[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wzniesione były z tego samego co zamek, jasnego
skolvarskiego granitu.
Kierowca zatrąbił, ale nie było \adnego odzewu. Z gniewnym
sapnięciem, słyszalnym nawet na tylnym siedzeniu, wysiadł i
podszedł do bramy. Przez chwilę szamotał się z zasuwą. Bez
skutku. Wrócił do samochodu.
- Przykro mi. Zamknięte na amen.
Liv wyjęła komórkę i wystukała numer zamku. Po nie-
kończącej się serii głuchych sygnałów w końcu automatyczna
sekretarka zachęciła ją do pozostawienia wiadomości.
- Tu Liv... Liv Thor... to znaczy Danelaw - zaczęła. Czuła się
głupio, ale nie widziała innego wyjścia. - Jestem przy głównej
bramie. Czy ktoś mógłby mnie wpuścić? - Potem spróbowała
jeszcze raz dodzwonić się na komórkę Finna. Nie odbierał,
więc zostawiła taką samą wiadomość.
Kiedy otwierał bramę i rozsuwał na boki oba skrzydła, Liv
ponad oparciem siedzenia przeszła za kierownicę.
Otrzymawszy znak, \e mo\e ruszać, włączyła silnik.
Mijając odzwiernego, opuściła szybę od strony pasa\era i
wychyliła się, choć deszcz moczył drogą skórę tapicerki.
- Bardzo dziękuję.
Nieznajomy w odpowiedzi pokiwał głową. Przez moment
widziała jego twarz pod kapturem. Był przystojny mimo
surowych, ściągniętych rysów. I bardzo młody; nie mógł mieć
jeszcze dwudziestu lat. Pomyślała ze współczuciem, \e nie
powinien tak moknąć.
- Masz się gdzie schronić tu blisko?
Obejrzał się na nią bez słowa. Mo\e był głuchy? Nie mogła
tak po prostu odjechać, zostawiając chłopca. Otwarła drzwi i
gestem zaprosiła go do środka.
- Wsiadaj.
Cofnął się o krok i wolno pokręcił głową. Machnęła
ponaglajÄ…co, przybierajÄ…c bardziej stanowczy ton.
- No szybciej, bo zmoknÄ™. Wsiadaj do samochodu.
Po krótkim wahaniu wśliznął się do środka i zatrzasnął drzwi.
Cudownie. Woda ściekała z niego, zbierając się w kału\ę na
wycieraczce i wsiÄ…kajÄ…c w tapicerkÄ™. Ceratowa kurtka
pachniała mokrą gumą; był te\ inny zapach, jakby wilgotnej
ziemi i mo\e nie brudu, ale lekkiego zaniedbania.
- Chwileczkę. - Poszukała na tablicy rozdzielczej właściwego
przycisku.
- Nie trzeba - wymamrotał chłopiec. - Nie jest mi zimno.
Mimo to włączyła ogrzewanie. Strumień ciepłego powietrza
przyjemnie owiał jej stopy Przednia szyba zaparowała, więc
Liv włączyła tak\e dmuchawę. Natychmiast pomogło;
zobaczyła drogę przed sobą. Z uśmiechem zwróciła się do
przemoczonego pasa\era:
- Rozumiem, \e jadÄ…c tÄ… drogÄ™, dotrÄ™ do zamku. Zgadza siÄ™? -
Chłopiec mruknął pod nosem coś, co uznała za potwierdzenie.
- Jak masz na imiÄ™?
\- Cauley - burknął w stronę swoich ociekających butów.
Cauley.
Oczywiście. Adoptowany syn ogrodnika, któremu Eveline
złamała serce. Zrobiło jej się go \al.
- Jestem \oną księcia Danelaw.
Zesztywniał, zsunął z głowy kaptur i przeszył ją wzrokiem. W
jasnoszarych oczach miał dziwny błysk, rozczochrane mokre
włosy kleiły się do policzków.
- Nowa \ona księcia Finna... - Nie wyglądało na to, by
cieszyło go zawarcie znajomości.
- No tak. Wiesz co? Mów mi po prostu Liv. - Wyciągnęła do
niego rękę.
Nie uścisnął jej dłoni.
- Eveline cię nienawidzi. Zapowiadało się fantastycznie.
- Przykro mi to słyszeć...
Znienacka koścista pięść wylądowała na szczęce Liv. Głowa
odskoczyła jej w tył, uderzając o szybę.
Ocknęła się albo przynajmniej przez moment tak jej się
wydawało. Wyprostowana sztywno na siedzeniu, wpatrywała
siÄ™ w napastnika.
- Co, u... - Nie potrafiła znalezć dalszych słów. Zwiat za-
kołysał się, podwoił, zaczął wirować. A potem wszystko roz-
płynęło się w ciemności.
Rozdział 17
Finn siedział w swoim gabinecie i obserwował krople deszczu
ściekające po szybach. Mimo podłego nastroju podziwiał
grozne, oślepiające piękno błyskawic, raz po raz spadających
z czarnego nieba. Thor, bóg piorunów, nie pró\nował. ..
Finn miał świadomość, \e nie mo\e wiecznie tak siedzieć i
gapić się w okno. Powinien podjąć działanie. Wiedział, co
nale\y zrobić.
yle mu było bez Liv.
Nie powiedziała wprawdzie, \e go kocha, ale chciała, \eby z
nią jechał. Musiało mu to wystarczyć. Postanowił zapomnieć
o zranionej dumie i za dzień lub dwa polecieć do Kalifornii.
Właściwie mógłby tam zamieszkać...
Mógłby mieszkać gdziekolwiek pod warunkiem, \e Liv by
tam była.
Rozległo się dyskretne pukanie.
- Odejdz! - zawołał, nie odwracając się od okna.
Pukanie się powtórzyło. Najwyrazniej chodziło o coś
wa\nego.
- Wejść - rzucił, podnosząc się niechętnie. Gospodyni, pani
Balewood, wsunęła głowę przez drzwi.
- Bardzo przepraszam, \e panu przeszkadzam.
- O co chodzi?
- Przy bocznych drzwiach stoi jakiś człowiek. Mówi, \e jest
kierowcÄ… ksiÄ™\niczki Liv i \e ona czeka przy bramie. Podobno
dzwoniła tu, ale nikt nie odbierał. Ten mę\czyzna twierdzi, \e
próbowała się te\ dodzwonić na pańską komórkę. Nie
odebrałam domowego telefonu, bo byłam w pralni i...
Finn przerwał jej niecierpliwym machnięciem.
- Sprawdzała pani, czy zostawiono wiadomość?
- Owszem, jest wiadomość. Od pańskiej \ony. Czeka przy
bramie, tak jak mówił ten człowiek.
Finn nie wierzył własnym uszom. Liv do niego przyjechała!
Tym razem znajdował ku temu tylko jeden powód - chciała
być z nim.
Uśmiech rozjaśnił mu twarz.
- Do tej pory Dag chyba ją wpuścił? - Pomocnik ogrodnika
nosił przy pasku pager, który wydawał sygnał, ilekroć jakiś
samochód podjechał do bramy.
- Tak, proszę pana, Dag powinien był się tym zająć. W progu
za panią Balewood pojawił się Balder.
- Co siÄ™ dzieje?
- Liv przyjechała. - Słyszał radość we własnym głosie.
- Cudownie. - Starszy pan tak\e się ucieszył.
- Mo\e powinnam wysłać kogoś samochodem? - wtrąciła pani
Balewood.
- Niech natychmiast podstawią auto przed dom - polecił Finn.
Miałby czekać, a\ przywiezie ją słu\ący? - Sam pojadę.
Gospodyni nerwowo wykręcała palce.
- Chyba powinien pan jeszcze o czymś wiedzieć... Spojrzał na
niÄ…, nie kryjÄ…c zniecierpliwienia.
- Czy to nie mo\e poczekać?
- Proszę pana, pańska \ona dzwoniła wczoraj. Powiedziałam
jej, \e nie wolno panu przeszkadzać. Nalegała, bym pana
poprosiła do telefonu. Właśnie szłam do pana, \eby zapytać,
czy pan...
Finn znów nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
- Nic mi pani nie powiedziała.
- Bardzo pana przepraszam, ale to z powodu panienki.
Podsłuchała, jak rozmawiam, a potem wzięła słuchawkę i
oznajmiła pańskiej \onie, \e pan nie chce z nią rozmawiać. Na
koniec kazała mi odejść i zostawić pana w spokoju.
- Eveline - mruknął Finn. - Dlaczego mnie to zupełnie nie
dziwi?
- Bogowie chyba przeklęli tę dziewczynę - rzekł Balder. -
Obedrę ją ze skóry.
- Słusznie. Sam chętnie zedrę z niej kilka pasów. - Finn
odwrócił się do pani Balewood.
- Samochód. Natychmiast.
Liv jęknęła. W głowie jej pulsowało, szczęka bolała pie-
kielnie, szyję wykręcał skurcz. Była przemoknięta do suchej
nitki, trzęsła się z zimna. Do tego coś było nie tak z jej rękami
i nogami.
Ostro\nie otworzyła oczy. Nic nie widziała. Otaczała ją
nieprzenikniona ciemność. Czuła zapach mokrej ziemi.
Jaskinia?
Jakim cudem mogła się znalezć w jaskini?
Ręce miała związane za plecami. I była zakneblowana... chyba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]