[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aczy ty tego chcesz, Will?
Zbliżało się południe. Promienie słońca wlewały się przez szyberdach,
ogrzewając czubki naszych głów. Byłam lekko oszołomiona.
Jasne, żetak. Toznaczy, czemu nie? Dlaczego miałbym tego nie chcieć?
Toświetna dziewczyna. Przez chwilę patrzył prosto przed siebie. Potem odwrócił się
domnie, uśmiechając się blado.
Orany, coza entuzjazm westchnęłam ioboje się roześmieliśmy.
Wjechaliśmy naparking. Był zajęty ledwie dopołowy, conas ucieszyło. Wiadomo
im mniej klientów, tym niższe ceny.
Chodz, kupimy trochę gratów powiedział, zgasił silnik iprawie wyskoczył
zsamochodu.
Miałam chęć posiedzieć znim jeszcze trochę, żeby go uspokoić, pogładzić
pogłowie, zapewnić, żewszystko się dobrze skończy, żemusi tylko być uczciwy wobec
siebie. Apoza tym poczułam ukłucie zazdrości. Tracina nie wydawała się przejmować
moją przyjaznią zWillem, nigdy nie odnosiła się podejrzliwie doczasu, który spędzaliśmy
razem, cowłaściwie uważałam za nieco irytujące. Wiedziałam, żenie stanowię dla niej
zagrożenia, ale wjakiś sposób pragnęłam wywołać wniej coś wrodzaju zaniepokojenia,
chciałam udowodnić, żenależy się zemną liczyć, choćby troszkę.
Nie dane mi jednak było nic powiedzieć. Will był już wpołowie drogi dodomu
aukcyjnego, wysiadłam więc zsamochodu iruszyłam za nim.
Nie mogłam się doczekać piątku. Przygotowałam nowe czarne legginsy iluzny
biały T-shirt, pod który postanowiłam włożyć opięty czarny top. Nie dość, żemiałam
nosić strój sportowy, tojeszcze musiałam uważać, żeby Dixie nie dorwała się
dolegginsów. Nie zamierzałam pokazać się wRezydencji pokryta sierścią jak jakaś
kociara wśrednim wieku. Owyznaczonej porze zobaczyłam przed domem limuzynę.
Byłam nadole, zanim szofer zdążył nacisnąć dzwonek.
Jestem wydyszałam.
Zaprowadził mnie dosamochodu idłonią wrękawiczce otworzył przede mną
drzwi.
Dziękuję powiedziałam, poczym usiadłam naeleganckim skórzanym siedzeniu
ispojrzałam naswój dom. Woknie naparterze poruszyła się firanka. Biedna Anna.
Wlimuzynie znalazłam butelkę szampana ibutelkę wody wkubełku zlodem.
Wybrałam wodę; nie chciałam zjawić się wRezydencji narauszu. Osiódmej wieczorem
ruch był niewielki, więc bardzo szybko znalezliśmy się przed siedzibą S.E.K.R.E.T-u.
Dotej pory gościłam tylko wdomku odgrodzonym murem odgłównej rezydencji.
Wchodziło się tam przez furtkę odulicy. Tym razem brama prowadząca doRezydencji
otworzyła się automatycznie przed limuzyną. Zauważyłam, żewe wszystkich czterech
oknach mansardowych pali się światło. Zastanawiałam się, cotam się dzieje wpiątkowy
wieczór, jaki scenariusz przygotowano dla mnie, abyć może również dla innych kobiet,
które właśnie pokonywały kolejne kroki. Czy wogóle był ktoś poza mną? Czy jestem
jedyna? Wiedziałam, żenateiwiele innych pytań Matilda odpowie mi dopiero wtedy, gdy
zostanę członkinią S.E.K.R.E.T-u.
Oile podwórko wokół domku porastała plątanina winorośli ikrzewów, o tyle teren
Rezydencji utrzymywano wnieskazitelnym stanie. Niesamowity jasnozielony blask
nadawał krótko ściętej trawie nienaturalny wygląd. Wpowietrzu unosił się zapach róż,
które rosły pod ścianami domu iwyglądały jak olbrzymia różowo-żołto-biała krynolina.
Budynek miał fasadę wstylu włoskim, charakterystyczną dla większych domów wtej
dzielnicy, zbiałymi kolumnami, które ocieniały ganek ipodtrzymywały zaokrąglony
balkon. Rezydencja była jednak okazała winny sposób niż pozostałe domy wtej okolicy.
Ichociaż piękna, wydawała się nieprzystępna, nieco zbyt doskonała. Budynek pokrywał
jasnoszary tynk, odktórego odcinały się białe gzymsy. Niewielkie drzwi balkonowe
napierwszym idrugim piętrze zabezpieczone były ozdobnymi balustradami. Rezydencję
rozświetlał ciepły, przytłumiony blask, który wydawał się kuszący, ajednocześnie obcy.
Zatrzymaliśmy się przy bocznym wejściu, choć brukowany podjazd ciągnął się dalej
iprowadził dogarażu natyłach. Budynek wyglądał nadom, którego nie chciałabyś nigdy
opuścić, ale wktórym nie możesz naprawdę mieszkać.
Ześrodka wyszła kobieta ubrana wczarno-biały uniform. Pomachała domnie.
Opuściłam szybę.
Ty pewnie jesteś Cassie powiedziała. Mam naimię Claudette.
Przyzwyczaiłam się już dotego, żeszofer wysiada pierwszy zsamochodu iotwiera
przede mną drzwi. Kiedy wysiadłam, zauważyłam kilku ochroniarzy chodzących
poterenie posiadłości. Wszyscy mieli nasobie dopasowane garnitury, ananosach ciemne
okulary. Jeden mówił coś domikrofonu.
Czeka naciebie wkuchni powiedziała Claudette. Nie ma za dużo czasu, ale
bardzo się cieszy, żecię pozna.
Okim mówisz? zapytałam, idąc za nią. Ico miała namyśli, mówiąc, żeten ktoś
nie ma za dużo czasu? Czy tonie miała być moja fantazja?
Zobaczysz odparła, kładąc mi uspokajająco rękę naplecach iprowadząc mnie
dodrzwi.
Boczny hol miał marmurową podłogę, anaścianach czarno-biały deseń,
powtórzony naścianach korytarza. Pośrodku znajdowała się niewielka fontanna zdwoma
aniołkami przelewającymi wodę zdzbanów dopłytkiego zbiornika. Wolbrzymich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]