[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tworząc własne prawo, wprowadzasz chaos.
Patrzył na nią bez słowa; widziała w jego oczach cień niepewności. Po dłu\szej chwili
powoli, uparcie pokręcił głową.
- Tylko ten raz. Tylko ten jeden raz. Ktoś i tak go w końcu zabije - jakiś czarodziej,
mo\e sam Ghisteslwchlohm. A ja mam do tego największe prawo.
- Morgonie...
Uścisk jego dłoni stał się bolesny. Nie widział ju\ Raederle, lecz jakieś mroczne,
straszne wspomnienie. Kropelki potu wystąpiły mu na czoło, twarz Zesztywniała.
- Kiedy w mym umyśle buszował Ghisteslwchlohm, nie istniało dla mnie nic więcej.
Ale czasami, kiedy on... kiedy mnie zostawiał i wcią\ \ywy le\ałem w mrocznych, pustych
grotach Erlenstar, słyszałem grającego Detha. Bywało, \e były to pieśni z Hed. To podtrzy-
mywało mnie na duchu.
Raederle przymknęła powieki. Stanęła jej przed oczyma i rozpłynęła się zaraz w nicość
twarz harfisty; twardy, splątany supeł ślepej zawziętości Morgona i zdrada harfisty wydały się
jej nie kończącą się, nierozwiązywalną zagadką, której nie są w stanie określić \adne
komentarze i której w zaciszu swej biblioteki nie rozwikła \aden Mistrz. Czuła cierpienie
Morgona; jego osamotnienie wydało jej się niezmierzoną pustką, w którą słowa wpadają i
znikajÄ… jak kamyki.
- Oddałabym ci wszystko - wyszeptała. Patrzył na nią długo, a potem powiedział:
- Ale nie pozwolisz mi na to, do czego mam prawo. Pokręciła głową; z trudem dobyła z
siebie głos.
- Zabijesz go, ale nawet martwy będzie z\erał ci serce, dopóki go nie zrozumiesz.
Morgon opuścił ręce, odwrócił się od niej i podszedł z powrotem do okna, tam znowu
odwrócił się gwałtownie. Twarz miał skrytą w cieniu, głos zachrypnięty.
- Na mnie pora. Nie wiem, kiedy znowu siÄ™ zobaczymy.
- DokÄ…d idziesz?
- Do Anuin. Porozmawiać z Duakiem. Kiedy ty tam dotrzesz, mnie ju\ nie zastaniesz.
Tak będzie najlepiej dla nas obojga. Gdyby Ghisteslwchlohmowi przyszło kiedyś do głowy
wykorzystać cię do swoich celów, byłbym bezradny; sam oddałbym mu swoje serce, gdyby
tylko tego za\ądał.
- A dokÄ…d potem?
- Szukać Detha. A potem... - Urwał nagle. StaKatharine, nasłuchując, znowu spowity w
ciszę, zdawał się rozpływać w powietrzu na granicy światła i cienia. Raederle wytę\yła słuch.
Nie usłyszała nic prócz wiatru i szumu morza szepczącego swoje zagadki. Postąpiła krok w
stronÄ™ Morgona.
- Chodzi o Ghisteslwchlohma? - spytała zduszonym głosem. Nie odpowiedział, trudno
było stwierdzić, czy w ogóle ją usłyszał. Strach ścisnął jej krtań. - Morgonie - wyszeptała.
Spojrzał na nią i ze świstem wciągnął powietrze. Ale poruszył się dopiero, kiedy do niego
podeszła. Objął ją wtedy powoli, zagarniając w swoją ciszę, i zanurzył twarz w jej włosach.
- Muszę iść. Czekaj na mnie w Anuin. Przyjdę, by poddać się twemu osądowi.
- Nie...
Pokręcił głową. Raederle wyzwoliła się z jego objęć i opuszczając ręce, wyczuła
dziwne, niemal bezkształtne zgęszczenie powietrza w miejscu, gdzie mogła się znajdować
rękojeść ukrytego pod tuniką miecza. Powiedział coś, czego nie dosłyszała, bo głos miał jak
poszept wiatru. Po chwili był ju\ tylko wspomnieniem.
Rozebrała się i poło\yła, ale długo nie mogła zmru\yć oka W końcu jednak zapadła w
niespokojny sen. Obudziła się kilka godzin pózniej i przestraszona spojrzała w ciemność.
Głowę przepełniała jej galopada myśli - bezładna plątanina imion, tęsknot, wspomnień,
gniewu, wrzący kocioł zdarzeń, pragnień, niezrozumiałych głosów. Usiadła, zastanawiając się,
z umysłem jakiego zmiennokształtnego przypadkiem się sprzęgła, po chwili jednak
zdecydowała, \e to nie ma nic wspólnego z tymi istotami. Spojrzała w kierunku An i wydało jej
się, \e widzi je poprzez kamienne mury i noc. Serce zaczęło jej walić. Dawały o sobie znać
korzenie; dziedzictwo porośniętych trawą kurhanów, rozpadających się wie\, królewskich
imion, wojen i legend, ciągnące ją ku chaosowi ziemi, zbyt długo zaniedbywane, dochodziło
powoli do głosu. Wstała z pryczy i przesuwając dłonią po wargach, uświadomiła sobie dwie
rzeczy naraz. Całe An budziło się wreszcie. I droga, którą podą\a Naznaczony Gwiazdkami,
zaprowadzi go prosto do Hel.
9
Opuściła Caithnard o świcie i półtora dnia pózniej stała ju\ na skraju ogromnej dębowej
puszczy ciągnącej się wzdłu\ granicy Hel, starając się usilnie, czego nigdy dotąd nie robiła,
wyzwolić w sobie całą moc i świadomość, uwięzione w umyśle. Ju\ poprzedniego dnia, jadąc
przez las, wyczuwała czyjąś obecność. Ktoś się przed nią skradał, ktoś zwinny i unikający
zdemaskowania. W nocy, którą przesiedziała przy ognisku, nie zmru\ywszy oka, dostrzegła w
pewnej chwili z przera\eniem zarysy jakiegoÅ› olbrzymiego zwierza; jego bezlitosny, potÄ™\ny,
rozwścieczony umysł nastawiony był wyłącznie na niszczenie.
Rozglądając się teraz po ziemiach Hallarda Blackdawna, zastanawiała się, pod jaką
postacią przemierza je Morgon. Pastwiska opadające ku rzece, która przepływała obok dworu
lorda, wyglądały spokojnie, ale nie pasło się na nich ani jedno zwierzę. Z oddali dobiegało
szczekanie psów, dzikie, chrapliwe, nie kończące się ujadanie. Na polach za dworem nikt nie
pracował i wcale jej to nie dziwiło. Ten zakątek Hel był miejscem ostatniej bitwy w prawie
zapomnianej ju\ wojnie między Hel i An sprzed sześciu wieków. Hel broniło się wówczas
dzielnie w szeregu zaciętych potyczek, dopóki Oen z An nie zmia\d\ył tego ostatniego punktu
oporu i nie ściął głowy ostatniemu królowi Hel, który tutaj właśnie szukał schronienia. Ziemie
te zawsze cieszyły się złą sławą. Do tej pory mo\na było pługiem wyorać z ziemi staro\ytny,
z\arty przez czas miecz albo drzewce złamanej włóczni ozdobione złotymi pierścieniami.
Skrócony o głowę, ostatni król Hel, Farr, miał całe wieki na rozpamiętywanie doznanych
krzywd i teraz, uwolniony w końcu spod ziemi, nie tracąc czasu, powstał z pól Hallarda. Zgiełk,
który Raederle słyszała nie dalej jak dwie noce wcześniej, zastąpiła napawająca grozą martwa
cisza: umarli powstali z grobów, odzyskali świadomość i knuli swoje plany.
Przecinając pastwiska Hallarda, dostrzegła grupkę konnych wyje\d\ających z lasu na
łąkę, by przeciąć jej drogę. Z walącym sercem ściągnęła cugle. Po chwili odetchnęła z ulgą,
rozpoznając w tym, który jechał na czele, czarnowłosego Hallarda Blackdawna. Jego ludzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl