[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i nagle złapała się za głowę. - O Boże, Sinclair! Przecież ty
jesteÅ› ruda.
- Owszem, od urodzenia. Myślałam, że już wcześniej to
zauważyłaś.
- Przespałaś się z Hunterem - ciągnęła Kristy, nagle po-
bladła.
- Spokojnie. To była jednorazowa, szalona przygoda. Nie
martw się i koniecznie zadzwoń do mnie z Londynu. Będę
trzymać za ciebie kciuki.
- Zakochałeś się już w swojej żonie? - spytał Hunter pro-
sto z mostu, wchodząc wczesnym popołudniem do gabine-
tu kuzyna.
Jack podniósł wzrok znad ekranu komputera.
- Ani trochę - powiedział z przekonaniem, odsuwając od
siebie natarczywy obraz Kristy śpiącej ufnie w jego łóżku.
Pragnął jej, to fakt. Podziwiał też jej pracowitość i z całego
serca życzył jej sukcesu. Ale nie czuł do niej niczego oprócz
pożądania, podziwu i szacunku.
- Jeśli jesteś tego pewien... - zaczął Hunter.
- Jestem zupełnie pewien - zniecierpliwił się Jack.
S
R
- .. .to nie będziesz miał nic przeciwko temu, żebym to ja
jej towarzyszył podczas kuligu dziś wieczorem?
Jack poczuł się tak, jakby z zaskoczenia dostał cios w splot
słoneczny.
- Nawet o tym nie myśl - warknął, łypiąc groznie na ku-
zyna.
Hunter uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Tu ciÄ™ mam, brachu.
Kristy kończyła pracę w warsztacie, kiedy usłyszała do-
biegający z parku wesoły dzwięk dzwoneczków. Po chwili na
schodach rozległy się energiczne kroki i w drzwiach stanął
Jack, ubrany w elegancki, wełniany płaszcz. Na sam widok
tego mężczyzny serce zaczęło jej bić w szybszym rytmie. Był
taki piękny. Podejrzewała, że nie zdołałaby się na niego na-
patrzeć do syta, nawet jeśli mogłaby spędzić całe życie u jego
boku. Niestety, zostało jej jeszcze tylko kilka dni.
- Gotowa?
- Na co?
- Na małą przejażdżkę saniami.
Kristy uśmiechnęła się, rozmarzona. Kiedy będą siedzieć
obok siebie w saniach, sunąc przez białe pola, znajdzie właś-
ciwy moment, żeby powiedzieć Jackowi o swojej decyzji.
Przez najbliższe dni, dopóki życie ich nie rozłączy, będzie
dla niego prawdziwą żoną.
W pośpiechu zapinając płaszcz, zbiegła po schodach
przed dom i z trudem powstrzymała jęk rozczarowania. Sa-
S
R
nie były czteroosobowe. Ona i Jack mieli spędzić wieczór
w towarzystwie Lizy i Elaine.
- Dobry wieczór - powiedziała, przywołując na twarz
uprzejmy uśmiech.
- Widzę, że pracujesz do pózna - zauważyła Liza chłodno.
- To prawda. Mam mnóstwo do zrobienia.
- Zadbałaś też o zajęcie dla innych. Nasz samolot kursu-
je non stop.
- Mamo... - wtrącił Jack.
- Chciałam tylko powiedzieć, że twoja żona wie, co dobre.
Używa najlepszych, importowanych materiałów.
- Mam wielkie szczęście. - Kristy uśmiechnęła się pro-
miennie, ignorujÄ…c uszczypliwe uwagi Lizy. - Jack jest na-
prawdÄ™ hojny. I rozpieszcza mnie bez umiaru.
Sanie ruszyły parkową aleją. Otulona szczelnie w ciepły
pled Kristy zapatrzyła się na zimowy krajobraz. W blasku
staroświeckich, żeliwnych latarni leniwie wirowały płatki
śniegu. Było pięknie; cicho i spokojnie. Z westchnieniem za-
chwytu położyła głowę na ramieniu Jacka.
- Myślę, że powinniśmy urządzić przyjęcie - odezwała
się Liza, kiedy wyjechali przez kutą, żelazną bramę na drogę
wiodącą wzdłuż rzeki.
- Przecież co roku je urządzamy - zdziwił się Jack.
- Nie mam na myśli świątecznego obiadu, tylko przyjęcie
z okazji waszego ślubu - wyjaśniła jego matka. - Trzeba za-
prosić ludzi, inaczej nie wypada.
- Mamo, nie wiem, czy...
S
R
- Ale ja wiem - przerwała Liza. - To skandal, że podstęp-
nie pozbawiłeś Kristy prawdziwego wesela. Musimy to na-
prawić.
- Z tego, co słyszałam, Jack zaciągnął cię do hotelowej kapli-
cy na ceremonię, która trwała pięć minut - wtrąciła Elaine.
- To nie było tak... - zaczęła Kristy. - Chodzi o to, że...
Jack objÄ…Å‚ jÄ… ramieniem.
- Kristy nie zwracała uwagi na drobiazgi, bo do ostatniej
chwili się zastanawiała, czy powinna się na mnie zdecydo-
wać.
- Dzięki, Jack. - Kristy wzniosła oczy ku niebu. - Właś-
nie dałeś do zrozumienia swojej mamie, że nie byłam pewna,
czy jesteś dla mnie dość dobry.
- I do jakich wniosków doszłaś? - zachichotała Elaine. -
Nie jest dość dobry, prawda?
- Niestety. - Kristy westchnęła dramatycznie. - Jest przystoj-
ny, inteligentny, zabawny i w dodatku bogaty jak król. Ale co to
ma za znaczenie, skoro nie umie śpiewać arii operowych?
Elaine wybuchnęła śmiechem. Liza nie odezwała się, ale
kąciki jej ust uniosły się lekko ku górze, a w oczach błysnę-
Å‚o rozbawienie.
- Umiem śpiewać - pospieszył z zapewnieniem Jack.
- To zmienia postać rzeczy, kochanie - wymruczała Kristy.
- Zastanówcie się nad tym przyjęciem. - Liza spojrzała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]