[ Pobierz całość w formacie PDF ]
naciągnął spodnie, narzucił palto i chwycił kapelusz.
W przedpokoju przyszło mu na myśl, że dobrze będzie na wszelki wypadek wziąć
rewolwer.
Bóg wie, co się tam dzieje.
Dopadł na rogu taksówkę i po kilku minutach dzwonił już do bramy na Wilczej.
Miał wielką ochotę zapytać stróża, czy nie wie, co się tam dzieje, ale zreflektował się i
wbiegł na schody.
Drzwi od mieszkania były uchylone, w progu stała Lusia, cała drżąca, z rozrzuconymi
włosami, w pidżamie.
Co się stało?
Chwyciła go za rękę i zatrzasnęła drzwi.
Wuj! powiedziała szeptem.
Co wuj?
Dostał jakiegoś strasznego ataku... Zdaje się, że zwariował ... Boże!
A gdzie jest?
Tam, w sypialni...
A gdzież pani Szczerkowska?
Też tam... Słyszałam jej straszny, ale to straszny krzyk!... I nie wiem, co robić...
Zadzwoniłam do pana...
No, trzeba tam wejść.
Nie można. Drzwi zamknięte na klucz.
Kto zamknÄ…Å‚?
Wujenka weszła do niego i zamknęła za sobą, bo wuj chciał wyjść. Boże! Może on ją
zabił?!
A gdzie służący? z oburzeniem zawołał Józef.
Ignacy od obiadu nie wrócił, poszedł szukać wuja. A kucharka?
Kucharka albo śpi, albo udaje, że śpi. Ona strasznie boi się pijaków.
Nie rozumiem. Więc pan Szczerkowski wrócił sam?
Tak. Ja nie widziałam jak przyszedł. Wiem tylko, że wujenka ułożyła go w sypialni, a
pózniej on chciał, by mu dać wódki, i strasznie krzyczał, wywracał meble, i pózniej chciał
138
wyjść. Wtedy weszła tam wujenka... i on pewno rzucił się na nią... Nie wiem!...
Psiakrew! zaklął Józef właściwie należałoby sprowadzić pogotowie ratunkowe lub
policjÄ™...
Nie, nie, może to niepotrzebne, niech pan najpierw sprawdzi.
Zbliżyli się do drzwi sypialni i zaczęli nasłuchiwać.
Wewnątrz panowała zupełna cisza.
Józef zapukał raz, drugi, pózniej nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte na klucz od
wewnętrz.
Ona nie żyje! Ona nie żyje! szeptała Lusia.
Trzeba wyłamać zdecydował się.
Tak, tak.
Józef był dość silny, lecz i drzwi były mocne. Odchylał się i uderzał ramieniem coraz
mocniej, nasłuchując po każdym uderzeniu. Nie ustępowały.
Chyba nie dam rady powiedział, rozcierając obolałe ramię może zawołać stróża?
Boże! Trzeba prędzej, niech pan jakimś ciężarem! O, niech pan wezmie ten blat stolika.
Istotnie, ciężki, marmurowy blat zdawał się być pewnym narzędziem. Udzwignąwszy go z
trudnością, Józef z całej siły uderzył w drzwi. I teraz nie ustąpiły, lecz wypadł z nich duży
filong.
To wystarczyło. Lusia wsunęła rękę do wnętrza i przekręciła klucz w zamku.
W sypialni było ciemno. Drżącymi rękoma odszukała kontakt tuż przy drzwiach i zapaliła
lampÄ™.
Pośrodku pokoju na podłodze leżała pani Szczerkowska. Miała pokrwawioną twarz i ręce,
widocznie odłamkami szkła z rozbitego klosza, których wokół było pełno.
Opodal pod stołem pół siedział bezwładnie pan Szczerkowski, trupio blady i też
pokrwawiony.
Jezus! krzyknęła Lusia i zatoczyła się niechże pan coś robi! Ratuje!
Józef przykląkł przy pani Szczerkowskiej i zaczął szukać pulsu. Nie mógł go znalezć, ale
stwierdził, że jej ciało jest ciepłe.
Na pewno żyje odetchnął.
Co do życia pana Szczerkowskiego nie było żadnych wątpliwości.
Po prostu spał, a z jego uchylonych ust świszczący oddech wydobywał nieznośny odór
alkoholu.
Wespół z Lusią podnieśli panią Szczerkowska i ułożyli na kanapie.
Jednak zadzwonię po pogotowie ratunkowe niepewnie powiedział Józef.
Nie, nie, niech pan odszuka w katalogu: doktor Jarecki, doktor Jan Jarecki, Mokotowska
pięćdziesiąt dziewięć i niech pan mu powie...
Lusia zwilżyła chusteczkę w wodzie kolońskiej i próbowała cucić panią Szczerkowska,
która robiła wrażenie martwej. Biegając wśród poprzewracanych mebli, na próżno szukała
flakonu z amoniakiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]