[ Pobierz całość w formacie PDF ]

o szczęście Ariel.
- Jak zajęcia?
Dziewczyna wyciąga z ucha jedną słuchawkę i unosi brew.
- Jazda? Dobrze poszła?
Przez pole jego pamięci przelatuje jakiś obraz. Wydaje się znajomy, ale w wyrazie
twarzy Ariel Adam widzi to coś po raz pierwszy. Córka dorasta, twarz ma coraz
bardziej kobiecą. Przyswaja grymasy, które wywołuje jedynie rozczarowanie
mężczyznami.
- Niezle, w porządku.
Beznamiętna odpowiedz. Przed jego upadkiem Ariel trajkotała o swoich jazdach
całą drogę do domu, a on i tak słuchał jej jednym uchem. Jego psycholog, doktor
Stein, każe mu się uzbroić w cierpliwość. Poczucie bezpieczeństwa córki ucierpiało.
Wszystko, co myślała o swoim ojcu, zostało zburzone jego postępowaniem.
Adam próbuje raz jeszcze.
- Och, powiedz coś więcej. Co było w niej takiego fajnego?
Kątem oka widzi, że córka zaciska zęby. Znowu wkłada do ucha słuchawkę i
zaczyna powoli kiwać głową, do taktu dudniącej muzyki. Ciemny od potu kosmyk
włosów spada na policzek. Ariel zakłada go z powrotem za ucho i nagle Adam
rozpoznaje ten znajomy rys. Córka wygląda jak jego siostra. Ariel jest dokładnie w
wieku, w jakim była Veronica, gdy najlepiej ją zapamiętał. Piętnaście lat, wtedy
uciekła z domu. Jego jedyny sprzymierzeniec.
- Co tam, braciszku, pomóc ci budować wieżę?
Siostra Adama nabiera garść czerwonych i żółtych klocków Lego. Adam układa
fort, ale nie ma sprawy, jeśli Veronica woli postawić wieżę, to zrobią wieżę. Myśl o
dziesięciu minutach spędzonych razem napełnia go miłym ciepłem, daje mu poczucie
przyjemności, którego nigdy więcej już nie doświadczy. Jakie to cudowne,
uwielbiana siostra chce z nim spędzić trochę czasu. Veronica zakłada za ucho kosmyk
ciemnoblond włosów. Kiedy sięga po następny klocek, kosmyk znów opada na
policzek.
Adam przyciska dłoń do żeber, gdzie czuje niewytłumaczalny ból.
Jak zwykle wstaje przed świtem. Stoi przy jedynym oknie, patrzy na cichą ulicę i
czeka, aż w saloniku zapali się światło. Ma na sobie spodnie od dresu z logo
Harvardu, które nosił cały weekend, wczorajszą przepoconą koszulkę z hasłem
motywacyjnym z czasów, gdy pracował jako kierownik działu kosmetycznego
Dynamie. Na bose stopy zamierzał wsunąć stare buty żeglarskie, żeby przebiec na
drugą stronę ulicy, kiedy salonik się otworzy. Gasnące światło ulicznych latarni
odbija się w wesołych rybkach tańczących po tęczy  Od A do Z Ryb Akwariowych";
rozświetla je w półmroku.
Kiedy Adam tak patrzy z pustym brakiem zainteresowania na bezludną ulicę, jego
uwagę zwraca cień czegoś, co szybko przemieszcza się chodnikiem z północy na
południe. To pies, rasy i maści nie do ustalenia w szarym przedświcie. Coś za sobą
ciągnie. Tyczkę. Widok jest prawie komiczny - pies usiłuje uchylać się przed kijem i
jednocześnie biec do przodu. Jego tylna część ciała porusza się ukosem, a przednia
prosto. Nieustępliwa tyczka nie chce się poddać. Ze swojego miejsca Adam nie
potrafi stwierdzić, czy to duże zwierzę, pies czy suka, czarny czy brązowy. Po chwili
zwierzę znika z jego pola widzenia.
W końcu w saloniku włącza się oświetlenie. Adam bierze klucze do mieszkania,
wkłada buty i schodzi po gazetę. Mija go biznesmen, punktualnie jak zwykle, z
determinacją patrząc na wszystko oprócz Marcha. Adam myśli, że powinien być jakiś
ustalony znak, jakieś ułożenie palców i dłoni oznaczające coś między biznesmenami;
może palce wygięte w stylizowany wizerunek dolara. W swoim poprzednim
strzeżonym osiedlu widywał chłopaków ćwiczących takie uliczne symbole. W każdą
pogodę nosili gigantyczne bluzy z kapturem i opadające - choć drogie - dżinsy. Ci
nasto- latkowie - wszyscy z domów w Sylvan Fields, gdzie roczne dochody zapisuje
się siedmioma cyframi - zbierali się swoimi paczkami i robili Bóg wie co za plecami
rodziców.
Ledwie siedem przecznic od porażającej zwyczajnością kryjówki Adama chodzili
rozkołysanym krokiem i witali się skomplikowanymi gestami.
Adam powstrzymuje słabą chęć, by zawołać za mężczyzną, rzucić parę fachowych
biznesowych terminów i pokazać, że też jest żołnierzem handlu, chwilowo w dołku.
Zamiast tego wchodzi do saloniku i wybiera gazety.
- Dobry. - Grubas na taborecie przesuwa w ustach nie- zapalone cygaro.
Nawzajem. Adam kiwa głową i nalewa sobie kawy.
- Co słychać?
- W porządku. Aadny dzień.
- Ochłodziło się.
- W końcu jesień.
Najprawdopodobniej to będzie jego najsympatyczniejsza rozmowa tego dnia.
Wychodzi na chodnik; właścicielka zoologicznego otwiera sklep. Te same albo
podobne dżinsy i koszulka, na nią jednak narzucona lekka polarowa kamizelka.
Włosy już ściągnięte w praktyczny kucyk, przez co wyglądają pospolicie i
zwyczajnie. Kobieta widzi Adama z gazetami pod pachą i kawą w ręku.
- Dobry.
- Dzień dobry. - March unosi papierowy kubek w pozdrowieniu. - Aadny dzień.
Powtarza te same banały o pogodzie. Chciałby powiedzieć coś bardziej
interesującego.
Sklepikarka uśmiecha się, zacierając wrażenie, że jest zwykła czy pospolita. Adam
tak rzadko widuje kobiety bez starannie nałożonego makijażu, że potrzebuje chwili, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl