[ Pobierz całość w formacie PDF ]
100
maniu, że podziałały już środki nasenne.
Praca postępowała szybciej, niż można było się tego spodziewać; pleśń stoczyła
drewno dokoła metalowych okuć podtrzymujących zawiasy we framugach. Działające-
mu prawie bezgłośnie, czasami zatrzymującemu się i nadstawiającemu uszu, czy nie sły-
chać czegoś na zewnątrz, Franciszkowi udało się oderwać nożem środkową część oku-
cia.
W trzy godziny pózniej rygle zostały usunięte i drzwi otworzyły się ze skrzypieniem
zawiasów.
Franciszek udał się ponownie na mały dziedziniec, by odetchnąć nieco świeższym
powietrzem.
Obecnie w otworze studni nie było już jaśniejszego kąta znak, że słońce zaszło
za Retezat. Dziedziniec pogrążony był w całkowitej ciemności. Kilka gwiazd błyszcza-
ło w owalu obramowania, widocznych jakby przez długą tubę teleskopu. Niewielkie ob-
łoczki przesuwały się powoli w chwilowych podmuchach wietrzyku, słabnącego nocą.
Charakterystyczne zabarwienie powietrza wskazywało także, że księżyc, dopiero w po-
łowie pierwszej kwadry, zaszedł już za górzysty horyzont na wschodzie.
Musiało być około dziewiątej wieczór.
Franciszek wrócił, by wziąć nieco pożywienia i ugasić pragnienie wodą z muszli, wy-
lawszy uprzednio tę z konwi. Następnie, mocując nóż do pasa, przekroczył drzwi i za-
mknÄ…Å‚ je za sobÄ….
Teraz być może uda mu się wreszcie dotrzeć do nieszczęsnej Stilli? Na tę myśl serce
zabiło mu tak żywo, jakby chciało wyskoczyć z piersi.
Po zrobieniu kilku kroków natrafił na stopień. Tak jak sądził, zaczynały się tu scho-
dy. Wchodząc liczył stopnie było ich jedynie sześćdziesiąt zamiast siedemdziesięciu
siedmiu, po których musiał zejść, by dostać się do progu krypty. Prawdopodobnie więc
do poziomu ziemi brakowało jakichś ośmiu stóp.
Nie pozostało mu nic lepszego do zrobienia, jak posuwać się dalej ciemnym koryta-
rzem; czynił to dotykając ścian wyciągniętymi rękoma.
Upłynęło jakieś pół godziny; nie zatrzymały go żadne drzwi ani żadna krata. Ale licz-
ne zakręty nie pozwoliły mu rozeznać się w kierunku swej drogi w stosunku do muru
leżącego naprzeciw płaskowyżu Orgall.
Po kilkuminutowym odpoczynku, w czasie którego zaczerpnął oddechu, Franciszek
podążył dalej i już wydawało mu się, że ten korytarz nigdy się nie skończy, gdy nagle za-
trzymała go przeszkoda.
Była to ściana z ceglanego muru.
Jego ręka obmacująca mur na różnych wysokościach nie natrafiła na najmniejszy
otwór.
Od tej strony nie było żadnego wyjścia.
101
Franciszek nie mógł powstrzymać krzyku. Cała jego nadzieja rozbiła się o tę prze-
szkodę. Kolana ugięły się pod nim, nogi odmówiły posłuszeństwa i upadł pod murem.
I oto w ścianie, na poziomie podłogi, znalazła się wąziutka szczelina, a cegły nad nią
trzymały się słabo i poruszały się pod palcami.
Tędy... tak!... tędy!... wykrzyknął Franciszek.
Już zaczął kolejno usuwać cegły, gdy z drugiej strony dały się słyszeć jakieś odgłosy.
Franciszek znieruchomiał.
Słyszał nadal hałas, a teraz przez poszerzoną szczelinę zauważył także promień świa-
tła.
Franciszek przyjrzał się wnętrzu.
Była to stara kaplica zamkowa. Do jakiegoż pożałowania godnego stanu doprowa-
dził ją upływ czasu i opuszczenie! Na poły zawalone sklepienie, którego kilka żeber
trzymało się jeszcze na garbatych kolumnach, dwa lub trzy łuki gotyckie grożące runię-
ciem; rozpadające się okna z ledwo rysującymi się ramami w stylu płomienistego go-
tyku; tu i ówdzie zakurzona marmurowa płyta, pod którą spoczywał jakiś przodek ro-
dziny de Gortz; na końcu nawy fragment ołtarza, którego retabulum przedstawiało się
jako uszkodzone płaskorzezby, wreszcie oszczędzone przez burze pozostałości dachu
okrywającego absydę i w końcu, u szczytu portalu, chwiejąca się dzwonnica, skąd zwi-
sał sznur do samej ziemi sznur dzwonu, odzywającego się czasami ku niewypowie-
dzianemu przerażeniu mieszkańców Werstu, zapóznionych na drodze z przełęczy.
Do tej opuszczonej od tak dawna kaplicy, wystawionej na niszczÄ…cy klimat Karpat,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]