[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wodowych, chcielibyśmy z Nicole coś ci oznajmić. W so-
botę bierzemy ślub.
John odrzucił do tyłu głowę i głośno się roześmiał.
- Spodziewałem się tego, bo nagle przestaliście się kłó-
cić. Robiliśmy w firmie zakłady, kiedy wreszcie zro-
zumiecie, że jesteście dla siebie stworzeni. O rany, ale się
cieszÄ™. Hej, Wilma, Rafe, chodzcie tutaj szybko!
Przez następne kilka minut Nicole i Mitch byli obca-
łowywani, obściskiwani i poddawani szczegółowemu
przesłuchaniu. Wzniesiono toast sokiem pomarańczo-
wym, a na wściekle dzwoniące telefony nikt nie zwracał
uwagi. Wilma, Rafe i John nie byli zbytnio zaskoczeni
nowiną, lecz wyrażali głośno swe oburzenie z powodu
terminu. Zgodnie uznali, że cztery dni to stanowczo za
mało na zorganizowanie przyjęcia weselnego.
Nicole posyłała Mitchowi błagalne spojrzenia, więc na-
tychmiast przejÄ…Å‚ inicjatywÄ™.
- Nicole spieszy się do tego, by uczynić ze mnie
S
R
porządnego człowieka. Sami wiecie, że mamy mnóstwo
pracy, postanowiliśmy więc przełożyć podróż poślubną
na lato. Zależy też nam na tym, by jak najszybciej zale-
galizować nasz związek.
Nieustannie dzwoniące telefony uprzytomniły wszyst-
kim, że pora wrócić do pracy. Gdy wreszcie narzeczeni
zostali sami, Nicole oparła się ciężko o biurko.
- Szkoda, że mnie nie uprzedziłeś. Nie sądziłam, że po-
wiesz im o tym już dziś - powiedziała nieco bezradnie.
- Byłem pewien, że nie będziesz miała nic przeciwko
temu, przecież ślub tuż-tuż. Czy są jakieś powody, dla
których chciałaś zachować to w tajemnicy?
- Nie, masz rację, i tak musieliśmy im o tym powie-
dzieć. Po prostu trochę mnie zaskoczyłeś.
Mitch trzymał się tej strategii przez kolejne cztery dni.
Z ukradkowych spojrzeń Nicole wywnioskował, że coś ją
trapi, dlatego nieustannie ją zaskakiwał, chciał bowiem,
by nie pozostawało jej wiele czasu do namysłu.
Nie zamierzał bagatelizować jej obaw, lecz marzył tylko
o tym, by wreszcie wsunąć jej na palec obrączkę. Na
szczęście byli tak pochłonięci pracą i przygotowaniami,
że inne zmartwienia odsuwane były w kąt. Obiecał prze-
cież Nicole, że wszystko załatwi, i zamierzał dotrzymać
słowa. Musiał zorganizować przeprowadzkę, odebrać ob-
rączkę, oddać do pralni garnitur i kupić wiązankę dla
przyszłej żony.
S
R
No i zadzwonić do rodziny oraz do przyjaciół. Wszyscy
życzyli mu szczęścia, choć byli nieco urażeni tym, że z
uwagi na wariacki termin nie będą obecni na tej ważnej
uroczystości.
W sobotę, gdy wysiadał z samochodu przed domem Ni-
cole, niemal słaniał się na nogach. Był potwornie zmę-
czony i niewyspany, ale w świetnym humorze. Nie zmar-
twiło go nawet to, że od zachodu napływały ciemne
chmury, a ostry wiatr coraz mocniej burzył powierzchnię
Pacyfiku. Zanosiło się na sztorm, ale wiosenne deszcze w
Oregonie były czymś zupełnie zwyczajnym.
Mitch był zdenerwowany i podniecony. Wszystko uło-
żyło się po jego myśli. Zdobył ukochaną kobietę, miał
wspaniałą pracę i pokochał tutejszą okolicę. Martwiło go
tylko to, że rodzice Nicole nie przyjechali na ślub. Nie
miał jednak wątpliwości, że jego ojciec i mama pokocha-
jÄ… synowÄ….
Poprawił rozwichrzone włosy, wyprostował ramiona i
dla dodania sobie animuszu uśmiechnął się szeroko.
Nawet nie zauważył, kiedy w progu domu stanęła jego
narzeczona.
Była ubrana w sukienkę i żakiet w kolorze kości sło-
niowej. Musiała być u fryzjera, lecz efekt zabiegów mi-
strza grzebienia nie przypadł Mitchowi do gustu. Jej na-
turalnie kręcone włosy, zazwyczaj nieco rozwichrzone,
teraz pokryte były grubą warstwą lakieru. Ale to nie mia-
ło znaczenia, i tak była najcudowniejszą kobietą na
świecie. Spojrzał na nią z czułością. Wydawała się tak
S
R
krucha i bezbronna, że pragnął już do końca życia chro-
nić ją przed wszystkimi przeciwnościami losu.
- Jesteś najpiękniejszą panną młodą na świecie -
wyszeptał.
Nicole, tak zawsze pewna siebie i energiczna, uśmiech-
nęła się nieśmiało.
- Chciałam wyglądać jak najlepiej. Widać, że jestem w
ciąży? Nie jestem pewna, czy wybrałam dobry fason.
- Nikt się nie domyśli.
- Uwielbiam facetów, którzy tak wspaniale kłamią. Ty
też wyglądasz niezle, Landers. Dlaczego wcześniej nie
zauważyłam, że jesteś taki przystojny?
Z nieba spadły pierwsze krople deszczu. W samo-
chodzie Mitch wręczył Nicole wiązankę z gardenii.
Gdy weszli do urzędu, Mitchowi nagle wszystko zaczęło
działać na nerwy. Był wściekły, że leje jak z cebra,
gmach urzędu wydał mu się zimny i bezosobowy, zwła-
szcza że wokół kłębiły się tłumy obcych ludzi. Niezbyt to
wszystko romantyczne, pomyślał. Nicole położyła mu
dłoń na ramieniu i łagodnie powiedziała:
- Mitch, jeszcze możesz się wycofać. Przecież widzę, że
jesteś bardzo spięty.
- Nic z tego, moja droga, nie pozbędziesz się mnie tak
Å‚atwo.
Ceremonia trwała dokładnie dwanaście minut, z tego
trzy zajął nowożeńcom pocałunek.
Gdy wyszli wreszcie na świeże powietrze, ulewa
S
R
przerodziła się w potężną burzę. Choć Mitch próbował
osłonić Nicole, zanim dobiegli do samochodu, była kom-
pletnie przemoczona.
- Z czego się śmiejesz? - spytał zdumiony. - Wyglądasz,
jakbyś wpadła do studni.
- I właśnie to mnie cieszy, bo jestem znów podobna do
siebie. Ta fryzura była okropna, prawda? A co do ele-
ganckich ciuchów, to czuję się w nich bardzo nieswojo. -
Mitch wyjął chusteczkę i delikatnie wytarł Nicole twarz. -
Dobrze, że jedziemy prosto do domu. Nie lubię przyjęć
weselnych.
- A ja myślałem, że będziesz rozczarowana.
- Przecież tak ustaliliśmy, prawda? A teraz marzę tylko
o tym, by odpocząć. To był okropny tydzień. Wciąż się
dziwię, że upierałeś się, byśmy zamieszkali w moim do-
mu.
- Mam ku temu powody. Czeka tam na ciebie prezent,
który, mam nadzieję, bardzo ożywi to nieco ascetyczne
wnętrze.
- Mitch, ale ja ci nic nie kupiłam.
- I dobrze. To jest dość niezwykły prezent, przezna-
czony dla ciebie i dla dziecka. Jeśli ci się nie spodoba, to
będę miał kłopot.
Dopiero teraz Nicole zdała sobie sprawę z tego, że Mi-
tch jest jeszcze bardziej zdenerwowany niż ona. Oboje
wiedzieli, że czeka ich niejedna trudna rozmowa, świa-
domie jednak z tym zwlekali, by nie popsuć radosnego
dnia.
S
R
- Nie bardzo wiem, dlaczego cały czas się uśmiechasz -
stwierdził Mitch. - To nie był ślub, o jakim na ogół marzą
kobiety. Ani krzty romantyzmu, szalejÄ…ca burza i to po-
nure gmaszysko. Jesteśmy małżeństwem dopiero piętna-
ście minut, a tobie już zmienił się charakter. Zrobiłaś się
bardzo chichotliwa.
- No cóż, panie Landers, miło jest być kobietą za-
mężną.
- Jak na razie, jak na razie, pani Landers. Zobaczymy,
co powiesz na mój prezent. To nie są diamenty - ostrzegł
ją. - Ani futro, ani biżuteria. Cholera, jeszcze dwa dni
temu wydawało mi się, że to wspaniały pomysł, lecz chy-
ba powinienem to z tobą uzgodnić. Ale kiedy sobie coś
wbiję do głowy...
- To jesteś uparty jak osioł, myślisz, że nie zauwa-
żyłam?
- A mimo to nadal się uśmiechasz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]