[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się już dalej oszukiwać.
Trudno o bardziej opuszczone miejsce.
Ani zwierzęcia w oborze.
Ani człowieka w izbie.
Nawet kota na schodach, który by go przywitał.
Tylko szczury w komorze z ziarnem i myszy w spichlerzu.
Okiennicami szarpał wiatr, skrzypiały wykute przez Joranda zawiasy, od miesięcy
nikt ich nie smarował.
W tym krótkim czasie zagroda podupadła po stokroć szybciej, niż gdyby
mieszkali w niej ludzie.
Niewiele pamiętał z pierwszych spędzonych samotnie dni.
Wspominał tylko głęboką depresję, w głowie szumiało mu i dudniło, myśli gnały
jak oszalałe, niczym wariat przepatrywał wszystkie pomieszczenia w poszukiwaniu
Marii, Liv i Jorila.
Znalazł jedynie jakieś ubrania.
ZnoszonÄ… halkÄ™, przesyconÄ… wietrzejÄ…cym zapachem ukochanej.
Położył ją w swoim łóżku i tulił się do strzępka odzieży, aż wreszcie zaznaczały
się na nim tylko plamy jego łez i zapach własnego ciała.
Dość tu jednak było innych pamiątek, cała zagroda pełna śladów kobiet, które,
każda na swój sposób, odmieniły jego świat.
Teraz odeszły, zniknęły z jego życia.
To on sam je stąd wypędził.
Została mu jedynie ta marna pociecha, że wszelkie kłopoty, jakich stał się
przyczyną, nie odbiły się na nich jeszcze raz. Nikt nigdy się nie dowie, że to Maria i Liv
pokonały groznych napastników, mężczyzn, których postanowił zabić, narażając własną
przyszłość.
Wciąż nie wiedział, po co żyje.
Cały ten ból, brak nadziei, świadomość, że utracił Marię już na zawsze...
Dlaczego sam nie położy kresu cierpieniom?
Każdy kolejny dzień stawał się wyzwaniem. Czasami leżał samotnie w łóżku, nie
mogąc zasnąć, pocieszał się myślą, że gdy tylko zaświta, gdy tylko jeszcze raz ujrzy
wschodzące słońce... to nastąpi koniec.
Miał w pogotowiu naostrzony nóż, twardy metal ulegle układał się w dłoni, ostrze
nacinało skórę, zostawiając delikatny ślad świeżej krwi.
Zastanawiał się, czy nie najlepiej wbić go w pierś. A może pozwolić, by krew
wypłynęła z naciętych nadgarstków i kostek?
Przykładał metal do szyi, świadom, że nie jest w stanie wykonać ostatecznego
ruchu.
Coś jakby przytrzymywało mu rękę.
I z wolna wspomnienia stawały się coraz mniej natrętne, dni uzyskiwały własny
kształt, pracował po to, by żyć i by odegnać smutek. Pochłonęła go praca w polu, orał
nowe spłachetki ziemi, tony kamieni z pól układał w staranne mury, pocił się i mozolił
nad upartymi korzeniami.
Zaatakował las otaczający zagrodę, uprzątał coraz większy obszar. Odzierał pnie z
kory i ciął, potem drewno zawoził na targ i sprzedawał z marnym raczej zarobkiem. Ale
gdy wycinał w deskach wzory, interesy szły lepiej.
Dwór w Kaupanger zamówił kilka tuzinów pięknie rzezbionych desek na
pokrycie ścian w izbie. Pod warunkiem, że, oczywiście, nie podpisze swojej pracy.
Drugi fach wykonywał z chłodną, pozbawioną wszelkich uczuć precyzją.
Po raz pierwszy poczuł, że tli się w nim agresja, gniew przeciwko całemu światu
odmienił jego wygląd, ludzie schodzili mu z drogi z większym przerażeniem niż
kiedykolwiek.
Domyślali się szaleństwa w tych pociemniałych oczach, w silnych rękach, które
tak często drżały z wściekłości, kiedy wznosił topór.
Dlatego nie śmieli już zeń drwić ani też prześladować otwarcie.
Kat był niebezpieczny.
Kto wie, jakie demony w nim zamieszkały...
Nikt już po niego nie posyłał, kiedy trzeba było obciąć nogę zżeraną gangreną.
Nikt nie prosił, by zatamował krew rozpalonym żelazem.
Ludzie wiedzieli, że ma większe niż ktokolwiek inny doświadczenie w takich
operacjach, woleli jednak śmierć niż skazywanie się na wieczne potępienie, co czekałoby
ich niechybnie, gdyby przyszło im umrzeć u boku tego człowieka. Przecież on mógł po-
rwać ich duszę!
Dlatego życie na Meisterplassen stało się bardziej samotne niż kiedykolwiek, ale
Randar się nie uskarżał.
Skoro i tak nie mógł mieć przy sobie Marii, to reszta świata przestała go w ogóle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]