[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To grozba?
Załó\my, \e rada kogoś, kto zna cię od lat. Na twoim miejscu wziąłbym ją
sobie do serca.
Było ju\ dobrze po północy, gdy Leigh obudził szum deszczu uderzającego o
dach namiotu. Tu\ obok le\ał Kaler, pogrą\ony w głębokim śnie. Oddychał równo
i spokojnie. Uśmiechnęła się.
Przynajmniej pod tym względem wcale się nie zmienił. W ciągu dnia rzadko
kiedy odpoczywał. Ale kiedy tylko zamknął oczy, wydawało się, \e pogrą\a się w
sobie bez reszty. Był tak samo bezgranicznie uczciwy we śnie, jak we wszystkim,
co robił.
Uśmiech zniknął jej z twarzy. Niegdyś le\eli spleceni ze sobą: jego muskularna
noga między jej nogami, jego dłoń na jej piersi, jej ręka na jego męskim karku. Nie
była w stanie teraz le\eć spokojnie, z jego twarzą tak blisko.
Kaler był jej opoką, uosobieniem prawości, honoru, odwagi. Wiele czasu
upłynęło, zanim związali się ze sobą, ale kiedy to ju\ nastąpiło, nigdy nie wątpiła w
siłę jego miłości. I swojej równie\. Ufała mu bez reszty. Dopóki sam tego nie
zniszczył.
Wpatrując się w ciemność starała się zapomnieć szorstkie słowa, jakie do niego
skierowała. Słowa oskar\enia, które miały urazić jego godność, zranić go tak
boleśnie, jak on ją zranił. Słowa na temat wierności, uczciwości i honoru. Złamał
zasady, a ona go za to potępiła.
Zmru\yła oczy, zagryzła mocniej dolną wargę. Poczucie winy było jej dotąd nie
znane. Ojciec wpoił jej bezkompromisową uczciwość, dą\enie do osiągnięcia jak
najwy\szej poprzeczki, do doskonałości.
Zgoda, jest doskonała, pomyślała ze szczyptą ironii. Nie popełnia błędów. Nie
okazuje słabości. Nie ma wad. To wszystko jest zupełnie obce Leigh Bradbury.
Nigdy nie zrobiłaby tego, co zrobił Kaler, niezale\nie od okoliczności.
Nagła błyskawica niemal ją oślepiła. Szybko usiadła.
Kaler? Nie śpisz?
Nie usłyszała zaspany głos.
Następna błyskawica rozjaśniła ciemności. Zobaczyła, \e Kaler le\y na plecach,
z rękami pod głową, z na wpół otwartymi oczami.
Pada.
I to jak.
Rozległ się grzmot. Nie wiedziała, czy burza zbli\a się, czy oddala. Słyszała
podmuchy wiatru uderzajÄ…cego o namiot. A mo\e to grad?
Czy strumień nie wyleje, jeśli będzie tak padać? zapytała z niepokojem.
Zupełnie mo\liwe. A ju\ na pewno na terenach poło\onych ni\ej.
Zlady ojca! krzyknęła. Deszcz je rozmyje, prawda?
Z pewnością.
Leigh wydawało się, \e usłyszała nutkę rozbawienia w jego głosie, i od razu
zesztywniała.
Nie martwisz siÄ™?
Po co? Robisz to za nas oboje.
Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie odezwała się. Ma rację,
pomyślała. Błyskawica znów rozświetliła namiot. Rozległ się grzmot.
Burza jest coraz bli\ej szepnęła.
Czy\byś się bała?
Nie, tylko się martwię. Ojciec wziął namiot, ale nie zabrał łodzi.
Przykro mi to powiedzieć, ale my te\ nie.
Zapalił lampę naftową. Na moment jej światło oślepiło Leigh.
Co ty robisz? zawołała. Miała potargane włosy i blade usta. Jej długie rzęsy
rzucały prowokacyjny cień na jasną skórę twarzy.
Wiem, \e nigdy się nie przyznasz do strachu. Chciałem ci dodać otuchy.
Nie bojÄ™ siÄ™ burzy.
Kaler naprę\ył ramiona. Najbardziej podobała mu się zaraz po przebudzeniu, jej
senny jeszcze uśmiech, usta, które prowokowały wprost, by je całować.
Pamiętasz tę noc, kiedy kochaliśmy się przed kominkiem w czasie
największej burzy dziesięciolecia? Ujął jej dłoń. Próbowała się wyrwać. Zacisnął
palce. Pamiętam, \e twój dach przeciekał.
Kapało na mnie, nie na ciebie. A ty zlizywałeś krople wody z moich piersi.
Podniósł jej dłoń do ust i dotykał nadgarstka koniuszkiem języka. Czuł, jak puls
bije jej coraz mocniej.
Uśmiechnęła się nienaturalnie, oddychała coraz szybciej.
Było nam dobrze razem, prawda? pochylił się ku niej.
Wtedy tak.
A teraz? Pochylił głowę jeszcze bardziej, zbli\ył usta do jej warg.
Teraz jesteśmy tylko dwojgiem ludzi, którzy się kiedyś znali.
Dwojgiem ludzi, których łączy coś szczególnego.
Szczególnego?
Czy\byś zapomniała o dziecku? Wstrzymała oddech, puls bił jej coraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]