[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mu na szyję ręce w czerwonych rękawiczkach i pocałowa¬
ła go.
Zapamiętali sie w pocałunku, gdy nagle z dachu magazynu
zerwało się stado gołębi i z hałasem poszybowało w prze¬
stworza.
- Czemu tu jesteśmy, Rebeko?
- Pytasz, dlaczego zaprosiłam cię na swój brzeg rzeki?
- spytała, odsuwając się na kilka kroków i spoglądając na
magazyn. - Za każdym razem, ilekroć wspominałam o moim
projekcie przebudowy tego miejsca, radziłeś, bym to dobrze
przemyślała. Wiem, że chcesz tylko mojego dobra, lecz do¬
szłam do wniosku, iż nadszedł czas, byś zobaczył tutejsze
otoczenie moimi oczami. Postaraj się wyobrazić sobie, co chcę
tu stworzyć.
Wzięła Raleigha za rękę i poprowadziła wśród szczątków
starych maszyn i beczek po smarach do wejścia budynku.
- Tam jest posiadłość Macleodów.
- Wskazała drugi
brzeg rzeki. -i dopóki jej nie sprzedadzą, mamy zapewniony
piękny widok na zalesioną przestrzeń. Jak ci się podoba?
-
spytała,
spoglądając na Raleigha. Wiatr rozwiewał jej
płaszcz i ukazywał zakrywającą kolana spódnicę.
Raleigh rozejrzał się dookoła.
- Dosyć - przyznał.
- Poczekaj, aż zobaczysz wnętrze.
- Rebeko... - zaczął, spoglądając na tabliczkę z napisem
„Przejście wzbronione".
NIESPOKOJNY
DUCH
- Przez minutę udawaj, że tego nie widziałeś... - popro¬
siła, prowadząc go do drzwi magazynu.
Raleigh oczekiwał ciemnego, ponurego pomieszczenia,
tymczasem znalazł się w jasnym, zalanym słońcem wnętrzu,
do którego światło wpadało przez górne okna. Sklepienie
podtrzymywały tu solidne dźwigary, wyrastające z cemento¬
wej podłogi. Raleigh pokiwał głową.
- Tak... to duża powierzchnia.
Rebeka rzuciła mu figlarne spojrzenie.
- Przecież wiesz, że lubię wszystko, co duże - powie¬
działa.
- Zauważyłem twoją słabość do sporych rozmiarów.
Rebeka porzuciła żartobliwy ton i ciągnęła z powagą:
- Wyobraź sobie szklany fronton budynku, a to miejsce,
w którym się znajdujemy, jako olbrzymie atrium. Dwa piętra,
przeznaczone na pomieszczenia biurowe, będą zwrócone ku
atrium i z widokiem na rzekę.
Raleigh słuchał wyjaśnień Rebeki na temat materiałów
budowlanych, terminów dostaw i zamierzeń dotyczących
usytuowania jej
własnego
biura.
Jak
zawsze jej
entu
zjazm okazał się zaraźliwy. Gdy rozejrzał się po całym wnę¬
trzu, przyznał w duchu, że musi zmienić zdanie na temat
tego miejsca. Rebeka roztaczała przed nim wizje najróżniej¬
szych możliwości, jakie otwierały się w związku z wykorzy¬
staniem całej przestrzeni. Wykazywała przy tym niezwykłą
inwencję, poczucie humoru, oryginalność i właściwy sobie
czar.
Nagle Raleigh przestał jej słuchać i pomyślał o tym, co tak
naprawdę ich łączy. Tygodniami powtarzał w myślach, że
Rebeka to przyjemna niespodzianka, siła odnawiająca jego
117
NIESPOKOJNY
DUCH
życie, jedyna osoba, która potrafi dotrzeć do drzemiących
w nim pokładów namiętności. Teraz okazało się, że nawet
w połowie nie wiedział, ile w sobie kryła. Uświadomił sobie,
że po prostu zakochał się w tej dziewczynie.
- Masz
rację - przyznał,
wpatrzony w tylną ścianę
budynku. - Oglądałem to miejsce dosyć dawno, na krótko
przed wypadkiem, który się tu zdarzył. Dzięki tobie widzę je
teraz zupełnie inaczej.
- Cieszę się, że tak mówisz. Chciałam przekonać cię do
zalet magazynu i był to jeden z powodów, dla których prosi¬
łam, byś tu przyjechał.
- Jeden z powodów? - powtórzył zdziwiony i odwrócił
się ku Rebece.
Ona zaś uśmiechała się ciepło, ukazując zawieszone na
palcu damskie figi.
- Wiem, że pomysł jest... niekonwencjonalny, ale sam
zauważyłeś ostatniego wieczoru, że w moim słowniku nie
znajdziesz takiego pojęcia.
Raleigh rozejrzał się po hali, rzucił okiem na majteczki,
w końcu spojrzał na Rebekę.
- Mówisz o pomyśle rekonstrukcji tego wnętrza czy su¬
gerujesz...?
Uśmiechnęła się znowu i pomachała figami. Nie było wąt¬
pliwości, co miała na myśli. Raleigh popatrzył na drzwi, czu¬
jąc, że ogarnia go pożądanie.
- Tutaj? - zapytał. - Kochanie, nie znam...
Rebeka owinęła sobie krawat Hanlona wokół dłoni i po¬
ciągnęła go ku wysokiej drewnianej platformie.
- Bez ryzyka nie ma chwały - oznajmiła. - Tu będzie
świetnie.
118
NIESPOKOJNY
DUCH
-
Każdy może tu wejść - zaoponował, odbierając Rebece
majteczki i chowając je do kieszeni.
- To podniecające, prawda? - Wydobyła z kieszeni pakie-
cik z prezerwatywą.
- W pewnym sensie - zgodził się Raleigh.
Posadził Rebekę na platformie i pocałował.
- Podniecasz mnie nawet uśmiechem.
- Uwielbiam, gdy decydujesz się wreszcie na działanie.
- Odłożyła na bok prezerwatywę i zdjęła płaszcz. - Masz wy¬
pisane na twarzy: „Nic mnie nie powstrzyma".
- Ty również - powiedział, a potem zaczął rozpinać jej
bluzkę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]