[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skrzywdzonych dzieci. To wielka odpowiedzialność. Dlatego nie mogli dać się
ponieść emocjom.
- 136 -
S
R
Przysiągł sobie, że kiedy już będzie po wszystkim, gdy będą mieli w ręku
adresy i dokumenty pozostałych dzieci, załatwi sobie krótkie sam na sam z tymi
łotrami i za pomocą gołych pięści wyrówna rachunki za Darina. A także odpłaci im,
choć w niewielkim stopniu, za to wszystko, przez co sam musiał przejść.
- Przepraszam, że to tak długo trwało - powiedział, siadając przy stoliku.
Lambert machnął lekceważąco ręką.
- Proszę nie przepraszać. Dla mężczyzny praca jest najważniejsza. - Uśmiechnął
się, a potem wymownie spojrzał na album. - No więc, podjęliście już decyzję?
Cade i Mac wymienili spojrzenia. Trzeba będzie uważać, żeby nie wzbudzić
niepotrzebnych podejrzeń.
- Chcielibyśmy adoptować tę malutką dziewczynkę. - Cade przekartkował
album i otworzył na stronie ze zdjęciem Heather.
- O, właśnie tę.
Postukał palcem w fotografię. Mac była jego klientką, a on podjął się odszukać
tę półtoraroczną dziewczynkę. Odnalezienie Darina miało być premią, którą zamierzał
zainkasować po tym, jak należycie wywiąże się ze swoich obowiązków.
Jego wybór wyraznie ucieszył Lamberta.
- Doskonale. - Odwrócił album do siebie, żeby się upewnić, o które dziecko
chodzi. - Ach, to Lily. Rozkoszna, prawda?
- O tak, rozkoszna - powtórzyła z uśmiechem Mac. Wargi miała zupełnie
zdrętwiałe. Położyła Cade'owi rękę na ramieniu.
- Kochanie, a gdybyśmy tak jeszcze wzięli starszego braciszka dla Lily? Co ty
na to? - A kiedy Cade spojrzał na nią ze zdumieniem, zwróciła się do Lamberta: -
Byłoby to możliwe, panie doktorze? Moglibyśmy adoptować i Lily, i tego
chłopczyka?
Lambert patrzył na nią przez dłuższą chwilę.
- Chcielibyście wziąć tę dwójkę? - zapytał w końcu. Skinęła głową i zaczęła
mówić z rosnącym entuzjazmem:
- On ma w sobie coś takiego, co chwyta za serce. I nawet, jak się przyjrzeć, są
do siebie trochę podobni. Można by ich wziąć za rodzeństwo. - Wbiła paznokcie w
ramię Cade'a. - Co ty na to? - Poczuła, że się do niej odwraca, ale bała się na niego
- 137 -
S
R
spojrzeć. A może przesadziła? Albo popsuła mu szyki? - Mamy w sobie dość miłości,
żeby wystarczyło jej dla obojga. Przecież czekaliśmy tak długo...
Taylor dopił trzeciego drinka i zaglądając w pusty kieliszek, wyraznie
posmutniał. Uniósł go z westchnieniem, w wyimaginowanym toaście.
- Wygląda na to, że pańska żona już podjęła decyzję. - Głośno się roześmiał i
mrugnął porozumiewawczo do Cade'a. - My, żonaci mężczyzni, wiemy, co to znaczy.
- O tak, czasami ciężko z nią dyskutować - przyznał Cade, z trudem trzymając
nerwy na wodzy. Zastanawiał się, czy nie posunęli się za daleko i czy Lambert i
Taylor nie zaczęli czegoś podejrzewać. Choć, z drugiej strony, mogli też uznać
zachowanie Mac za typową reakcję kobiety, której największe marzenie miało się
ziścić po wielu latach oczekiwania.
Spojrzał pytająco na Lamberta.
- No więc, czy dałoby się to zrobić?
- O, to zależy wyłącznie od pana, panie Sinclair, ale, moim zdaniem, to jest
możliwe. - Lambert z wielkodusznym uśmiechem odwrócił się do Taylora. Na widok
pustego kieliszka w jego szarych oczach pojawił się błysk dezaprobaty. - Czy są pań-
stwo pewni?
- Najzupełniej pewni - oświadczyła Mac. Nakryła dłonią rękę Cade'a. Bała się,
że jeśli na niego popatrzy, zdradzą ich spojrzenia.
- W tej sytuacji poczynimy z Taylorem stosowne przygotowania i jutro rano
zadzwonimy do państwa. - Lambert spojrzał na swojego rolexa nie po to, żeby
sprawdzić czas, ale dlatego, że lubił patrzeć na ładne przedmioty. - Powiedzmy sobie o
dziesiÄ…tej?
DziesiÄ…ta!
Ponad dwanaście godzin zawieszenia w próżni, pomyślała Mac. Niestety, nie
mieli wyboru. Cała noc na krawędzi piekła!
Na razie to Lambert i Taylor rozdawali karty. W tej sytuacji pozostaje im tylko
jak najlepiej wykorzystać wolny czas. Muszą skontaktować się z Redhawkiem, który
powinien już chyba zgłosić się z tą sprawą do przełożonych. Kiedy uda się przyłapać
Lamberta i Taylora w trakcie dosłownej sprzedaży" porwanych dzieci, można będzie
za jednym zamachem unieszkodliwić całą przestępczą szajkę. Prawdziwi rodzice
- 138 -
S
R
odzyskają swoje dzieci, a ona będzie mogła zwrócić Moirze córeczkę, tak jak to jej
przyrzekła.
- Będziemy liczyć minuty - drżącym głosem zwróciła się do Lamberta.
- O, jestem tego pewny... - zaczął i urwał, ponieważ dalsze słowa zagłuszył
przenikliwy sygnał telefonu komórkowego. Lambert przeprosił i wyjął z kieszeni
aparat. Na jego twarzy ukazał się wyraz rezygnacji.
- Oczywiście. Zaraz tam będę. - Wyłączył telefon i rzucił Mac przepraszające
spojrzenie. - Wygląda na to, że moja obecność jest absolutnie niezbędna. Pewnym
blizniakom tak bardzo się spieszy na ten świat, że poród zaczął się tydzień przed cza-
sem. - Westchnął, po czym porozumiewawczym tonem dodał: - Czasami odnoszę
wrażenie, że cały ten cud narodzin to lekka przesada. - Schował telefon do kieszeni.
Podniósł się od stolika i spojrzał na Cade'a.
- Strasznie się spieszę. Zechce pan uregulować mój rachunek?
Cade'owi wydał się nagle bardzo żałosny. Takie pytanie w ustach faceta, który
miał na sobie garnitur za co najmniej tysiąc dolarów i na dodatek rolexa!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]