Oby miał pan rację. Poniosę wielkie straty, je\eli moja podró\ się przedłu\y.
Kapitan jeszcze raz spojrzał na obu mę\czyzn. Wyglądali na uczciwych ludzi.
- Wielkie straty, powiada pan? Czy reprezentuje pan jakiÅ› bank?
- Nie, osobÄ™ prywatnÄ….
-
- Wolno zapytać, kto to taki?
- Hrabia de Rodriganda.
Na dzwięk tego nazwiska twarz kapitana rozpromieniła się.
- Czy mnie słuch nie myli? Rodriganda? Ten sam, którego zamek rodowy le\y
niedaleko Manresy w Hiszpanii?
- Tak, ten sam.
- O ile mi wiadomo, ma wielkie posiadłości w Meksyku. Mniemam, \e dysponują
panowie dowodami to\samości.
- Oczywiście. Chce je pan przejrzeć?
- Nie teraz, pózniej. Statek wkrótce odpływa, a zostało jeszcze sporo spraw do
załatwienia. Mogą panowie odprawić łódz. Peters!
Podbiegł jeden z marynarzy.
- Zaprowadz panów do przedniej kajuty. Będziesz ich obsługiwał. Zwalniam cię z
innych zajęć.
- Tak jest, kapitanie! Proszę za mną! - zwrócił się do nieznajomych łamaną
hiszpańszczyzną.
W małej, schludnej kabinie, do której ich zaprowadził, stały obok siebie dwa łó\ka.
- Oto kajuta. Niech siÄ™ panowie rozgoszczÄ…. PrzyniosÄ™ wody i wszystko, co potrzebne.
Gdy marynarz wyszedł, Cortejo rzekł do Landoli:
- A więc nazwisko de Rodriganda jest mu znane...
- Tak. I to dobrze. Gdybyśmy go nie wymienili, nie byłby nas zabrał.
- Mimo to \ałuję, \e nie trzymałem języka za zębami.
- Zobaczymy, co będzie dalej. W ka\dym razie musimy być bardzo ostro\ni.
Po chwili wszedł Peters z wodą i miednicą.
- Jak długo byliście w Rio? - zapytał Cortejo.
- Trzy dni.
- Skąd płyniecie?
- Z Cape Horn.
- Przedtem mo\e byliście w Australii?
- Zgadza siÄ™, ale ostatnio w Meksyku.
- W którymś z portów zachodnich?
- W Guaymas.
- Aadowaliście towary?
- Nie. Wysadzaliśmy pasa\erów.
- Przecie\ kapitan powiedział, \e to nie pasa\erski statek.
- Bo to prawda. Nale\y do hrabiego Fernanda Rodrigandy. Obaj mÄ™\czyzni spojrzeli
po sobie porozumiewawczo, ale marynarz nie zauwa\ył tego.
- De Rodriganda? - powtórzył Cortejo, starając się odzyskać równowagę. - Znasz tego
pana?
- Nie. Nigdy go nie widziałem.
- Sądząc z twych słów, wysadziliście go w Guaymas.
- Tak, ale nie było mnie przy tym. Wtedy jeszcze pływałem na innym statku. Z
powodu złego traktowania przez kapitana zmustrowałem w Yalparaiso. Do portu zawinął
statek kapitana Wagnera. Musieli wysadzić na ląd cię\ko chorego marynarza. Ja wtedy
zajÄ…Å‚em jego miejsce.
- A więc dopiero w Yalparaiso wsiadłeś na pokład i nie znasz poprzednich losów
statku?
- Koledzy opowiadali coś niecoś. Nale\ał do pewnego Anglika. W Indiach
Wschodnich kupił go hrabia Rodriganda.
- Jak\e się hrabia dostał do Indii?
-
- Z kapitanem Wagnerem na statku Syrena płynącym z Kilonii.
- Kilonia to zapewne port niemiecki? Hrabia przybył więc stamtąd?
- Wcale nie stamtąd. Wzięto go na pokład u brzegów wschodniej Afryki. Przebywał w
Hararze. Niedaleko brzegów spotkał Syrenę . Kapitan zawiózł go do Indii, a potem do
Australii, skąd zabrał pozostałych.
- Pozostałych? To znaczy kogo?
- Hm... - Marynarz zawahał się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]