[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zyskownym opactwie. Arras uczyni o mnie wspó rz dc wszystkich
ludzi, zwierz t, ro lin, towarów i maj tno ci, jakie znajdowa y si
w jego murach. W zamian domaga o si tak niewiele... Bym pozosta
wierny prawom i strzeg przywilejów. Dalibóg, marna to cena za tak
pi kny ywot.
Dobrzy panowie! Nastawcie teraz uszu... Có znaczy dla was miasto?
Czym e jest ono w waszych snach? Gdy który z was ni Brugi -
jawi si ona w skrzypieniu lin okr towych, zapachach morszczynu
i ryb. Nad jej dachami polatuj zwinne mewy, a wszystko wokó jest
w ruchu i zgie ku wiecznych poszukiwa . Brugia jest jak ptak, gdy
Arras jest jak drzewo. Ka dy z tamtejszych ludzi czuje w g bi siebie
korze tego drzewa, tak jak ka dy z was czuje w sobie lekko
i swobod w drownego ptaka.
Tamtej nocy, w ko ciele wi tego Idziego, dr czy o mnie pyta-
nie -jakie jest moje miasto? Pragn em ujrze Arras w ca ej okaza ci
jego grzechów i cnót. Dobiega y mnie odg osy rzezi i wzdraga em si
z l ku i pokory. Oto jest twoje miasto - powiada em sobie, ale wierzcie
mi e to mówi sam Bóg. Lecz rych o odzywa si diabe . "Nie ma"
innego miasta - powiada mi - jak miasto, któremu imi Prawda.
A co jest prawd ? - pyta em zal kniony. Wtedy znów us ysza em g os
Bo y. "Kaza em odej Abrahamowi z Ur i porzuci w asne miasto,
aby nie mia innego pragnienia poza pragnieniem Boga. Wyrwa em
korzenie Abrahama z jego w asnej ziemi, aby nie mia innej ziemi poza
ziemi bo ". Có to znaczy? - my la em, bij c czo em w ch odne
kamienie posadzki. I wtedy us ysza em szept diab a: "Janie! Zamieszkaj
w mie cie, któremu imi Jan". Pochodnie przygasa y z wolna, ca
wi tyni wype nia cierpki zapach smo y. Znalaz em si w ciemno ci,
tylko s aba lampa oliwna rzuca a od o tarza migoc cy blask. L ka em
si , e zaraz umr i zanurz w t ciemno , nie znalaz szy odpowiedzi na
straszne pytania. Có wtedy? gdzie uleci moja dusza? Czy trakt, który
wiedzie do nieba, zaczyna si poza murami Arras, czy w nie tutaj,
po ród krzyku moich wspó obywateli, w blasku dogasaj cego stosu,
w tumulcie i r eniu sp oszonych koni, w gor czkowych szeptach
modlitwy i j kach biczowników u wrót ko cio a?
Ach, wiedzia em, e obywatele Arras czyni le i wydaj si na up
dziko ci. Alem przecie uczestniczy w ich rozpaczy i oczyszczeniu.
Czy wolno mi by o stawia moje prawdy ponad wol miasta?
Pomy la em, e boli mnie straszliwie ta nie ko cz ca si noc - i ta my l
nie przynios a ukojenie. Je li cierpia em z powodu niedostatków
Arras, ywi em do przywi zanie.
Nie s cie mnie zbyt surowo. Nale do ludzi do roztropnych, by
odrzuci wdzi czno . Nie dlatego kocha em Arras, e mnie odzia o,
napoi o i nakarmi o, oddaj c w moje r ce wielki kawa w adzy, lecz z tej
przyczyny, e by o tak nieszcz liwe. Je li si jest z miastem na jawie,
trzeba razem z nim do wiadczy snów. To nie Arras by o winne, lecz
Bóg! "Jezu Chryste!" - wo em, a zy ciek y mi z oczu. "Oszcz to
miasto. Nie zsy aj na Arras wielkiej trwogi wymierzania sprawiedliwo-
ci, bowiem nic nie jest równie straszne, jak s dzenie. Pozwól temu
miastu jak dawniej tka obrazy, hodowa trzody i ufa w zbawienie.
Je li wejd w t ulic , na której zapalaj stosy, ogie strawi wszystkich,
bowiem poszukiwanie usprawiedliwie jest dz pot niejsz ni eli
pragnienie kobiety. Chrystusie, zachowaj miasto Arras... Chyba, e
chcesz je uczyni ofiar swej odrazy dla rodzaju ludzkiego. Lecz czy
w takim razie nie ma innych ~ludów, miast i krajów, stokro bardziej
niegodziwych?" Wtedy zdawa o mi si , e Bóg powiedzia bardzo
cicho i agodnie, jakby mówi do kapry nego i niem drego dziecka:
"Gdzie pewno , e Sodoma by a niegodziwa? tam przecie
sprawiedliwy Lot..." Nie, mówi em sobie, a mo e to diabe mówi
w moim sercu, nie b Lotem tej Sodomy. Jestem do silny, by
ud wign Arras, ale nie jestem na tyle silny, by ud wign Boga.
I w nie wtedy weszli ludzie do ko cio a. By mi dzy nimi sukiennik
Yvonnet. "Oto pan Jan!" - zawo , ujrzawszy mnie kl cz cego.
"Jak e to?... Miasto dr y w posadach, a ty chronisz si w ko ciele?
Dobry pan Albert sprawuje s d nad starszym gminy. Trzeba, aby i ty
dorzuci swój kamyk..."
Wi c poszed em z nimi na ratusz. Nie by o tam grabiego de Saxe ani
pana de Vielle, ani pana Meugne. Inni siedzieli i odprawiali s d nad
starszym gminy. Kiedy przysz o mi rzec, co uwa am, wówczas mocnym
osem odpar em, e jest winny. I nie grzeszy em wcale. Cnota
wierno ci nie mo e si obróci przeciwko zbawieniu.
Lecz wracajmy do rzeczy. Mam mówi tu nie o sobie, ale o mie cie
Arras i jego obywatelach.
Ju wita o, kiedy zapad wyrok. Wyszed em na rynek i spotka-
em w odarza pana de Saxe, który czeka na mnie.. Powiedzia cicho:
Grabia de Saxe prosi pana na rozmow ". - "Có si sta o?"-
pytam. - "Tego nie wiem". Poszli my wi c. W ulicach w óczyli si
ludzie. Ten i ów, po strasznym wysi ku nocy, zasn pod jakim okapem,
w sieni albo na schodach ko cielnych. Od zachodniej bramy niós si
sw d spalenizny. Puszczono tam z dymem kilka domów. Id c, na-
tkn em si na dwa trupy, odarte z odzie y i mocno nadwer one.
odarz przymkn oczy, na jego t ustej twarzy dostrzeg em wyraz
obrzydzenia i l ku. Kiedy przyszli my na miejsce, w odarz zaraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]