[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sób tam sobie poradzi. Niewątpliwie z tego położonego na wscho-
dzie portu trudno mu się będzie dostać do Londynu. Dręczyło go
też pytanie, co powie Helen, kiedy się dowie, że zastrzelił człowieka.
A Laura? Może w ogóle nie będzie chciała z nim rozmawiać, może
będzie się go bała?
Nie martw się. Mój dobry przyjaciel pływa do Memel po drew-
no. Zabierze cię pod podkład odezwał się Formela i dla doda-
nia otuchy poklepał Włodka po plecach.
W tym momencie do portowej knajpy wkroczyło kilku poli-
cjantów. Czujnym okiem obrzucili siedzących i zamówili po piwie.
Karczmarz najwidoczniej składał im sprawozdanie, bo przez chwilę
słuchali go uważnie, czasem przerywając jego opowieść donośnym
śmiechem.
A jak stamtąd dalej? Z tego Memel? spytał Włodek, nie
spuszczajÄ…c oka z mundurowych.
Najlepiej byłoby do Polski. Do Wilna odpowiedział mężczy-
zna.
Do Polski? Byłem tam wcześniej tylko dwa razy. Co ja tam bę-
dę robił?
Rozdział VI
Tadeusz Marszewski przetarł zmęczone oczy i ponownie założył
okulary. Chciał przeczytać do końca gazetę, choć wiedział, że nicze-
go dobrego z niej się nie dowie. Wojna wisiała w powietrzu. Na nic
się zdało ugłaskiwanie przez polskich dyplomatów tego niemieckie-
go psychopaty. Tylko siÄ™ kompromitowali, a kraj i tak podzieli los
swych poprzedników pożartych przez Rzeszę. Marszewski mógł jed-
nak przysiąc, że tym razem najpierw poleje się krew. Już od pewnego
czasu przygotowywał swój gabinet na taką ewentualność.
Z westchnieniem zmęczenia wstał od stołu i wyłączył lampkę.
W kuchni słychać było jeszcze krzątaninę. Pani Janinka pewnie go-
towała sobotnią zupę dla biednych. Ta kobieta pracowała więcej od
niego, jakby chciała go przelicytować w mozolnym trudzie. Nig-
dy by nie przypuszczał, że daleka kuzynka jego zmarłej żony, która
przyjechała z Sosnowca, by wyręczyć go w prowadzeniu domu, sta-
nie się najbliższą mu duszą. Najbliższą? Pewnie dlatego że nie miał
już żadnych innych bliskich. Marszewski, mimo iż na co dzień wi-
dywał się z setkami osób, był bardzo samotnym człowiekiem.
WychodzÄ…c z pokoju, zerknÄ…Å‚ w stronÄ™ stojÄ…cego na kredensie
zdjęcia. %7łona, on i mały Witek w beciku. Rok 1912. Dwadzieścia
cztery lata małżeństwa minęły bardzo szybko, ale smutek i rozpacz
pozostanÄ… na zawsze.
Panie doktorze, może zaparzę ziółek na sen? zaproponowała
pani Janinka, która niepostrzeżenie weszła do pokoju.
To jeszcze tak mocno usnę, że się rano nie obudzę zażartował.
56
Po rumianku? Panie doktorze! Pani Janinka zaśmiała się i cof-
nęła się do kuchni.
Marszewski posłusznie poszedł za nią.
Co za aromat! Przez chwilę delektował się zapachem gotują-
cych siÄ™ potraw.
Pan doktor przecież zna moje zdanie. Według mnie ubodzy wcale
nie muszą jeść niesmacznych posiłków. Poza tym to nie jest dodatkowy
koszt mówiła, jakby chcąc się wytłumaczyć. Biorę tylko te zioła, które
sama wyhodowałam w ogródku. Trochę tymianku, bazylii, lubczyku...
To dlatego wszyscy nasi podopieczni siÄ™ w pani kochajÄ…. UjÄ…Å‚
jej dłoń i delikatnie pocałował. Nagle uświadomił sobie, że i on sam
ze smakiem zjada tę zupę i lekko się zmieszał.
Pani Janina poczuła się jeszcze bardziej zakłopotana. Na policz-
kach tej czterdziestopięcioletniej kobiety pojawiły się rumieńce jak
u nastolatki.
Marszewski wciągnął powietrze w płuca, żeby coś powiedzieć, ale
zabrakło mu konceptu. Niezręczna cisza została przerwana cichym
pukaniem do kuchennych drzwi. Doktor wypuścił rękę pani Janin-
ki ze swojej dłoni.
Pewnie znowu jakiś pacjent. Niezadowolony pokręcił głową.
Na nic mi te zioła!
Po chwili wprowadził do kuchni dość wysokiego młokosa, który
natychmiast zdjął czapkę i elegancko się ukłonił. Był nieco umorusa-
ny na twarzy, a jego włosy dawno już nie spotkały się z grzebieniem,
ale ciemnoniebieskie oczy spoglądały dokoła z dużą bystrością.
Marszewski znał to spojrzenie. Rozpoznał je, zanim chłopak się
przedstawił.
WÅ‚odzimierz Hallmann, syn Edwarda.
Prawdziwa niespodzianka! Marszewski uśmiechnął się. A co
dobrego słychać u ojca?
Po chwili pogodny uśmiech zniknął mu z twarzy.
Włodek z wielkim apetytem pałaszował zupę warzywną nalaną
mu do talerza przez panią Janinę. Był tak głodny, że nawet nie za-
uważył, kiedy skończył się chleb podsunięty przez tę troskliwą go-
spodynię. Z niepokojem spojrzał na doktora Marszewskiego.
57
Nie martw się, jutro kupimy świeży bochenek. Pan Tadeusz
uśmiechnął się i nabił fajkę tytoniem. To prawdziwy cud, że uda-
ło ci się tu trafić.
W samym Wilnie nie było już z tym kłopotów. Okazało się, że
doktor Tadeusz Marszewski jest dobrze znanÄ… postaciÄ…. Wystarczy-
ło spytać kilka osób w okolicy rynku, gdzie jest jego gabinet. Ca-
łe szczęście, że niemal w ostatniej chwili może na skutek wstrzą-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]