[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mydlin. Wydawała się mała, zbiedzona, i nawet Molly, która tak ją kochała, nie mogła nie zauważyć,
jak niedorzeczny staje się jednorożec, gdy traci swój blask: lwi ogon, jelenie nogi, kozie kopytka,
grzywa zimna i puszysta jak piana na mojej dłoni, zwęglony róg, oczy ach, oczy! Chwyciła
Szmendryka za ramię i wpiła się w nie z całej siły.
Przecież masz moc usłyszała własne słowa, wypowiedziane głosem głębokim i czystym jak u
Sybilli. Może nie umiesz do niej dotrzeć, ale tkwi w tobie. Przywołałeś Robin Hooda i chociaż nikt
taki nie istnieje, jednak się zjawił: prawdziwy Robin Hood. Tak działa czar. Masz tyle mocy, ile
zechcesz, tylko zdobądz się na odwagę, żeby jej poszukać.
Szmendryk patrzył na nią w milczeniu, z takim napięciem, jakby chciał zielonymi oczami zaczerpnąć
mocy z oczu Molly Grue. Byk ruszył lekkim kroczkiem w stronę Jednorogini: już jej nie ścigał, tylko
samą swą obecnością nakazywał posłuch, a ona ustępowała, uległa, powolna. Szedł za nią jak pies
pasterski, prowadząc ją ku szczerbatej baszcie Króla Nędzora, ku morzu.
Och, błagam cię! Kobiecie zaczynał łamać się głos. Tak nie można, to nie do pomyślenia.
Wpadnie w łapy Nędzora i nikt jej więcej nie zobaczy. Błagam cię, przecież jesteś czarodziejem, nie
pozwolisz, prawda? Jeszcze mocniej wbiła mu paznokcie w ramię.
Zrób coś! Wybuchła łkaniem. Nie pozwól mu, zrób coś!
Szmendryk daremnie próbował rozewrzeć jej zaciśniętą pięść.
Ni cholery nie zrobię powiedział przez zęby póki nie przestaniesz szczypać.
Oj rzekła Molly. Przepraszam.
Pewnie nawet nie wiesz, że w ten sposób można przerwać krążenie skarcił ją czarodziej.
Rozmasował sobie ramię, zrobił parę kroków i stanął Czerwonemu Bykowi na drodze. Założył ręce
na piersi i usiłował zadrzeć głowę, choć ze zmęczenia co chwila mu opadała.
Może rzeczywiście już pora dobiegło Molly jego mamrotanie. Może nareszcie przyszła pora.
Nikos powiedział... co on takiego powiedział? Nie pamiętam. Minęło tyle lat.
Mówił to dziwnie starczym, smutnym tonem, jakiego Molly nigdy u niego nie słyszała. Lecz radość
strzeliła płomieniem w jego głosie, gdy rzekł:
No, kto wie? Kto wie? Nawet jeśli jeszcze nie wybiła godzina, a nuż uda ci się ją przynaglić. Tym
razem przynajmniej niczego nie zepsujesz, bo gorzej być już nie może. Ot i cała pociecha, kolego
Szmendryk zaśmiał się z cicha.
Czerwony Byk był ślepy, więc nie zwracał uwagi na stojącą mu na drodze wysoką postać, póki jej
omal nie nadepnął. Przystanął i zaczął węszyć; burza wezbrała mu w krtani, ale kołysał łbem, jakby
zbity z tropu. Kiedy się zatrzymał, zatrzymała się i Jednorogini, a Szmendrykowi zaparło dech z żalu,
że tak się dała ujarzmić.
Uciekaj! zawołał. Pędz, no już!
Lecz ona nie patrzyła ani na niego, ani na Byka, tylko stała ze wzrokiem wbitym w ziemię.
Na dzwięk głosu czarodzieja warkot w gardzieli Byka zabrzmiał donośniej i grozniej.
Potwór wyraznie chciał czym prędzej wydostać się z doliny, zabierając jednorożca, a Szmendryk
domyślał się, skąd ten pośpiech. Ponad wyniosłym blaskiem Byka mignęło mu kilka bladych gwiazd i
ostrożna smużka cieplejszej zorzy. Zbliżał się świt.
Nie przepada za światłem dziennym rzekł do siebie czarodziej. Dobrze wiedzieć.
Raz jeszcze krzyknął do Jednorogini, żeby uciekała, ale odpowiedział mu tylko ryk podobny do
warkotu werbli. Jednorogini rzuciła się naprzód, a Szmendryk musiał jej uskoczyć z drogi, boby go
stratowała. Tuż za nią nadciągnął Byk. Gnał ją teraz szybko, tak jak wiatr gna wątłe strzępy mgły.
Szedł od niego taki podmuch, że Szmendrykiem cisnęło o ziemię, aż zaczął koziołkować i turlać się,
umykając spod kopyt, oślepły od wstrząsu, z głową pełną płomieni. Niewyraznie usłyszał krzyk
Molly Grue.
Dzwignął się na jedno kolano i zobaczył, że Czerwony Byk zapędził Jednoroginię prawie na skraj
lasu. Gdyby jeszcze choć raz spróbowała uciec! Ale władał nią Byk, a nie własna wola. Czarodziej
ujrzał ją na mgnienie bladą, zabłąkaną między blade rogi nim czerwony garb zasłonił ją dziką
falą. Osłabły i pokonany, słaniając się na nogach zamknął oczy i poczekał, aż beznadzieja przeniknie
go na wskroś, a wtedy zbudziło się w nim to niewiadome, co dało już kiedyś znać o sobie. Krzyknął z
radości i strachu.
Nigdy się nie dowiedział, jakimi słowy tym razem przemówił czar. Uleciały jak orły, a on dał im tę
wolność; gdy wypuścił ostatnie, pustka wróciła z hukiem piorunu i rzuciła go twarzą na ziemię.
Wszystko stało się w jednej chwili. Tym razem zrozumiał, nim jeszcze wstał, że moc uszła z niego
równie szybko, jak go nawiedziła.
W oddali Czerwony Byk zastygł w bezruchu i szturchał nosem coś, co leżało na ziemi Jednorogini
znikła. Szmendryk czym prędzej ruszył w tamtą stronę, ale Molly pierwsza podeszła dość blisko,
żeby zobaczyć, co Byk obwąchuje. Po dziecinnemu włożyła palce do ust.
Między kopytami Czerwonego Byka leżała młoda dziewczyna, niby wzgórek światła i cienia. Była
naga, a jej skóra miała kolor śniegu w świetle księżyca. Delikatne, potargane włosy, białe jak
wodospad, sięgały jej prawie do pasa. Twarz skryła w ramionach.
Och westchnęła Molly. Och, coś ty zrobił?
Nie bacząc na niebezpieczeństwo, podbiegła do dziewczyny i uklękła przy niej.
Czerwony Byk uniósł olbrzymi łeb i z wolna obrócił się w stronę Szmendryka. W miarę jak szare
niebo jaśniało, potwór zdawał się karleć i płowieć, choć dalej buchał wściekłym blaskiem
pełzającej lawy. Ciekawe, jaki jest duży i jakiej maści, kiedy zostaje sam , pomyślał czarodziej.
Czerwony Byk raz jeszcze powąchał nieruchome ciało, które drgnęło pod jego lodowatym oddechem,
a potem bezdzwięcznie pocwałował w las i w trzech gigantycznych susach znikł za horyzontem.
Szmendryk po raz ostatni dostrzegł go na skraju doliny już nie jako uchwytny kształt, tylko kłębiącą
się ciemność, ten sam czerwony mrok, który widzimy, gdy z bólu zaciskamy oczy. Rogi zmieniły się
w dwie najostrzejsze iglice szalonego zamku Króla Nędzora.
Molly Grue wzięła na kolana głowę białej dziewczyny, powtarzając szeptem: Coś ty zrobił?
Szmendryk nigdy w życiu nie widział piękniejszej twarzy niż ta uśpiona, spokojna, niemal
uśmiechnięta. Jej widok ranił mu serce, a zarazem je grzał. Molly przygładziła dziwne białe włosy i
czarodziej spostrzegł, że dziewczyna ma na czole niewielki znak: między zamkniętymi oczami, nieco
powyżej nich, widniał wypukły punkcik, ciemniejszy niż reszta skóry. Nie była to blizna ani siniec,
raczej znamiÄ™ podobne do kwiatu.
Jak to co zrobiłem? spytał, przerywając jęki Molly. Tylko tyle, że mocą czarów uratowałem ją
przed Bykiem. Mocą czarów, kobieto, moją własną, najprawdziwszą mocą!
Bezradny wobec zachwytu, który go nagle ogarnął, chciał tańczyć, a jednocześnie zastygnąć w
bezruchu; kipiały w nim okrzyki i przemowy, ale nie miał nic do powiedzenia.
Wreszcie wybuchnął głupkowatym śmiechem, chwycił się dłońmi za ramiona, a gdy mu w końcu
zabrakło tchu i nogi odmówiły posłuszeństwa, wyciągnął się na ziemi obok Molly.
Daj no tę swoją opończę powiedziała kobieta. Patrzył na nią rozpromieniony, mrugając oczami,
więc sama sięgnęła po okrycie i bez ceregieli zdarła mu je z grzbietu.
Owinęła dziewczynę, jak się dało, ale ciało śpiącej świeciło przez materiał niczym słońce przez
liście.
Pewnie się zastanawiasz, jak zamierzam przywrócić jej dawną postać zaczął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]