[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Proszę mi zwrócić dziewięć franków  powiedział.
 Mam tylko dziesięć  odrzekł Jacques.
 To będzie akurat  stwierdził piekarz. Schował pieniądze do kieszeni, podniósł wiadro
i udał się ku drzwiom.
 Niech pan próbuje przygotować mi następne  powiedział.
 Nic z tego  odrzekł Jacques.  Nie mam już gorączki.
 Trudno  powiedział piekarz i wyszedł.
Dłonie Jacquesa uniosły się ku głowie i znów zaczął głaskać swe zdeformowane kości.
Usiłował unieść czaszkę; pragnął poznać jej dokładny ciężar, lecz musiał zaczekać aż całkiem
wydobrzeje, a poza tym przeszkadzała mu szyja.
V
Z trudem odrzucił kołdrę. Jego chude nogi, pofałdowane wskutek pięciodniowego
odpoczynku, leżały przed nim. Popatrzył na nie bez entuzjazmu i spróbował wygładzić
dłonią, po czym zrezygnowawszy usiadł na krawędzi łóżka i z wysiłkiem wstał. Z powodu
nóg stracił dobre pięć centymetrów. Wypiął tors, żebra zatrzeszczały. Angina plamista
pozostawiła ślady. Koszula nocna opadała długimi, oklapłymi fałdami na zapadnięte pośladki.
Zwiotczałe wargi i napęczniałe palce nie pozwalały mu już na granie na nieokrzesanej fujarce
 stwierdził to natychmiast.
Zdruzgotany opadł na krzesło trzymając się dłońmi za głowę. Palce odruchowo pomacały
skronie i ciężkie czoło.
VI
Dyrygent orkiestry, w której grał Jacques, wchodził po schodach, na chwilę zatrzymał się
przed drzwiami, przeczytał wizytówkę i wszedł.
 Dzień dobry  powiedział.  To jak, czujesz się lepiej?
 Zaraz wstaję  odrzekł Jacques.  Jestem jakiś miękki.
 Coś dziwnie pachnie na schodach  zauważył dyrygent.
 To gospodyni  powiedział Jacques.  Nigdy nie zapina szlafroka.
 Aadnie pachnie  stwierdził dyrygent.  Chyba dzikim królikiem.
 Owszem  powiedział Jacques.
 Kiedy wracasz do orkiestry?  zapytał dyrygent.
 A jest coś pilnego?  zapytał Jacques.  Nie chciałbym znowu grać na dworcu. W końcu
muzyka kameralna, to muzyka kameralna...
 Nie chcesz chyba powiedzieć, że z mojego powodu złapałeś anginę plamistą 
zdenerwował się dyrygent.  W końcu wszyscy graliśmy na dworcu.
 Wiem  powiedział Jacques  ale to ja siedziałem w przeciągu i dlatego wam nic się nie
stało.
 Austriackie gadanie  rzekł dyrygent.  Zresztą zawsze miałeś podły charakter.
 Nie  odparł Jacques.  Po prostu nie lubię być chory. Mam takie prawo.
 Powinienem dać ci zastępstwo  stwierdził dyrygent.  Nie można przecież grać z
facetem, którego wszystko złości.
 W końcu  zawołał Jacques  omal mnie szlag nie trafił!...
 Wkurzasz mnie  rzekł dyrygent.  Ja nie mam z tym nic wspólnego. Kiedy możesz
znowu zacząć grać?
 Nie wiem  powiedział Jacques.  Jestem miękki.
 Zaczynasz przesadzać  rzekł dyrygent.  W ten sposób się nie pracuje. Poproszę
Alberta, aby cię zastąpił.
 Wypłać mi dwie gaże, które jesteś winien  powiedział Jacques.  Muszę zapłacić
gospodyni.
 Nie mam przy sobie  odrzekł dyrygent.  Idę do Alberta. Masz naprawdę paskudny
charakter.
 Kiedy mi zapłacisz?  zapytał Jacques.
 Och!... Zapłacę  odparł dyrygent.  Idę sobie. Palce Jacquesa błądziły po czole, a oczy
miał na wpół
przymknięte. Może cztery kilo?...
VII
Mały palnik spirytusowy pomrukiwał groznie, zaś woda wystraszona tym odgłosem zaczęła
dygotać w aluminiowym garnku. Było jej zbyt dużo jak na taki mały palnik, choć
niewątpliwie powinna się zagotować.
Jacques czekał siedząc na krześle. Walcząc z nudą ćwiczył na fujarce. Za każdym razem do
złapania si-bemol brakowało mu dwóch centymetrów, lecz wreszcie dopadł go i z triumfującą
miną zgniótł w palcach. Sprawność wracała.
Przerwał ćwiczenia, gdyż ból również powrócił do jego głowy. A woda zaczynała wrzeć.
 Być może więcej niż cztery kilo  rzekł do siebie.  Zobaczymy...
Wtedy wziął wielki nóż i odciął sobie głowę. Wrzucił ją do wrzątku z dodatkiem szczypty
soli krystalicznej, celem oczyszczenia i zachowania jasności umysłu. A potem umarł nie
dokończywszy dzieła, gdyż stało się to w 1945 roku, a medycyna nie była tak doskonała jak
teraz. Pofrunął do nieba na wielkim, okrągłym obłoku. Nie było najmniejszych powodów, by
miał się udać gdzie indziej.
Martwe ryby
Drzwi wagonu stawiały opór jak zwykle; na drugim końcu pociągu jego kierownik mocno
naciskał na czerwony guzik, a sprężone powietrze tryskało w przewody. Asystent trudził się
przy rozchyleniu obu skrzydeł. Było mu gorąco. Krople szarego potu płynęły mu zygzakiem
po twarzy jak muchy i widać było brudny kołnierzyk koszuli z pancernego muślinu.
Pociąg już miał ruszyć, kiedy kierownik puścił guzik. Powietrze czknęło radośnie pod
pociągiem, a asystent omal nie stracił równowagi, gdyż drzwi nieoczekiwanie puściły. Zszedł
utykając, nie omieszkawszy przy tym rozedrzeć sobie torby o mechanizm zamkowy.
Pociąg ruszył, a wynikłe z tego przemieszczenie mas powietrza rozpłaszczyło asystenta na
cuchnącym wychodku, gdzie dwóch Arabów rozmawiało o polityce przy pomocy długich
noży.
Asystent wstrząsnął się, przyklepał włosy, które rozlazły się po jego miękkiej czapce jak
jakieś nadgniłe siano. Niewielkie kłęby pary unosiły się z jego na wpół odkrytej piersi, na
której rysowały się wystające obojczyki oraz fragmenty jednej lub dwóch par koślawych i zle
osadzonych żeber. Ciężkim krokiem przemierzył peron wyłożony sześciokątnymi kafelkami, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl