[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Musimy być cicho - mówię.
Próbujemy otwierać drzwi klas, ale wszystkie są zamknięte. Obawiam się, że nie mam dość czasu na pokonanie
któregoś zamka. Gdzieś jakieś drzwi się zatrzaskują i nie wiem, czy to było za, czy przed nami. Hałas się zbliża,
osacza nas, wypełnia nam uszy Sara bierze mnie za rękę i biegniemy szybciej, mój umysł pracuje na najwyższych
80
obrotach, żeby przypomnieć sobie rozkład budynku, żebym nie musiał zapalać swoich świateł, żeby nas nie zobaczyli.
W końcu któreś drzwi się otwierają i wpadamy przez z impetem do środka. To sala historyczna, po lewej stronie szko-
ły, wychodząca na łagodne zbocze i z powodu sześciometrowego uskoku w oknach są kraty. Ciemność mocno
przylega do szyb, nie przepuszczając z zewnątrz ani trochę światła. Zamykam cicho drzwi, mając nadzieję, że nas nie
widzieli. Potem omiatam klasę swoimi światłami i natychmiast je gaszę. Jesteśmy sami i chowamy się pod biurko
nauczyciela. Próbuję złapać oddech. Pot spływa mi po twarzy i szczypie w oczy
-Ilu ich tu jest? Widziałem co najmniej trzech. Na pewno gdzieś czają się inni. Czy mają ze sobą bestie, te
łasicopodobne stworzenia, których tak bali się dziennikarze z Athens? Tak chciałbym, żeby Henri był z nami, czy
chociaż Bernie Kosar.
Powoli otwierają się drzwi. Wstrzymuję oddech, nasłuchując. Sara wtula się we mnie, obejmujemy się ciasno
ramionami. Drzwi zamykają się bardzo cicho i zatrzaskują. Nie słychać kroków. Czy tylko otworzyli drzwi i zajrzeli do
środka, żeby sprawdzić, czy tu jesteśmy? Czy naprawdę poszli dalej, nie wchodząc do środka? Znalezli mnie po tak
długim czasie; z pewnością nie są aż tak leniwi.
- Co teraz zrobimy? - szepcze po minucie Sara.
- Nie wiem.
W klasie panuje cisza. Ktokolwiek otworzył drzwi, musiał sobie pójść albo stoi na korytarzu i czeka. Ale wiem też,
że im dłużej tu posiedzimy, tym więcej ich przybędzie. Musimy się stąd wydostać. Musimy zaryzykować. Biorę
głęboki oddech.
- Musimy wyjść - szepczę. - Nie jesteśmy tu bezpieczni.
- Ale oni tam sÄ….
- Wiem, ale nie odejdą. Henri jest w domu i jest w takim samym niebezpieczeństwie jak my.
- Ale jak siÄ™ stÄ…d wydostaniemy?
Nie mam pojęcia, nie wiem, co powiedzieć. Jedyna droga wyjścia to ta, którą weszliśmy. Sara nadal mnie obejmuje.
- Jesteśmy łatwym celem, Saro. Znajdą nas, a wtedy przyjdą po nas wszyscy naraz. Próbując ucieczki, będziemy
chociaż mieli przewagę zaskoczenia. Jeśli wydostaniemy się ze szkoły, to myślę, że uda mi się uruchomić jakiś
samochód. Jeśli mi się nie uda, będziemy mimo wszystko próbowali jakoś uciec.
Sara kiwa głową na zgodę.
Biorę głęboki oddech, wychodzę spod biurka i pomagam jej wyjść. Możliwie najciszej robimy pierwszy krok.
Potem następny Dojście do drzwi zajmuje nam całą minutę i nic nam w ciemności nie staje na drodze. Z moich rąk
sączy się lekki blask pozwalający nam nie wpaść na żadną ławkę. Wpatruję się w drzwi. Otworzę je, wezmę Sarę na
plecy i pobiegnę korytarzem najszybciej jak potrafię, z zapalonymi światłami, wybiegnę ze szkoły i przez parking do
lasu. Znam dobrze te lasy i drogę do domu. Mogadorczyków jest więcej, ale my mamy przewagę własnego boiska.
Kiedy zbliżamy się do drzwi, serce bije mi tak mocno, że boję się, czy tamci go nie słyszą. Zamykam oczy i powoli
sięgam do gałki. Sara w napięciu ściska moją dłoń. Kiedy moja ręka jest tuż-tuż, tak blisko gałki, że czuję chłód bijący
od metalu, coś łapie nas oboje od tyłu i pociąga na podłogę.
Próbuję krzyczeć, ale czyjaś dłoń zakrywa mi usta. Przeszywa mnie strach. Czuję, jak Sara szamocze się w czyimś
uścisku, usiłuje się wyrwać, i robię to samo, ale chwyt jest zbyt mocny Nigdy nie przypuszczałem, że Mogadorczycy
będą silniejsi ode mnie. Zdecydowanie ich nie doceniałem. Nie ma już nadziei. Zawiodłem Sarę i Henriego i bardzo
żałuję. Henri, mam nadzieję, że popiszesz się lepiej niż ja.
Sara oddycha ciężko, a ja z całej mocy próbuję się wyrwać, lecz nie mam szansy.
- Ciii, przestańcie się szarpać - jakiś głos szepcze mi do ucha; głos dziewczyny. - Oni są na zewnątrz i czekają,
musicie się oboje uciszyć.
To dziewczyna, równie silna jak ja, może nawet silniejsza. Nic z tego nie rozumiem. Kiedy rozluznia uścisk,
odwracam siÄ™ do niej twarzÄ…. PrzyglÄ…damy siÄ™ sobie. Ponad blaskiem swoich rÄ…k widzÄ™ twarz trochÄ™ starszÄ… od mojej.
Orzechowe oczy, wydatne kości policzkowe, długie ciemne włosy ściągnięte w koński ogon, szerokie usta i mocny nos,
oliwkowa cera.
- Kim jesteÅ›? - pytam.
Ona zerka na drzwi, ciągle nic nie mówi. Sprzymierzeniec, myślę. Ktoś poza Mogadorczykami wie o naszym
istnieniu. Ktoś jest tutaj, żeby nam pomóc.
- Jestem Numerem Sześć - mówi dziewczyna. - Chciałam się tu dostać przed nimi.
29
- Skąd wiedziałaś, że to ja? - pytam. Spogląda na drzwi.
- Od dawna próbowałam cię znalezć. Trójkę zabili. Ale wyjaśnię to wszystko pózniej. Najpierw musimy się stąd
wydostać.
- Jak ci się udało tu wejść? Jakim cudem oni cię nie zauważyli?
- Umiem stawać się niewidzialna.
Uśmiecham się. Ta sama moc, którą miał mój dziadek. Niewidzial-ność. Zdolność czynienia niewidzialnym
wszystkiego, czego dotknął, jak z tym domem w drugi dzień pracy Henriego.
- Jak daleko stÄ…d mieszkasz? - pyta dziewczyna.
- Pięć kilometrów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl