[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powrócili do straganu. Zamiast spodziewanych szerokich uśmiechów zobaczył jednak twarze
ponure i jakby rozczarowane.
 Co jest?  zapytał raz jeszcze.  Co jest? Za krótko się męczył?
 Nie  odpowiedział najstarszy z Pawężników, jasnowłosy Hanzelm.  Nie, nie, nie, nie,
nie, nie. Ty to zrobił bardzo zle. Bo te zierna, ty mu je dał, a tu trzeba, by ty przedał. Jest-li on
mlecznicę jadł, słusznie w nasze ręce wpadł. Brzuch rozpruli, złomli kości, wszytko po
sprawiedliwości. Lecz zbrodzniarza dudki wszytkie zabrały pachołki brzydkie. Bo
zbrodzniarza ruchomości idą do sprawiedliwości. Sąd je kunfiskuje, nawet nie dziękuje. By ty
przedał mu mlecznicę, miałbych jego gotowicę! Jego dudki mały nam by sy dostały. Oj,
pamiętaj, durna pało, więcej myśleć by sy zdało.
Ritavartin zaczerwienił się i przygryzł wargę. Nie, żeby specjalnie zależało mu na
dostarczaniu krwawych rozrywek młodym Pawężnikom, ale jasne już dla niego było, że
Hengista trudnej sprawy nie rozwiąże przez zabawy. Bo już nie  sprawa była, lecz się
zagadka zrobiła! Nieważne wszystkie wieści, nawet tak dziwnej treści, jako ta o Klosztyrkach
i klęsce ich monastyrka, co tajemniczo zburzony, przygniótł złe dziwożony. Niech giną bandy
kobiece, nie trza im zaglądać pod kiecę, lecz trop znalezć Hengista, sprawa to oczywista! Trza
było w bagno skoczyć po szyję  i zastosować infiltracyję. Wyuczonym sposobem odmienić
swą osobę. Myśleć jak północnicy, zarówno w sprawie miecznicy, jak i we wszystkich
sprawach, niełatwa to była zabawa. Zrozumiał Ritavartin, że trudno tu poznać karty, a co
dopiero grać, o kurwa, kurwa mać. Północnik ma insze myśli, insze plany se kryśli w ty
swojej durnej makówie, bo mózg ma zlepiony z gówien. Nawet na słowo  mama  on inszy
obraz tam ma, nie widzi jak ty kobiety uśmiechniętej jak kretyn. On widzi okaleczałe, coś
nieme lub ociemniałe, a zawsze cicho mamiące, pełza przy ziemi skamlące. Na szczęście
Ritavartin wiedział, że gówno warty jest każdy północnik hardy, kapitan nimi gardził! Miał
ich w takiej pogardzie, że gardził nimi bardziej niż samym nawet Hengistem, co go miał
przecie za glistę. Bardziej niż komediantem, co był mu komendantem, bardziej niż samym
Barnaro, który był dupą starą i aktorzyną po prostu, co nosił mundur jak kostium. Lecz
właśnie dzięki temu ze wszystkich osób jemu lżej było być północnikiem, bo północnik jest
nikim. Jest niżej od kapitana, jest niżej od wszystkich ludzi, dlatego gdy go udaje, kapitan się
nie pobrudzi. Byłby Hengista udawał, byłaby brudna zabawa, bo mógłby ktoś pomyśleć:
 Dobrze, lecz mówiąc ściśle, udaje tak dobrze czemu? Bo łatwo się wczuwać jemu! Bo on
myśli jak Hengist: znawca jam zdrajców tęgi. Aresztować go, on  zdradził się swoją grą! .
Lecz prawdopodobne zbyt mało, by podobieństwo istniało jakiekolwiek mentalne między
cnym kapitanem a północną hołotą, co zamiast ziemi ma błoto, a zamiast mózgu gówno.
Podobieństwo  to równość, a tu nie było równości, tylko wielkie odległości, tylko przepaść
bezdenna, lecz jakże, jakże cenna, bo kapitana oddzieli od bandy podłych meneli. On jest
sprawny i czysty, oni to mniej niż glisty. Dlatego mógł się tak wcielać z chłodnym
mistrzostwem w menela, w wieśniaka, prostaka i chama, co mózgu nie ma za grama. A jeśli
nie wcielać, to bratać. Mieli go oni za kata, co został przysłany z Południa, żeby kraj
powyludniać. I chcieli, by wiedział, że oni  też nie boją się broni i sami umieją wyludniać,
nie trzeba im znawcy z Południa! Lecz gdy się chciał poznajomić, nie byli wrodzy mu oni.
Pewnie myśleli, że warto zachować pewną otwartość, bo z katem układ, gdy bida, nieraz
może się przydać. I czasem, by sy pochwalić, do zabaw go dopuszczali. Lecz choć tak bardzo
uparty kapitan był Ritavartin, choć starał sy myśleć jak ony, cięgiem chodził wkurwiony, bo
chociaż tak bardzo sy zmieniał, nie miał porozumienia z nimi on prawdziwego i wciąż nie
wiedział dlaczego.
 Widzisz, Rytar  mówił Hanzelm, który ciągle nie mógł się przemóc, żeby nazywać go
 Ritavartin  ty sy nie jest chłop zły, choć durny, durny ty. Jak każda z Południa przywłoka,
ty sy jest kawał ćwoka. Bić ty sy umiesz przecudnie, za dobrze, jak na Południe. Lecz bić sy
to jedna sprawa, a druga  radę se dawać. Nie chcesz sy znalezć w trumnie, to musisz sy życia
naumieć. Pewnie, fach masz pierwsza klasa, obrzynać umiesz kutasa. Prawie bez
wykrwawienia, coÅ› do pozazdroszczenia. I trzymasz ty chyba z nami, chyba nie z
przywłokami. Lecz jedna jest rzecz taka, ważniejsza niż cięcie siusiaka. Ty jej nie masz tu w
głowie, to ja ci ją powiem. Uniknąć chcesz człecze pustki, to zbieraj dudki. I gwózdki.
 Gwózdki!  ucieszył się mały Motsek, grzebiący czyimś palcem w ciepłym jeszcze
popiele.
 Ty dumasz:  O czym on groni? O, jacy durni oni! Jaka tu znowu pustka! On chciał
powiedzieć kapustka! .
 Kapustka!  ucieszył się mały Motsek i się oblizał.
 A ja ci powiem, posłuchaj: tutaj kraina głucha. To wasze całe Południe, tam suszej jest i
ludniej, żyjecie w tych swoich miastach, jak masa gęstego ciasta. A tutaj ludzi jest mało... Oj,
więcej by się zdało. Przywłoki wasze ino mrą tu albo i giną. I niewiele tu trzeba by znalezć
się w pustkach bez chleba. By znalezć się wywołańcem, co w puszczy z niedzwiedziem w
tańce lub z lisem w handel iść musi, gdy go bieda przydusi, bo żaden człek już go nie chce,
chyba że w jakiej polewce albo w postaci pieczeni, bo twój stan już sy zmienił, nie jest-ty
szlachcicem, żołnierzem, lecz jako baba lub zwierzę i teraz już jeść cię można, nie jest to
sprawa zdrożna, bo z miasta cię wywołali, wygnańcem już mianowali.
 Wygnańcem!  ucieszył się mały Motsek i oblizał się ponownie.
 U was największa bieda to ciągle mieć sąsieda. A tu się puszcza rozściela, że bodaj
donosiciela byś chciał mieć tu za sąsieda. Zresztą, donos nie bieda. %7łołdnierzy widać z daleka
i trudno jest złapać człeka. Idziesz między niedzwiedzie, a gdy wojsko odjedzie, ty zemścisz
sy na sÄ…siedzie.
 Hyhyhyhy!  ucieszyli się Pawężnicy. Czym? No tak, potrójnym rymem, pomyślał
Rytar. To znaczy Ritavartin.
 Możesz od razu go zabić, odflaczyć, na rożen nabić, upiec i szybko zjeść, niech widzi to
cała wieś. To wtedy znaczy, mój panie, że on tu jest wywołaniec. Przejmujesz ty jego dom i
wszyscy wiedzą  ty to on. Przyślą wojaków kupę, pokażem im twoją chałupę, tę dawną,
teraz w ruinie, powiemy im, że zbiegł psiniec. Bydą cię szukać w lasach, skoro chce im się
hasać. Każdy pomoże ci, gdy nie masz wrogów we wsi. A jeśli masz, to nie zwlekaj, to
jednak raczej uciekaj. A zemścisz się niemało Morajową tą Strzałą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl