[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ooo... jakieś białe zjawy? Brzęk łańcuchów? - pytał aż
nazbyt poważnie.
Udałam, że nie słyszę ironii w jego pytaniu.
- Nic z tych rzeczy. Ale miałam ciekawy sen. Zniło mi
się, że jestem małą dziewczynką, tą, której imię jest wyryte na
płycie grobowej. Pamięta ksiądz? Zgodnie z inskrypcją
zmarła, czy też została zabita w maju czterdziestego
czwartego roku.
Ksiądz przysiadł naprzeciw mnie.
- I co?
- Nic. Tyle że ona wtedy nie umarła.
- Jak to...?
- Zniło mi się, że jestem nią. I że uciekłam.
- A tak, rozumiem. Ale przecież to tylko sen.
- Okazało się, że to nie tylko sen. %7łe ona wtedy naprawdę
ocalała. Udało mi się odnalezć kobietę, starą kobietę, która
pamiętała Monikę po wojnie. Ostatni raz widziała ją w
czterdziestym szóstym roku.
- A ta kobieta... przy rozumie pozostaje? Hm?
- Jak najbardziej. To starsza pani Sitkowa, może ksiądz
zna?
- Nie wspomnÄ™. Gdzie ona mieszka?
- Na Przewozowej.
- To nie moja parafia. Tak i nie znam kobieciny. I co ona
mówi?
- %7łe Monika była u takiej dawnej służącej moich
dziadków, Pragłowskiej. Ta Pragłowska, niestety, już dawno
nie żyje i nikt jej właściwie nie pamięta, z wyjątkiem
Sitkowej.
- Ha! To ci historia. No, napijmy siÄ™ kawy, bo szkoda,
żeby wystygła, a potem zajrzymy do ksiąg.
Odetchnęłam. Na szczęście księgi się zachowały. Przy
kawie zrelacjonowałam księdzu przebieg wizyty w domu
Pragłowskiej, a właściwie w podwórzu, i pokrótce rozmowę z
Sitkową. Już nie próbował żartować ze mnie, słuchał uważnie,
od czasu do czasu parskał tylko ze zdumieniem nad
niepojętością bożych wyroków.
- Tak, chodzmy sprawdzić - rzekł w końcu, dopijając
kawę. Wyszliśmy do sieni. Ksiądz otworzył kluczem drzwi, na
których widniał napis Kancelaria", i znalezliśmy się w
pokoju zupełnie podobnym do księżego gabinetu, równie
zagraconym i równie zakurzonym. Ksiądz chwilę marudził,
zaglądając do szaf, w końcu odnalazł i przyniósł księgę
parafialnÄ… z 1944 roku.
- Patrz pani, dużo ludzi tego roku mój poprzednik
pochował. A nachrzcił, co kot napłakał. Zły rok.
Pod datą szesnastego maja odnalezliśmy adnotację o
sześciu pochówkach: Andrzej i Barbara Sawiccy, i cztery
inne, obce nazwiska. Może tu jest nazwisko tego chłopca,
który doktorowi do pomocy był"? Nie, tylko jeden
mężczyzna dobrze po czterdziestce i trzy kobiety. Ani śladu
Moniki. Ksiądz przesunął palcem w dół, do końca strony.
- A jednak - powiedział zafrasowany. - Znaczy się
faktycznie przeżyła.
Zamknął księgę i odłożył ją na miejsce. Wróciliśmy do
jego pokoju. Kawa w ekspresie jeszcze nie wystygła, starczyło
jej akurat na dwie filiżanki. Przez długą chwilę popijaliśmy w
milczeniu.
- Jak ksiądz myśli, dlaczego na płycie umieszczono jej
imiÄ™?
Rozłożył bezradnie ręce.
- Pojęcia nie mam. Może tak było... bezpieczniej? %7łeby
nikt jej nie szukał?
- Tak, ja też o tym pomyślałam. Tylko kto to zrobił?
- Już pani tego nie dojdzie. Za dużo czasu minęło. Tę
Sitkową pani pytała?
- Tak, ale ona nie pamięta. To cud, że w ogóle tyle
pamięta. Ma przeszło osiemdziesiąt lat i już od dawna nie
wychodzi z domu.
Moje ostatnie wątpliwości znikły. To, co powiedziała
Sitkowa, było prawdą - Monika przeżyła. Na myśl, że może
żyje do dziś i mieszka gdzieś w kraju, poczułam dreszcz
podniecenia. Ciotka. Ciocia Monika. O Jezu.
Zorientowałam się, że trzymam w palcach papierosa. -
Mogę tu zapalić?
- A czemu nie? Mnie też pani poczęstuje. - Wyjął
papierosa z podsuniętej paczki i się uśmiechnął. - Nie jestem
takim wzorowym pasterzem, za jakiego mnie biorÄ… moje
owieczki.
Podałam mu ogień.
- Proszę mi coś powiedzieć... ta kobieta, Sitkowa,
powiedziała coś strasznego... coś, czego nie rozumiem.
- A mianowicie?
- %7łe Pragłowska Monikę sprzedała. Sprzedała, rozumie
ksiądz? Powiedziała to jakoś tak... mimochodem, bez emocji,
zdziwienia, ja wiem? Bez oburzenia, jakby chodziło o szafę
albo psa.
- Nie wiem... tu, na tych terenach, wojna wcale siÄ™ nie
skończyła w czterdziestym piątym, proszę pani. Trwała
jeszcze wiele lat. To już nawet nie była wojna, tylko... jak by
to powiedzieć... terror i odwet, terror i odwet. Tu, proszę pani,
nie było cywilów. %7ładnych praw, żadnej litości. Ja byłem
dzieckiem, rocznik trzydziesty szósty, proszę pani, ale
pamiętam. Strachu się nie zapomina. Nikt wtedy o witaminach
nie słyszał, dziecko krzywo rośnie, znaczy się słabe - poruszył
wykrzywionymi ramionami.
- Ale sprzedać dziecko? To nieludzkie.
- Myli się pani. To bardzo ludzkie. Przecież Józefa
sprzedali w niewolę jego bracia. To było tysiące lat temu, ale
ludzie niewiele się od tamtych czasów zmienili. Nadal są
krwiożerczy i podli.
To stwierdzenie w ustach księdza tak mnie zaskoczyło, że
wgapiłam się w niego z niedowierzaniem. Skinął głową, jakby
chciał mnie upewnić, że dobrze słyszałam i że bierze na siebie
odpowiedzialność za swoje słowa.
- Ja wiem, że ludzie często pogardzają księżmi, bo myślą,
że oni są oderwani od rzeczywistości, od świata. Czy taki
może wiedzieć cokolwiek o życiu, skoro nie musi na rodzinę
zarobić, nie cierpi zazdrości o kobietę, dzieci mu kamieniem
za chleb nie odpłacą, bo ich nie ma? Takiemu łatwo grzmieć z
ambony: nie kradnij, nie pracuj w niedzielę, nie pożądaj
cudzego... prawda?
Uśmiechnęłam się i skinęłam głową.
- Prawda - przyznałam.
- A jednak to do naszych uszu spływa wszelkie ludzkie
świństwo, wszelka podłość i małość. A my prosimy Boga,
żeby im to odpuścił. Zapomniał. Ja, wie pani, czasem czuję, że
taki żalu nie ma za grosz, poprawić się i przed grzechem
powstrzymać nie przyjdzie mu do głowy, a do mnie
przychodzi tylko jak do łazni, żeby się obmyć. Jak by to pani
powiedzieć... gniewu bożego się nie lęka, bo myśli, że ksiądz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]