[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się tłumaczyć i przepraszać. Dane obciąża winą tylko ją. Do pewnego stopnia ma rację,
ale nie zapominajmy o jego wkładzie w tę sytuację. Pojawił się w jej pokoju bez zapro-
szenia, w dodatku o czwartej rano. Kto rano przychodzi, ten sam sobie szkodzi.
- Mógłbyś wyjaśnić, po co właściwie wpadłeś do mnie o świcie?
- Dobrze wiesz. Chciałem porozmawiać.
- Nie możemy rozmawiać jak normalni ludzie. Jesteśmy stronami konfliktu, przed-
stawicielami wrogich obozów. Możemy co najwyżej negocjować.
- Nie mów głupstw. - Zbył ją lekceważącym skrzywieniem warg. - A przy okazji,
w jaki sposób mnie tu dostarczyłaś?
- Miałam pomocników. No i twoja ochrona nas nie zauważyła.
- Jaka ochrona? - zdziwił się. - Przyszedłem do ciebie sam.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Po wojnie domowej i tym wszystkim, co
ich rozdzieliło, takie potajemne spotkanie wydawało się w najlepszym razie nielogiczne.
- To zupełny brak rozsądku! Co ty sobie myślałeś?
- Alexandro - zaśmiał się z goryczą - przecież chciałem rozmawiać z tobą. Tylko z
tobą. Nie z twoimi doradcami, ochroniarzami czy braćmi. Z tobą. Jak mężczyzna z ko-
bietą. Jak para kochanków - dodał ciszej.
- Och, Dane. - Odwróciła głowę.
- Gdzie jesteśmy? - spytał.
Zwróciła się do niego i kolejny raz pomyślała, że przywiezienie księcia tutaj nie
było najlepszym pomysłem. Reszta jej świty pojechała do Paryża, gdzie po wojnie
schronili się emigranci z Carnethii. Tam mieszkali jej bracia, a ojciec przebywał na le-
czeniu w klinice. Wszystkim powiedziała, że zamierza wsiąść do pociągu jadącego do
Amsterdamu, tymczasem przyjechała tutaj, do małego prowincjonalnego miasteczka
Triade, pięćdziesiąt mil na południe od Darnam. Właścicielem kamienicy, w której zajęła
R
L
T
dwa górne piętra, był stary przyjaciel jej ojca, człowiek lojalny i dyskretny. Pod jego
opieką była całkowicie bezpieczna. Ona i jej więzień.
- Odmawiam odpowiedzi - odparła.
- Mogłem się tego spodziewać. Powiedz przynajmniej, gdzie jest dziecko?
Patrzyła na niego w milczeniu, jakby ważąc coś w głowie, wreszcie wstała i skie-
rowała się do wyjścia.
- Dokąd idziesz? - zawołał za nią.
- Może uda mi się wyekspediować cię wcześniej. Czy nie o to ci chodzi?
- Nie - odrzekł z naciskiem. - Chcę zobaczyć dziecko. Teraz.
- Dane! - Rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Nie ty wydajesz tu rozkazy. Nie jeste-
śmy w Carnethii. Tutaj nie jesteś królem, tylko więzniem. Lepiej się z tym pogódz.
Z tymi słowami odwróciła się i trzasnęła drzwiami.
Dane wymamrotał pod nosem przekleństwo. Trudno uwierzyć, że ktoś z jego do-
świadczeniem i wyszkoleniem dał się złapać w tak prymitywną pułapkę.
Nie wolno wierzyć kobietom. Alexandra ponownie go zaczarowała. Powinien się
wreszcie nauczyć na własnych błędach. Ile razy znalazł się w jej towarzystwie, popadał
w tarapaty - mógł o to obwiniać własne emocje na równi z jej zdradziecką naturą.
Na razie nie widział sposobu na uwolnienie się z pułapki, a nogi i ręce zdążyły mu
już zdrętwieć. Rozejrzał się. Jak na salę tortur, miejsce było komfortowe. Sypialnia bo-
gatej damy - przestronny pokój umeblowany fantazyjnie zdobionymi wiktoriańskimi
meblami, na podłogach grube perskie dywany, a okna szczelnie zasłonięte ciężkimi ko-
tarami.
Nie miał pojęcia, gdzie się znajdują, ale pomieszczenie nie przypominało aparta-
mentu w hotelu Pod Lwią Grzywą. Trzeba zwracać uwagę na najdrobniejsze szczegóły,
może uda mu się odgadnąć przybliżoną lokalizację tego domu.
Ogarnęła go złość na Alex, ale jeszcze większa wściekłość na samego siebie. Ty
bezmyślny idioto, beształ się w duchu. Zawsze szczycił się tym, że w każdej sytuacji za-
chowuje zimną krew i błyskawicznie podejmuje decyzje - te cechy wielokrotnie urato-
wały mu życie w czasie wojny. Jeśli prasa zwęszy, w jaki sposób się skompromitował,
może równie dobrze abdykować na rzecz swojego brata, Nica.
R
L
T
Nie, nie dojdzie do tego, pocieszał się. Trzeba tylko wykombinować, jak się
oswobodzić.
W normalnych warunkach mógłby liczyć na swoją obstawę. Niestety, wymknął się
z hotelu w tajemnicy. Nikomu nie powiedział o swoich zamiarach. Oczywiście, już wie-
dzieli, że poprzedni wieczór książę spędził w nocnym klubie, ale nikt się nie domyślał, że
postanowił jeszcze raz spotkać się z Alexandrą.
Nie chciał nikogo wtajemniczać w swoje plany, bo zaraz znalezliby się doradcy,
którzy usiłowaliby mu to wyperswadować. To sprawa osobista. Miał nadzieję, że roz-
strzygną ją we dwoje. Uczciwie mówiąc, liczył na coś więcej, na schadzkę... w intym-
nym znaczeniu tego słowa.
Teraz płaci za własną głupotę.
Bóg jeden wie, gdzie się w tej chwili znajduje. Jak mają go wytropić jego ludzie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]