[ Pobierz całość w formacie PDF ]
decyzję. W końcu wstała z oczami pełnymi łez.
- Niech pan dzwoni, doktorze Coursey. SpakujÄ™ rzeczy
swoje i Joeya.
Podró\ do domu ze schroniska, w którym zatrzymali się
Joey i jego matka, była najdłu\szą drogą w \yciu Cecile.
Miała wra\enie, \e za chwilę rozsypie się na milion
kawałków. Nie potrafiła pozbyć się wspomnienia twarzy
Joeya w chwili, gdy wyje\d\ali. Chłopiec stał w odrapanym
holu schroniska, mocno ściskając matkę za rękę. Twarz miał
opuchniętą i posiniaczoną, ale próbował chronić matkę jak
dorosły mę\czyzna.
A przecie\ był jeszcze dzieckiem. Cecile wiedziała, \e
Joey obraziłby się, gdyby go tak nazwała, ale to była prawda.
Miał zaledwie dziesięć lat, ale był znacznie dojrzalszy, ni\by
na to wskazywał jego wiek. Cecile mocno zacisnęła dłoń na
oparciu fotela. Nie, nie będzie płakać! W ka\dym razie jeszcze
nie teraz. Obawiała się, \e jeśli zacznie, to nie będzie potrafiła
skończyć.
Westchnęła spazmatycznie, gdy samochód Randa
zaparkował za jej d\ipem. Wysiadła z samochodu i bez słowa
pobiegła do drzwi domu, pragnąc jak najszybciej znalezć się
w samotności. Z oczami pełnymi łez nie zauwa\yła Randa i
zderzyła się z nim.
- Cecile?
- Muszę iść do domu - wymamrotała. On jednak
przytrzymał ją łagodnie.
- Nie, poczekaj, proszę. Podniosła głowę. W świetle
ulicznej latarni Rand ujrzał twarz przepełnioną cierpieniem i
szeroko otworzył ramiona. Cecile przylgnęła do niego ze
szlochem.
- O mój Bo\e, Rand! Widziałeś jego twarz? Biedne
dziecko! Jak mo\na być tak podłym?
- Wiem, Cecile - powiedział cicho Rand, kołysząc ją w
ramionach. - Wiem.
Po chwili Cecile odsunęła się od niego, ocierając oczy
dłońmi.
- Chciałabym dostać tego drania w swoje ręce. Ja bym
go... Rand znów przytulił ją do siebie.
- Cicho, cicho. Nie mów takich rzeczy.
- Kiedy ja naprawdę tak myślę - zawołała z gniewem.
- Wiem, Cecile. Ale zemsta w niczym nie pomo\e
Joeyowi. Zrobiliśmy wszystko, co było mo\na. Mam nadzieję,
\e jego matka znajdzie w sobie wystarczajÄ…co wiele odwagi i
nie wycofa siÄ™.
- Jeśli wróci do tego drania, a on jeszcze raz tknie Joeya
choćby palcem, to po\ałuje, \e się w ogóle urodził.
- Jestem pewien, \e po\ałuje! - uśmiechnął się Rand,
wtulając twarz w jej włosy. - Słyszałem, \e świetnie potrafisz
przepędzać potwory.
Osiągnął cel, gdy\ na ustach Cecile pojawił się blady
uśmiech. Westchnęła, podniosła głowę i lekko dotknęła jego
policzka.
- Joey mą szczęście, \e trafił mu się taki przyjaciel jak ty.
Rand poczuł ucisk w gardle. Powoli pochylił głowę i dotknął
ustami jej ust. Cecile westchnęła, ale nie odsunęła twarzy.
- Kocham cię, Cecile - wymruczał Rand, obejmując ją
mocniej. - Tak bardzo mi ciebie brakowało.
Cecile zesztywniała. To tylko słowa, powtarzała sobie w
myślach, słowa, które ranią. Wysunęła się z ramion Randa,
zakryła twarz rękami i pobiegła do domu.
- On nie gra uczciwie - stwierdziła Cecile, wyjmując
Madison z przenośnej huśtawki i sadzając ją sobie na
kolanach.
Malinda, która właśnie zmieniała pieluchę Lili, podniosła
wzrok znad stolika do przewijania.
- Joey czy Rand?
- Rand, oczywiście. Czy ty w ogóle słuchasz, co ja
mówię?
- Tak, tylko \e przeskakujesz z tematu na temat i czasem
nie mogę za tobą nadą\yć. Więc dlaczego Rand nie gra
uczciwie?
- Bo zachowuje siÄ™ wobec mnie jak przyjaciel.
- O, tak, to bardzo nieuczciwe! - prychnęła Malinda.
- Nic nie rozumiesz. Wiedział, \e byłam zdenerwowana z
powodu Joeya, i wykorzystał mój stan.
- Mo\e po prostu chciał cię pocieszyć.
- Mo\e - powtórzyła Cecile z powątpiewaniem. - Ale
przecie\ nie musiał mnie całować.
Malinda spojrzała na nią przez ramię.
- Pocałował cię?
- Pocałował.
- A ty jak zareagowałaś? Cecile przygryzła wargę. To
nieomylny znak, \e czuje się winna, pomyślała Malinda,
tłumiąc uśmiech.
- Jestem pewna, \e nie miał na myśli nic zdro\nego.
- Ale to nie wszystko! - wykrzyknęła Cecile. - On mnie
doprowadza do szału! Niespodziewanie wpada w odwiedziny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]