[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spokojnie \yć w tym uroczym domku?
Z dzieckiem.
Lecz bez Daniela.
No właśnie. Mo\e to nie jej sława i nie jej bogactwo są przeszkodą, która wyrośnie
między nimi, ale właśnie to dziecko. Dziecko bez ojca, dziecko bez mał\eństwa,
dziecko bez stałego związku. To, co jeszcze niedawno było składnikiem jej
sielankowej wizji \ycia, nabrało nagle nowych wymiarów.
- Chodz, St. Paddy. - Daniel wyjÄ…Å‚ szczeniaka z samochodu. - Oto twoje
przeznaczenie - mała, kryta strzechą chatka. Szczęściarz z ciebie, bracie...
Rose zabrała płaszcz i torebkę i ruszyła za Danielem w stronę domu. Rośliny wcią\
jeszcze obło\one były darnią, by nie ściął ich mróz, lecz i tak pojedyncze \onkile
przebijały się gdzieniegdzie ku słońcu.
- Zało\ę się, \e twoja matka uwielbia to miejsce - powiedział Daniel.
Rose wygrzebała klucze z torebki.
- O tak, masz rację. Pomagała mi we wszystkim: w projektowaniu ogrodu, w zakupie
mebli, doborze kolorów. Mówiła, \e dla niej to trochę jak powrót do domu.
- Nigdy nie odwiedziła Irlandii?
- Nie. Kiedy była \oną mojego taty, nie miała czasu. A teraz, po rozwodzie, nie chce
tam wracać i wyjaśniać wszystko znajomym, rodzinie. Wiem, brzmi to trochę głupio,
ale...
- Wcale nie. Wiem coś o tym. Wyrosłem w podobnym środowisku.
- A więc witaj w domku Ró\y z Tralee! - Otworzyła drzwi i przepuściła gościa
przodem.
Zastanawiała się, czy będzie czuł się nieswojo w nowym otoczeniu, tymczasem
Daniel wyglądał jak typowy Irlandczyk, który właśnie powrócił do domu, do miejsca,
do którego przynale\y.
Mo\e było tak dlatego, \e sprzęty, które wybrała, nie były z gatunku delikatnych
cacek. Przedmioty nieco toporne, w stylu rustykalnym, miały swój wdzięk, jednak nie
onieśmielały swą nadmierną kunsztownością czy bogactwem. W kredensie stały
zwykłe ceramiczne talerze i miski, solidny dębowy stół wsparty był na prostych
nogach. Kanapa i krzesła, ustawione w pobli\u kominka, wyglądały na wystarczająco
du\e i masywne, by udzwignąć mę\czyznę postury Daniela. Kupując to wszystko,
miała na uwadze brykające dziecko i wielkiego psa, człowiek, który stał teraz na
środku izby, nie był przy tym brany pod uwagę. Musiała jednak przyznać, \e świetnie
pasował do tego miejsca.
Postawił koszyk z pieskiem na sosnowej podłodze i uwa\nie rozglądał się po wnętrzu.
- Podoba ci się? - spytała z lekkim niepokojem.
- Nie mam najmniejszego pojęcia o dekoracji wnętrz, ale gdybym usiłował wyobrazić
sobie idealne mieszkanie, to właśnie tak musiałoby wyglądać.
- Te\ tak uwa\am - ucieszyła się. - Kiedy jestem na Manhattanie i wcią\ muszę gdzieś
pędzić, zamykam oczy i wyobra\am sobie, \e jestem tutaj. Stresy mijają jak ręką
odjÄ…Å‚.
St. Paddy podrapał w drzwiczki swojego więzienia.
- Powinniśmy chyba go wypuścić.
- Jasne. Mam tylko jedną uwagę. Opiekowałaś się ju\ kiedyś małym psiakiem?
- Nigdy. Nie pozwalali mi rodzice.
- W takim razie posłuchaj: miałem dwa psy, trzymaliśmy je głównie w kuchni, póki
nie nauczyły się załatwiać na gazety. Jeśli więc...
- Rozumiem, o co ci chodzi. Trzeba go trzymać w jednym pomieszczeniu, tak? Ale
nie mo\emy przecie\ tak po prostu zamknąć mu drzwi przed nosem. To byłoby...
- Pamiętam te\ - nie dał jej skończyć - \e zagradzaliśmy im drogę deską, na tyle
wysoką, \eby nie mogły przez nią przejść. Jasne, \e drzwi były otwarte. Mo\emy
zrobić mu posłanie w kącie kuchni. Przydałaby się te\ butelka z gorącą wodą i
tykający zegarek; to mu zastąpi ciepło i bicie serduszek swoich braciszków. Od razu
siÄ™ uspokoi.
- Słyszałam o tych sposobach. To rzeczywiście działa?
- Czasami. - Uśmiechnął się. - A czasami nie i wtedy pies doprowadza cię do
szaleństwa.
- Hm, dobrze, \e tu jesteś. Sama pewnie wszystko bym pochrzaniła.
- Ja te\ się cieszę, \e tu jestem. - Spojrzał na nią przelotnie i zaraz odwrócił wzrok. -
To co? Znajdzie siÄ™ jakaÅ› deska?
- Zostały jakieś po remoncie. Przejdz się na tył domu i poszukaj, a ja przyniosę budzik
z sypialni.
- Okay - rzucił Daniel, po czym objął Rose i przyciągnął ją ku sobie. - Jeden na drogę
- zamruczał jej do ucha i zanim zdą\yła się zorientować, pocałował ją przelotnie w
usta.
Pocałunek przypomniał Rose o tym, co miało stać się pózniej i dlaczego wyrwali się z
Nowego Jorku, i obudził w niej uśpione na chwilę pragnienia. Poczuła słabość w
kolanach, westchnęła, zarzuciła mu ręce na szyję, jednak Daniel delikatnie uwolnił się
z jej objęć i powiedział:
- Spokojnie. Mamy czas. Na razie musimy zainstalować szczeniaka.
- A co będzie, jeśli on... jeśli on będzie chciał, \eby poświęcać mu ciągle uwagę?
- To jest dzieciak. A dzieci głównie śpią - pocieszył ją, po czym mrugnął do niej
okiem i wyszedł na dwór.
Godzinę pózniej Daniel uporał się z ustawieniem barierki dla St. Paddy'ego i
wyładował przywiezione z miasta wiktuały. Rose tymczasem znalazła kartonowe
pudło, mające słu\yć psu za legowisko, oraz stary koc. St. Paddy wcią\ biegał po
kuchni, obwÄ…chujÄ…c wszystko z zainteresowaniem.
- Co z gazetami? - zapytał Daniel.
- Przyniosę - odpowiedziała. Przeszła przez zaporę, wyjęła całe naręcze gazet z kosza
przy kominku, po czym zabrała się za rozścielanie ich na kuchennej podłodze.
- To lokalna prasa? - Daniel nachylił się, by jej pomóc.
- Tak... St. Paddy! - roześmiała się, gdy piesek usiłował wdrapać się na jej kolana.
- A wycięłaś swoje rysunki?
- Pewnie. Ale poczekaj... podsunąłeś mi pewien pomysł. Mam kilka dodatkowych
egzemplarzy. PrzyniosÄ™ jeden dla pieska.
- Mo\e i jest wyrośnięty jak na swój wiek, ale wątpię, czy umie ju\ czytać.
- Niewa\ne. Chodzi o to, \eby mógł lepiej mnie poznać, dowiedzieć się czegoś o
swojej pani. - Znalazła komiks z ostatniego wydania i ceremonialnie poło\yła rysunki
przed szczeniakiem. - ProszÄ™, St. Paddy.
Piesek przyjrzał się papierkom z zaciekawieniem, po czym zaczął energicznie merdać
ogonem.
- Widzisz? Podoba mu siÄ™.
- No pewnie. Mo\e chce, \ebyś mu poczytała?
- A czemu by nie? - Rose usiadła na podłodze, co piesek natychmiast wykorzystał i
polizał ją po twarzy. - No dalej, Daniel! Ty czytasz kwestie St. Paddy'ego, a ja będę
Flynnem.
- Myślisz, \e nadaję się do tej roli? Nie powinienem być raczej słuchaczem?
- Nie bądz taki mądry. Siadaj na podłodze i czytaj. To był w końcu twój pomysł.
- Mój, powiadasz? - Pokręcił z uśmiechem głową, po czym opadł na czworaki i
znalazł się nos w nos ze szczeniakiem. - Oto Daniel O Malley, psinko. Superglina,
który czyta psu komiksy. Zdajesz sobie sprawę, co by się stało z moją reputacją,
gdyby ktoś się o tym dowiedział?
St. Paddy odpowiedział na to pytanie, li\ąc Daniela w nos.
- No dobra... Chodz tu, mały. - Objął ręką szyję wiercącego się szczeniaka i zaczął
czytać. Pies uspokoił się od razu i ciekawie nadstawił uszu,
- Daniel! - krzyknęła z zachwytem Rose. - On naprawdę słucha! Mam genialnego psa!
Czytamy razem czy wolisz sam zająć się wszystkim?
- Bez przesady...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]