[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ale przyjdziesz na ślub? - dopytywał się.
- Jasne - zapewniła. Otworzyła drzwi taksówki, która właśnie się zatrzymała
przy krawężniku. - A teraz wracaj do Joan. Jutro do ciebie zadzwonię. Dziękuję za
przemiły wieczór.
Ojciec stał na chodniku i machał ręką na pożegnanie. Jak zawsze. Jednak tym
razem oboje wiedzieli, że już nic nigdy nie będzie tak jak zawsze.
S
R
ROZDZIAA TRZECI
Do Cartera Blake'a zadzwoniła następnego dnia o dziewiątej wieczorem.
Uznała, że to właściwa pora. Dość wcześnie, by wypadało jeszcze dzwonić do ob-
cego człowieka i na tyle pózno, żeby nie zostać posądzoną o zbytnią niecierpli-
wość.
Carter Blake od rana zaprzątał jej myśli, ale nikomu by się do tego nie przy-
znała. Chyba po raz pierwszy zdarzyło się jej, że musiała sprawdzić, czy właściwie
wykonała swoją pracę. Dotąd zawsze była skoncentrowana, skupiona wyłącznie na
tym, co miała do zrobienia, ale tego dnia bez przerwy się myliła, coś przekręcała,
coś musiała poprawiać. I to wszystko przez mężczyznę o szarych oczach, który nie
chciał spokojnie siedzieć w przegródce, jaką mu wyznaczyła. Okropnie jej się to
nie podobało.
Zadzwoniła na numer stacjonarny. Miała nadzieję, że odezwie się automa-
tyczna sekretarka. Liberty mogłaby wtedy nagrać wiadomość bez konieczności
rozmawiania z Carterem. Wmawiała sobie, że tego właśnie chce, i udawała, że
wcale nie ma ochoty znów usłyszeć tego miłego, głębokiego głosu. Toteż była po-
ważnie rozczarowana, kiedy się okazało, że telefon odebrała kobieta.
- Rezydencja Cartera Blake'a - odezwał się w słuchawce damski głos.
Może to jego matka? Nie. Głos należał do kogoś młodego. Wobec tego żona.
Nie, on nie wygląda na żonatego. Oczywiście, że nie. Kobiety na całym świecie da-
ją się nabierać właśnie takim mężczyznom, którzy w ogóle nie wyglądają na żona-
tych. W swej pracy Liberty praktycznie co dzień spotykała się z dowodami na po-
twierdzenie tej dobrze znanej prawdy.
- Mówi Liberty Fox - przedstawiła się. - Dzwonię w sprawie...
- A, tak - wpadła jej w słowo ta kobieta. - Carter mnie uprzedził, że pani bę-
dzie dzwoniła. Proszę chwilę zaczekać, zaraz go poproszę do telefonu.
- Nie trzeba. Gdyby była pani tak miła... - Zorientowała się, że mówi do sie-
S
R
bie. Słyszała, jak ta kobieta woła Cartera, a serce biło coraz mocniej, jakby się za-
mierzało wyrwać z piersi.
Po kilku sekundach rozległo się kliknięcie; ktoś podjął słuchawkę drugiego
aparatu.
- Liberty? - na dzwięk tego głosu ciarki jej przeszły po plecach. - Czekałem
na twój telefon.
I co to miało znaczyć? Zwykły zwrot grzecznościowy, czy może rzeczywiście
czekał, aż ona się odezwie? Liberty uznała, że bezpieczniej będzie uznać za po-
prawną pierwszą z tych dwóch odpowiedzi.
- Chciałam panu podać numer mojej polisy ubezpieczeniowej - powiedziała
służbowym tonem.
- Carter.
- Przepraszam - głos jej odrobinę drżał - chyba zle pana zrozumiałam.
- Przez ciebie porysował mi się lakier na samochodzie - mówił Carter Blake -
więc bądz łaskawa nieco spuścić z tonu i zacznij mi mówić po imieniu.
Liberty miała na końcu języka ciętą ripostę, ale Carter znowu się odezwał:
- A ty, Jen, możesz już odłożyć słuchawkę.
Nikt się nie odezwał, tylko ponownie dało się słyszeć kliknięcie.
- To moja siostra - wyjaśnił Carter. - Moja bardzo wścibska siostra - dodał.
Ach, siostra, pomyślała Liberty. Powinnam była się domyślić, a jednak do
głowy mi nie przyszło, że on może mieć jakieś rodzeństwo. Jest taki inny od
wszystkich, jedyny w swoim rodzaju.
- No to teraz możesz mi już podać swój adres i numer telefonu - odezwał się
Carter Blake.
- Tak, tak, oczywiście. Już podaję. - Zaczęła dyktować mu swoje dane, ale
gdy doszła do numeru polisy, Carter przerwał ten potok słów.
- Nie potrzebuję numeru polisy ani samochodu - powiedział łagodnie. - Mieli-
śmy się umówić na kolację. Zapomniałaś?
S
R
- Oczywiście, pamiętam, ale... - Nie miała pojęcia, co powiedzieć. A nawet
gdyby wiedziała, to i tak nie mogłaby się odezwać, bo serce aż podskoczyło jej do
gardła. Na szczęście miała silną wolę, więc dosyć szybko się opanowała. - Jeśli do-
brze sobie przypominam, to ustaliliśmy, że to nie jest najlepsze rozwiązanie.
- Nic podobnego - zaprotestował Carter.
- Owszem, powiedziałaś mi, co myślisz o motywach mojego postępowania,
ale ja ci wyjaśniłem, że się mylisz, więc nie ma powodu, dla którego nie mieliby-
śmy zjeść kolacji w miłej atmosferze.
Brzmiało to całkiem rozsądnie, a więc gdzieś tam musiał być jakiś haczyk.
- Ja ostatnio bardzo dużo pracuję - powiedziała Liberty. - Nie mam czasu na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]