[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jak się masz, Annie? - spytał, chowając kotylion za
siebie.
- Jak siÄ™ masz, Fred? Czemu nie w robocie?
- Wcześnie skończyłem. Sam powiedział, że dosyć się
dziś napracowałem. Zgadnij, co mam dla ciebie, Annie?
- UÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ tajemniczo. - Zrób mi herbaty, to ci po­
każę.
Spojrzała w jego uśmiechniętą twarz i od razu wiedziała,
że nie przyszedł na herbatę. Wiedziała również, że chciała
tego samego co on.
- Zapraszam ciÄ™, wejdz, Fred.
Kuchnia okazała się mała, ale schludna i słoneczna. Stał
w niej żelazny piecyk, na którym postawiła czajnik z wodą.
Fred usiadł i Annie zaparzyła herbatę. Wtedy Fred wyciągnął
kotylion.
- To dla ciebie. Za herbatÄ™.
Wzięła kotylion i przypięła do sukienki. Fred popijaÅ‚ her­
batÄ™, delektujÄ…c siÄ™ jej smakiem.
- Pobawimy siÄ™ trochÄ™? - spytaÅ‚ Å‚agodnie. OdstawiÅ‚ fili­
żankę i wziął Annie za rękę.
- Myślałam, że kotylion jest za herbatę.
- Ale moglibyśmy się też zabawić.
Annie wyszła do spiżarni i zastanawiała się przez chwilę.
Przyniosła z niej ciasto, ukroiła duży kawałek, który Fred
jadł z apetytem, nie spuszczając z niej wzroku.
Miała ochotę zabawić się z Fredem, lecz musiała uważać
na męża. MógÅ‚ wrócić, a ona nie miaÅ‚a zamiaru znów obe­
rwać. Dotąd dochowywała mu wierności, lecz wiedziała, że
zabawia się z dziewczyną od Grubej Lil, więc czemu ona
miałaby sobie odmawiać przyjemności?
Fred nachylił się przez stół.
- Pocałuj mnie, Annie, proszę.
Pocałunek był długi i namiętny. Było jasne, że Fred nie
zadowoli się pocałunkiem. Podobnie jak Annie.
- Nie, Fred, nie teraz. - Odsunęła go z żalem. - Zaraz
wróci Lew.
- Nie wróci, Annie. Sam mówił, że poszedł do roboty z
ekipą. Wróci do domu pózno. Bądz miła dla Freda, Annie,
a Fred będzie miły dla ciebie.
Nie naciskaÅ‚ ani jej nie zmuszaÅ‚. Po prostu przybraÅ‚ ko­
micznie smutnÄ… minÄ™. Stali teraz blisko siebie.
- Chodzmy do sypialni.
- Nie mogę się doczekać. - Uśmiechał się bezwstydnie.
- Ty też. Zróbmy to przy ścianie.
- Fred, to nieprzyzwoite!
Lecz więcej mu się nie opierała. Zaczął ją gwałtow-
niej całować. Jego ręce były wszędzie, rozbierając ją pospie-
sznie.
- Och, Fred, proszÄ™. Och, Fred, nie, och, Fred, tak, pro­
szę, tak. Och, proszę... - Przy ostatnim słowie jej głos
wzniósÅ‚ siÄ™ o oktawÄ™. Fred Waring sprawiÅ‚, że poczuÅ‚a roz­
kosz.
- Z kim się dziś zabawiałeś, Fredzie Waringu? - spytała
Kirstie z rozgoryczeniem, kiedy wreszcie wrócił do domu.
- Nie wiem, co masz na myśli.
- Och, wiesz dobrze. PoznajÄ™ po twarzy, kiedy grzeszysz.
Nie ukryjesz tego przede mnÄ….
- Zaraz, zaraz, Kirstie. Małe dziewczynki nie powinny
interesować się takimi rzeczami.
- Mam gdzieś małe dziewczynki - rzekła ostro Kirstie.
- %7łyję wśród mężczyzn i znam wszystkie ich nikczemne
sztuczki. A ty bez wątpienia jesteś między nimi najpodlejszy.
Sam powiedz, jaka kobieta może siÄ™ czuć bezpiecznie w two­
im towarzystwie?
- Cóż, ty jesteś ze mną bezpieczna, Kirstie - odparł,
śmiejąc się. Uznał za stosowne zapewnić ją, że nie dybie na
jej cnotÄ™.
- Nie poszÅ‚abym z tobÄ…, choćbyÅ› nie wiem jak mnie pro­
sił.
- Więc nie poproszę - odparł, uśmiechając się do niej
szeroko znad talerza podgrzanej zupy.
Gdyby tylko nie był taki przystojny! Wszystkie kobiety
za nim szalaÅ‚y. Niech go diabli! - zżymaÅ‚a siÄ™ w duchu. Wy­
starczy, żeby skinÄ…Å‚ na mnie, już bym byÅ‚a jego. Nie, nie by­
łabym. Mam dość oleju w głowie. Niech go diabli!
- Już lepiej, Kirstie?
- Co?
- Teraz, kiedy już mnie w myślach posłałaś do diabła?
- Niech cię diabli za to, że czytasz w cudzych myślach
- powiedziała dobitnie. - Niezły z ciebie drań, choć jesteś
tak układny.
- Co za temperamencik - zażartował.
- Po trzykroć idz do diabła. - Kirstie zaśmiała się mimo
woli.
- Co za język, Kirstie. Co by na to powiedział pastor?
- Pastor? Od kiedy przejmujesz siÄ™ pastorami? Sam jakoÅ›
nie potrzebujesz kościelnego błogosławieństwa.
- Pastorzy sÄ… potrzebni tobie, Kirstie, nie mnie.
Słysząc to, cisnęła w niego drewnianą łyżką. Złapał ją
i odrzucił z powrotem. Z przekleństwem chwyciła łyżkę
i rzuciÅ‚a przez caÅ‚Ä… kuchniÄ™. Herbie, przedostatni z malu­
chów, siedząc w kącie uznał, że to nowa zabawa. Złapał łyżkę
zręcznie i odrzucił do Kirstie. Chwyciła ją po raz ostatni,
usiadła, ukryła twarz w fartuchu i zaczęła płakać. Nie umiała
powiedzieć czemu.
Duża dłoń uniosła fartuch z jej twarzy.
- Buzi? - spytał czule, jakby była dzieckiem.
UderzyÅ‚a go w twarz. Nie miaÅ‚ prawa, nie miaÅ‚ najmniej­
szego prawa traktować jej jak dziecko. ChwyciÅ‚ jej rÄ™kÄ™ i po­
całował. Zupełnie niewinnie.
Równie dobrze mógłby to zrobić mały Rod, pomyślała.
- Kiedy to się stało, Kirstie?
- Co? Ach, oparzenie... wczoraj.
- Trzeba opatrzyć. Chyba nie chcesz mieć blizny? - Je­
go głos całkiem się zmienił. Zdarzyło się to raz czy dwa po-
przednio. Brzmiał teraz cicho i poważnie. Fred puścił jej
dłoń. - Przykro mi, Kirstie. Nie powinienem się z tobą tak
drażnić.
- Nie powinieneÅ›, nie powinieneÅ›.
- BÄ…dz miÅ‚a dla Freda. - W jego oczach bÅ‚ysnęło rozba­
wienie. Znów stał się beztroskim Fredem.
Kirstie poderwała się i zaczęła sprzątać ze stołu z wielkim
impetem.
Kiedy zmywaÅ‚a, naczynia tylko furczaÅ‚y. SiedzÄ…cy w kÄ…­
cie obok Herbiego Rod wyczuł gniew Kirstie.
Zdezorientowany i przestraszony zaczął głośno płakać.
Tego już za wiele. Kirstie pochyliÅ‚a gÅ‚owÄ™. Azy znów na­
płynęły jej do oczu. Wyjęła ręce z wody, gotowa uspokoić
Roda. Płacz ucichł nagle.
Zobaczyła, że Fred posadził sobie chłopczyka na kolanie
i bujał, robiąc miny, by go rozśmieszyć. Był tak łagodny
i podobny do Freda, jakiego znała, że na ten widok Kirstie
przeszła cała złość.
Niech już ma sobie tyle kobiet, ile zechce, jeśli tego mu
trzeba, westchnęła z żalem.
Fred nachylił się do Roda.
- Nie wolno przeszkadzać Kirstie, braciszku - szeptał. -
I tak ma dużo do roboty, zajmując się nami wszystkimi. -
ObdarzyÅ‚ Kirstie najbardziej czarujÄ…cym ze swych uÅ›mie­
chów.
- Fred jest taki dobry - smutno zwierzyła się Kirstie Ge-
ordiemu pó
aby dziewczyna miała trochę czasu dla siebie. - Wiem, że to
brzmi dziwnie i głupio, bo pił na umór, a teraz ugania się za
kobietami. Kiedy robiłam mu wymówki któregoś dnia, spoj-
rzał na mnie i powiedział:  To daje im tyle radości, co w tym
złego?".
- Wiem, o co ci chodzi. - Geordie miaÅ‚ coraz wiÄ™cej uz­
nania dla jej intuicji. - JakaÅ› aura niewinnoÅ›ci unosi siÄ™ wo­
kół niego, jakby siÄ™ dopiero urodziÅ‚. Jeżeli może ciÄ™ to po­
cieszyć, to nie jest wykluczone, że uganianie się za kobietami
przejdzie mu tak jak upodobanie do alkoholu.
Mały Rod nie mógł zasnąć tej nocy. Dzbanek na wodę w
chacie był pusty. Kirstie starała się utulić malca, ale rzucał
się niespokojnie w jej ramionach, aż w końcu położyła go, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl