[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powrót do domu oznaczałby dla niej więzienie, a może
i śmierć. Król Edward był pamiętliwy i z pewnością nie
omieszkałby zemścić się za to, że Juliana odrzuciła jego fa
woryta. Kto wie, mogłaby nawet ściągnąć nieszczęście na ca
Å‚Ä… swojÄ… rodzinÄ™.
Jedno wiedział na pewno. W całej Szkocji nie znajdzie się
drugi mężczyzna, który tak chętnie troszczyłby się o nią jak
on. A ponieważ powrót do Anglii nie wchodził w grę, musi
uświadomić Julianie ten oczywisty fakt.
Następnego ranka Juliana nie przyszła na mszę. Jeszcze
bardziej zdziwiło Iana to, że gdy na śniadanie służba wniosła
bochny chleba, sery i mięsiwa i wszyscy zaczęli łapczywie
się posilać, ciesząc się z zakończenia postu, dziewczyna rów
nież się nie pojawiła. W powszechnym zamieszaniu i gwarze
RS
ludzie Alana przestawiali stoły i ławy, by przekształcić ob
szerną sień zamkową w miejsce sprawowania sądu.
Ian spodziewał się, że lada chwila ujrzy Julianę, krzątają
cą się i doglądającą służby. Honor wiele mu opowiedziała
o energii i pracowitości dziewczyny. Z tego, co usłyszał, wy
nikało, że nikt lepiej od niej nie umiałby zająć się sprawami
Dunniegray. Tym bardziej przydałaby mu się taka żona, że
sam nie radził sobie z prowadzeniem gospodarstwa.
Nie mając żadnych własnych spraw w sądzie, nie miał
również ochoty słuchać sporów o skradzione gęsi, połamane
pługi i powybijane podczas kłótni zęby. Wyszedł z kasztelu,
zamierzając udać się na spacer. Liczył na to, że do obiadu
wszystko się uspokoi i Juliana będzie mogła opuścić kuch
nię, gdzie zapewne zajęta była szykowaniem potraw.
Kiedy minął stajnię, nieoczekiwanie ujrzał osobę, o której
myślał przez pół nocy i cały ranek. Nie mógł tylko pojąć, co
Juliana właściwie robi. Po co, u licha, chłopaki Taiga Lou-
dena ciągną za nią wózek załadowany chwastami z powro
tem do ogrodu? Kiedy cała trójka zniknęła za bramą, Ian za
kradł się niepostrzeżenie za nimi i zajrzał przez nie domknię
tą furtkę. Juliana tłumaczyła coś chłopcom i komenderowała
nimi jak urodzony dowódca.
- PrzynieÅ› dwa razy tyle wiader wody, ile jest grzÄ…dek,
Peter. Dwa wiadra na grządkę, rozumiesz? - spytała, a gdy
chłopak kiwnął głową, zwróciła się do jego brata: - Ty John-
ny pomożesz mi sadzić rośliny. Będziesz kopał dołki głębo
kie na dwie dłonie, a ja będę wkładać sadzonki i zakopy
wać. No, ruszcie się, chłopaki, bo nie mamy czasu do stra
cenia!
- Co wy tu sadzicie? - spytał Ian, podchodząc do nich.
- Och, sir Ian! - krzyknęła, zaskoczona jego widokiem.
- Zioła, Zebrałam je z chłopcami w lesie.
RS
- Nie najlepiej wybrałaś sobie porę na sadzenie. Wy-
marznÄ…, nim zapuszczÄ… korzenie.
Pokręciła głową.
- Nakryję je słomianymi matami. Nic im się nie stanie.
- Wobec tego zostaw robotę chłopakom i chodz do ka
sztelu, zjedz coś. Nie było cię na śniadaniu.
Wyciągnął do niej rękę.
- Nie mogę, to dla mnie ważniejsze. Ale skąd ty się tu
wziąłeś? Sądy przecież dopiero co się zaczęły.
- Nie mam żadnych spraw w sądzie i nie jestem ciekaw
cudzych sporów. Za to ty, pani, zaciekawiasz mnie coraz bar
dziej. Dlatego tu jestem!
Rozłożył ręce, by pokazać, że oddaje się do jej dyspozycji.
Juliana machnęła tylko niecierpliwie dłonią.
- Nie mam teraz czasu, sir Ianie. O naszych sprawach
rozmawialiśmy wczoraj. Idz, poszukaj sobie kogoś, kto jest
równie znudzony jak ty. Mała Berthilde na pewno będzie
uszczęśliwiona, jeśli szepniesz jej kilka miłych słówek.
- Nie mówże mi o Berthilde! - żachnął się Ian. - Nie bę
dę zawracał głowy służącym Alana.
- To nie zawracaj głowy i mnie - rzuciła krótko. - Je
stem teraz zajęta moimi uprawami.
- To już nie dość ci rządów w kuchni? A co ty tu właści
wie masz, dziewczyno? Przecież te zielska nic nie są warte.
- Ian przyjrzał się uważniej leżącym na wózku roślinom
i wykrzyknął: - Co ty tu nazwoziłas? Przecież to piołun!
Diabelskie ziele!
Rzuciła mu lekceważące spojrzenie.
- Piołun pomaga na wiele chorób, trzeba tylko wiedzieć,
jak go stosować.
Ian jeszcze raz przyjrzał się roślinom.
- Naparstnica? JesteÅ› zielarkÄ…, Juliano?
RS
- Wiem co nieco o ziołach - przyznała niechętnie. - Nie
wiele, ale...
- Ano właśnie - przerwał jej szyderczym tonem, kręcąc
głową. - Niewiele. Peter, Johnny - rozkazał nie znoszącym
sprzeciwu tonem - wywiezcie te śmieci z powrotem tam, skąd
je ściągnęliście, zanim dzieci się tym potrują. A ty lepiej zajmij
się tym, na czym się znasz, zanim narobisz nieszczęścia.
Nic nie odpowiedziała. Popatrzyła na niego smutno i od
wróciła się bez słowa. Ian ruszył do kasztelu, ale nim tam
doszedł, zawrócił. Coś mu mówiło, że popełnił błąd.
Teraz wiedziała na pewno, że dobrze zrobiła, odrzucając
[ Pobierz całość w formacie PDF ]