[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głowy, skłonił ją przede mną głęboko i znów spokojnie przytwierdził
na miejsce. Pomyślałem, że może przy jasnym świetle księżyca
udałoby mi się czytać, schwyciłem więc jakieś pismo i próbowałem
się nim zająć.
Już prawie usypiałem, gdy zbudził mnie szelest papieru.
Otworzyłem oczy i dostrzegłem białe palce jakiejś postaci, która
chciała odsunąć gazetę. Gdy jej się to udało, zobaczyłem swoją
AntoniÄ™ bladÄ…, z wyrazem smutku na alabastrowych licach, z
suchotniczymi wypiekami; Antonię, która powoli rozpływała się we
mgle...
Był to gorączkowy sen, któremu wreszcie się oddałem z po-
stanowieniem, że natychmiast jutro wyruszę z powrotem do Niemiec.
Tak też uczyniłem.
Jechaliśmy w srogi mróz. Do dziś jeszcze słyszę to strzelanie batów
wozniców o policzkach czerwonych od wiatru, to skrzypienie
zmarzniętego śniegu pod szerokimi kołami naszego powozu; widzę
ten szron na naszych oknach, ziewanie współpodróżnych okutanych
szczelnie w pledy i koce; czujÄ™ to nieustanne deptanie po nogach
mego sąsiada z przeciwka jakiegoś księdza jegomościa, tak
opatulonego, że wystawał mu tylko nos, którym stale pociągał.
Zbliżał się wieczór, gdy dojeżdżaliśmy do Mennheim. Na szerokiej
równinie lśnił biały śnieg, zabarwiony przez zmierzch na niebiesko;
na odległym horyzoncie widać było krwawoczerwoną kulę
zachodzącego słońca, a przed nami ciemniały kontury miasta
długie, równoległe linie zaczynały się we mgle i niknęły w
gęstniejącym mroku.
Jechaliśmy długimi alejami, w których latem spędziliśmy z
Antonią tyle boskich chwil, gdy patrząc w błękitne niebo przy
sięgaliśmy sobie miłość, w monumentalnej ciszy, przerywanej tylko
radosnym śpiewem skowronka. Kiedy pózniej słońce, ukończywszy
swą wędrówkę, znikało za szeroką równiną, a świerszcze na
odległych ścierniskach zaczynały wygrywać swe jednostajne melodie,
kiedy wieczór otulał nas ciepłym oddechem biegaliśmy i
chowaliśmy się jak dzieci. Wreszcie, zmęczoną śmiechem, chwytałem
w objęcia i obsypywałem ognistymi pocałunkami, które ona ochoczo
oddawała. Całowaliśmy się jak szaleni, nasze usta spotykały się w
regularnym rytmie, aż wreszcie przy ostatnim, długim pocałunku,
kiedy Antonia nie mogła złapać tchu, zaczynała się gwałtownie
bronić. Potem, wyswobodziwszy się z mych ramion, śmiała się, gdy
mój trój graniasty kapelusz jak zwykle toczył się po piaszczystej
drodze albo gdy ja sam nie mogłem złapać oddechu. I znów
obejmowała mnie za szyję i całowała namiętnie, i śmiała się wprost w
moje usta. A czasem nagle stawała się poważna, uśmiech znikał z jej
twarzy, wpatrywała się swymi pięknymi oczami w moje oczy,
delikatnym i czułym gestem odgarniała mi z czoła niesforne loki i
pytała szeptem: Miłujesz mnie?...
Potem objęci szliśmy długimi krokami przez ciemną aleję do
miasta. Odległe drzewa były już zupełnie czarne i zdawały się nam
straszydłami broniącymi drogi do domu. Antonia bała się i jak
dziecko ufnie skrywała się w mych ramionach. Podejrzliwie patrzyła
na wszystkie mijane ciemne zarośla i wstrzymywała oddech, a mimo
to przystawała co chwilę, aby zajrzeć mi w oczy, objąć i znów spytać:
Miłujesz mnie?...
A teraz drzewa stały samotne, niby szkielety wyciągające kościste
ręce ku drżącym z zimna gwiazdom na karminowym niebie; mostki
pokryte były śniegiem, a szumiący potok ściśnięty był lodowym
pancerzem.
Jutro znów będzie silny mróz odezwał się mój sąsiad,
wyrywajÄ…c mnie z zadumy.
Wóz zatrzymał się. Wyskoczyłem i pospieszyłem przez ciemną
ulicę ku domowi jej ojca. Panował już całkowity mrok, kiedy
dotarłem do znajomych schodów z drewnianą poręczą, na końcu
której siadywał zwykle rudy kocur czuwający, aby w czasie naszej
rozmowy nie przyłapał nas ojciec Antonii, który długo nie chciał
mnie zaaprobować. Tutaj żegnałem się z nią też w ostatni wieczór,
kiedy obiecałem, że na pewno z wiosną powrócę, a ona kaszląc
oparła swą główkę na mojej piersi i wyszeptała w złym przeczuciu:
Ach, gdybym mogła tego doczekać!...
Opuściłem to miejsce i szybko otworzyłem drzwi. Znalazłem się w
wielkim przedpokoju, jakie bywają w starych domach, oświetlonym
przez migocące światełko małej lampki. Wszystko znajdowało się w
dawnym porządku i tonęło w nieprzyjaznym półmroku, tylko w
starym fotelu dostrzegłem obraz znanej mi postaci. Zbliżywszy się,
poznałem Antonię, czule na mnie patrzącą i ubraną w ten sam strój, w
którym mnie żegnała. Wpatrywała się we mnie z tak niewyrażalnie
smutnym uśmiechem, że krew zastygła mi w żyłach. Rzuciłem się do
jej nóg i ucałowałem chłodne dłonie. Zobaczyłem, że się pochyliła, i
poczułem pocałunek na swym czole, a był to strasznie zimny
pocałunek...
Antonio, jesteś chora! zawołałem.
Nie odpowiedziała. Uniósłszy głowę ujrzałem znów ten smutny
uśmiech i spływającą z oka łzę.
Nagle zaskrzypiały drzwi. Wstałem i spostrzegłem jej ojca, dziwnie
postarzałego. Poznał mnie i popatrzywszy błyszczącymi oczami,
szepnÄ…Å‚ ledwie zrozumiale:
Ach, to pan, drogi Hoffmannie. Przybywa pan za pózno. Ostatnim
jej słowem było pańskie imię. A ja ją tak kochałem!
i wybuchnął płaczem.
Umarła? krzyknąłem przerażony.
Tak, wczoraj. Leży tam, w swojej sypialni.
Szybko spojrzałem na fotel. Był pusty, widmo już zniknęło.
Z okrzykiem grozy opuściłem ten dom... Tak pożegnała się ze mną
Antonia rzekł Hoffmann w zamyśleniu, kończąc nagle swą
opowieść...
Nastała cisza.
Pan wybaczy, panie Hoffmannie odezwał się po chwili
proboszcz. Czy opowiedział pan rzeczywiste zdarzenie, czy
fantazjÄ™?
Pozostawiam to państwu do oceny.
A czy od tych czasów Antonia jeszcze zjawiła się panu?
spytała blada baronessa.
Nie. Dodam wszak jeszcze pointÄ™, bo jednak mam pewnÄ…
pamiątkę po tym zdarzeniu. Jeśli znajdę się w jakimś towarzystwie,
gdzie stoi pusty fotel, widzÄ™ na nim zawsze w mglistych zarysach tÄ™
osobę, która najwcześniej ze wszystkich umrze.
Ach!
I znów zapadła grobowa cisza.
A... kogo pan teraz widzi? szepnÄ…Å‚ ktoÅ› po chwili.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]