[ Pobierz całość w formacie PDF ]
III; autor pism relig3nych.
¹u x ce e ans (z Å‚ac.) kapÅ‚an odprawiajÄ…cy mszÄ™.
¹u y ace i s i i (1570 1623) wÅ‚oski muzyk i kompozytor barokowy; w 1603 przybyÅ‚ do Polski, by zostać
kapelmistrzem króla Zygmunta III Wazy, który posiadał jedną z najlepszych w tym czasie kapel nadwornych
w Europie; po śmierci król ufundował Pacellemu w katedrze św. Jana w Warszawie pamiątkową tablicę (e i a
ium) z rzezbionym wizerunkiem muzyka.
wik or o u i ki Cudna mieszczka 29
Amen& amen& amen& rozległo się wśród ciszy powszechnej.
Król powstał.
Zaraz też ruszyli z miejsc swych dworscy i miejscy dostojnicy i tłum w nawach bocz-
nych zakołysał się, ku wyjściu zmierzając. Zwiątynię napełniła wrzawa rozmów, stukanie
podkutego obuwia, chrzęst złotogłowi i adamaszków.
Do króla poskoczyło pacholąt dworskich kilkoro. Jedno zabrało modlitewnik, drugie
poduszkę aksamitną, trzecie worek jedwabny z różańcem, medalikami itp. Przy boku
Zygmunta znalezli siÄ™ też wnet i komornicy¹v p . Ten mu deliÄ™ podsuwaÅ‚, tamten beret
podawał, ów rękawice naciągać pomagał. Wreszcie monarcha, z pacholętami na przeóie,
a drużyną komorniczą za sobą, skierował się ku gankowi krytemu, który prezbiterium
farskie z zamkowymi komnatami bezpośrednio łączył.
Czekający w przejściu Pacelli zgiął się wpół przed królem.
Na widok Włocha chmura na oblicze Zygmunta wróciła.
A& rzekł, zatrzymując się, głosem, w którym razem i wymówka brzmiała,
i gniew tłumiony. Krzywóicie mię, panowie okradacie&
Pacelli zmilczał i tylko wzrok pytający podniósł na monarchę.
Mniejsza wreszcie o mnie ciągnął Zygmunt ale ofierze świętej splendoru
ujęliście& A jednak dodał ciszej, choć z mocą kosztujecie mię 12 000 talarów
rocznie&
Dyrektor, choć wieóiał, o co ióie, milczenia nie przerywał, tylko coraz niżej się gnąc,
śmielej w oczy królewskie spoglądał&
Cóż się stało wybuchnął wreszcie tamten z duetem lutni i cytry, który
miał sumę óisiejszą uświetnić?& Co się stało z przegrywką fletu, która mię w smutkach
moich rozwesela?& Co się stało z arią tenora, która jest na duszę moją balsamem?&
Włoch wyprostował się.
Najjaśniejszy panie! rzekł. Ani ja temu nie winien, ani kapela moja. Tenor
i cytrzysta poturbowani przez napastników nocnych i do wieży wtrąceni. Flecista przepadł
bez śladu może zabity&
Wielkie oczy Zygmunta jeszcze większymi się stały. Po wargach lekkie drżenie prze-
szło.
Co?& co?& co?& pytał, z wysiłkiem gniew powstrzymując. Mój Baldi
w więzieniu?& mój Fabio za& za& zabity?& I to wszystko przy obecności naszej w sto-
licy!& Marszałek! góie jest marszałek?
Komorników kilku rzuciło się szukać Myszkowskiego. Ale już Zygmunt wybuch po-
wściągnął i twarz jego stała się na powrót woskową. Na pacholęta skinął, aby gońców
wstrzymali.
Możesz odejść, maes rzekł, do Pacellego się zwracając. Sprawa się rozpa-
trzy. Niewinnych krzywóić nie pozwolimy.
W tej chwili jednak właśnie pojawił się marszałek. Przybywał służbę swą pełnić. Służba
ta polegała na przeprowaóeniu króla ze świątyni na pokoje pałacowe.
Ze stroju i z miny Włoch to był istny. Ale nie gachem karnawałowym zdawał się, jak
wielu, co się wówczas na dworze kręcili, jeno raczej dostojnym patrycjuszem weneckim
lub rzymskim. Suknie jego bogate były i pokazne. W ręku trzymał laskę urzędu swego
oznakÄ™.
Przybywszy, skłonił się głęboko przed monarchą, obecnym zaś dał znak, by się w tył
cofnÄ™li. Komornicy, pacholÄ™ta, dworzan kilku i przywoÅ‚any di e e¹v ¹ rozkaz ten po-
śpiesznie spełnili. On wówczas zajął miejsce tuż przed królem i krokiem dostojnym,
mierzonym, pochód rozpoczął.
Orszak w milczeniu głębokim szedł przez długie ganki i dłuższe jeszcze korytarze.
Nikt poważnej ciszy ani szeptem nie przerwał. Pacholęta nawet żywość wroóoną po-
skromić musiały. Twarze ich półóiecięce, z zaciśniętymi ustami i wzrokiem ku ziemi
spuszczonym, przywoóiÅ‚y na myÅ›l spÄ™tanych amorków¹v ².
Król posuwał się jak automat sztywny i chmurny.
¹v p k m nic tu: pokojowcy; osoby dopuszczane do pokojów królewskich; k m a (daw.): pomieszczenie
w budynku, pokój, izba.
¹v ¹di e e (wÅ‚.) tu: dyrygent.
¹v ²s an c am k óiÅ›: spÄ™tane amorki.
wik or o u i ki Cudna mieszczka 30
W pałacu przygotowano dla króla posiłek południowy. W wielkiej komnacie o zło-
conych belkach i sprzętach gdańskich, z ciemnego dębu rzezanych, zgromaóiła się cała
roóina królewska. Przy wejściu orszak towarzyszący monarsze cofnął się i tylko marsza-
łek, wciąż króla wyprzeóając, wszedł do środka.
Pacelli usunął się do poczekalni, w przypuszczeniu, że go król potrzebować bęóie.
Król jednak w tej chwili zapomniał o wszystkim. Wyszła naprzeciw niego żona z uśmie-
chem słodkim na pobladłych po słabości niedawnej ustach. Do piersi ją przycisnął, sztyw-
ności jednak zwykłej nie stracił. Zaraz potem w atłasowej, koronkami złotymi nastrzępio-
nej poduszce podsunięto mu kilkotygodniowe zaledwie óiecię, które trzymała Mejerin,
niewiasta o surowej i przebiegÅ‚ej twarzy. òieciÄ™ to miaÅ‚o gÅ‚oÅ›ne pózniej imiona: Jana
Alberta. Przyszły biskup warmiński i krakowski, którego śmierć przedwczesna w Padwie
czekała, niczym w tej chwili przeczucia losów przyszłych nie objawiał. Zmiał się i rą-
czętami machał, więcej patrząc na brylantową spinkę roóica niż na jego majestatyczne
oblicze. Zygmunt pochylił się nad malcem, końcami ust lekko czoła jego dotknął i zaraz
do dawnej wrócił sztywności.
A już z boku za rękaw go ciągnął zuch trzyletni, o wielkich ciemnych oczach, którego
szpeciło tylko niemieckie ubranie, za poważne na jego lata i czyniące zeń prawie karzełka.
Tego zucha król w górę uniósł, w pyzaty policzek pocałował i po niemiecku do niego
zagadał. Ulubieniec to był obojga roóiców.
Na ostatku dopiero ramię królewskie przyjęło pocałunek słusznego wyrostka, któ-
ry w barwnym, bogatym stroju, z drobnym zarostem na pełnej, białej twarzy, wyglądał
pięknie i óiarsko. Na korne powitanie najstarszego syna król odpowieóiał ozięble, wzro-
kiem niechętnym mierząc jego ubiór i cicho poruszając wargami, z których jednak ani
jedno słowo nie wyszło.
Zaraz też zasiedli wszyscy do stołu i wśród szczęku srebrnych naczyń zawiązała się
rozmowa niemiecka.
Nierychło doczekał się Pacelli słowa królewskiego.
Ku zachodowi się już miało, kiedy przyniósł mu je błękitno-różowy pazik, w mycce
aksamitnej na długich, rozpuszczonych kęóiorach.
Jego Królewska Mość rzekł młoóiutki poseł óisiejszego wieczora zabawiać
się bęóie muzyką. Rozkazuje też, aby stawili się do popisów sinior Giano i sinior Luca&
Włoch usta szeroko otworzył, nie wieóąc, co odpowieóieć. Chciał óiwić się oso-
bliwemu rozkazowi i bliższych żądać objaśnień, ale żywe jak skra chłopię, nie czekając na
odpowiedz, wybiegło pędem z komnaty.
Stał więc przez chwilę jak odurzony i ust nie zamykał. Powrócił jednak z wolna do
przytomności i uśmiechnął się nawet.
Ha, dyrektorze, jakiżeś ty głupi! rzekł sam do siebie. Alboż to nie wiesz, że
wola króla jest święta? Zamiast tu stać jak kołek, ruszaj czym pręóej po Giana i Lukę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]