[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spojrzała na zegarek. - Tam jest jeszcze dzień, nie będzie spała. Wybieram tamtą sypialnię dla
Sama i dla siebie. I idę spać. Ty możesz zająć drugą, Albrechcie. Powodzenia z telefonami.
Następnego popołudnia Albrecht, Sam, Remi, doktor Eniko Harsanyi i doktor Imre Polgar
stali obok autobusu wycieczkowego z Tiborem Lazarem. Obserwowali sześciu magistrantów
nadzorujących sześćdziesięcioosobową grupę studentów ochotników, którzy dzielili pole na
kwadraty palikami połączonymi kawałkami szpagatu. Nieco dalej trzech naukowców z Instytutu
Archeologii Węgierskiej Akademii Nauk badało próbki ziemi.
- W europejskiej glebie biełicowej przez dwadzieścia lat przybywa przeciętnie centymetr
ziemi - oznajmił jeden z nich. - Powinniśmy się tu spodziewać około siedemdziesięciu pięciu
centymetrów wierzchniej warstwy. Ale to płaski teren i w pobliżu jest rzeka, która występuje z
brzegów.
- Trzeba by doliczyć aluwium - odezwał się drugi.
- Jak często Cisa wylewała tak wysoko od roku czterysta pięćdziesiątego?
- Oceniam, że co sto do stu pięćdziesięciu lat. Przyjmijmy, że dziesięć razy. I ostatnie
powodzie wydają się gorsze od wcześniejszych. Ta, która zniszczyła Segedyn w roku tysiąc
osiemset siedemdziesiątym dziewiątym, była niewątpliwie najgorsza. Należy założyć, że szczątki
są na głębokości od siedemdziesięciu pięciu do jakichś stu osiemdziesięciu centymetrów.
Sam zobaczył, że Tibor wchodzi do autobusu, więc zostawił innych i wszedł za nim do
środka. Tibor usiadł na jednym z przednich siedzeń i wziął gazetę.
- Dzień dobry. Jak stoimy? - zwrócił się do niego Sam.
- Dwóch moich kuzynów jest na jednym, końcu drogi i dwóch na drugim. Wszyscy są dobrze
uzbrojeni i mają telefony żeby nas ostrzec. Sześciu ludzi czuwa w furgonetce półtora kilometra
stąd. Mogą przyjechać za każdą z grup. To bracia mojej żony.
- Zwietnie - odrzekł Sam. - Musimy zapewnić bezpieczeństwo kopaczom. Dziękuję ci.
- To ja ci dziękuję.
- Za co?
- Za to, że pozwalasz mi pomóc w zabraniu czegoś Bako. I za to, że twój czek okazał się
autentyczny.
- Twoja pomoc też była autentyczna. Uratowałeś Albrechtowi życie.
- To ty uratowałeś Albrechta. Ja tylko powiedziałem:  Róbcie, co mówię, bo inaczej ten
szaleniec was zabije .
- Miałeś rację.
Tibor przyjrzał mu się uważnie.
- Planujesz coÅ› jeszcze. Co to takiego?
Sam się uśmiechnął.
- Nie jestem im potrzebny do przekopywania tego pola. Ale chyba mogę zrobić coś, co zmyli
Bako i da jego ludziom zajęcie, żeby nasi mogli pracować.
- Arpad Bako to nie byle kto. Widziałeś tylko jedną z jego firm. Ma pieniądze i władzę oraz
bogatych i potężnych przyjaciół tutaj i gdzie indziej. Musisz być ostrożny.
- Szuka grobowca Attyli, tak jak myślałeś.
Tibor się roześmiał.
- A nie Fontanny Młodości? Ani drabiny do nieba?
- Na pewno znasz te opowieści. Attylę podobno pochowano w tajemnicy z jego skarbem, a
potem zmieniono bieg rzeki Cisy, żeby zalała jego grobowiec.
- Oczywiście - przytaknął Tibor. - Wszyscy o tym słyszeliśmy w dzieciństwie. Arpad Bako
musiał być jedynym dzieckiem, które w to uwierzyło. Poza tym Cisa ma tysiąc kilometrów
długości, a kiedyś była jeszcze dłuższa. Jej bieg zmieniono na wielu odcinkach, niektóre zostały
odcięte i wyschły. Wszystkie bagienne odcinki osuszono.
- To jest w tym wszystkim najlepsze, Tibor. Remi i ja nie zamierzamy znalezć grobowca.
Chcemy, żeby Bako obserwował, jak go szukamy.
- Chciałbym się do was przyłączyć.
- Witamy na pokładzie. A skoro mowa o pokładzie, to masz jakiegoś krewnego z łodzią?
- Nie krewnego, ale przyjaciela. Wypożyczy ją za, powiedzmy... darmo.
- Na pewno chcesz w to wejść?
- Ryzykowaliście życie, żeby uwolnić przyjaciela z kompleksu pełnego uzbrojonych ludzi, i
zapłaciliście mi fortunę za udzielenie wam jednodobowej pomocy. Przyjazń z wami to dobry
interes.
Następnego ranka dziewięciometrowa łódz rybacka  Mar-git płynęła w górę Cisy z
prędkością od pięciu do dziesięciu węzłów. Czasami zwalniała do zera i ledwo stawiała czoło
leniwemu prądowi rzeki, po czym ruszała dalej na ukos. Holowała coś, ale nie sposób było
zobaczyć z brzegu, co to jest, bo nie wynurzało się na powierzchnię.
Bystrooki obserwator mógłby dojrzeć pięć osób na pokładzie - sternika, dwóch mężczyzn na
wachcie, operatora tego, co holowano, i szczupłą kobietę o kasztanowych włosach wpatrzoną w
ekran laptopa na półce w kabinie.
Po niecałej godzinie ciężarówka typu furgon nadjechała wolno drogą wzdłuż rzeki.
W przestrzeni ładunkowej czterech mężczyzn siedziało na ławce przy bocznej ścianie.
Używali aparatu fotograficznego z teleobiektywem, dwóch lunet snajperskich i kamery wideo z
potężnym zoomem, zamontowanych w otworach z boku ładowni. Szef grupy nazywał się Gabor
Szekely. Zajmował pierwsze miejsce za kierowcą, żeby móc dyrygować pozostałymi.
Jego komórka zadzwięczała. Uniósł ją i odezwał się po węgiersku:
- Tak? - Słuchał przez jakiś czas uważnie, potem powiedział: - Dziękuję. - Odłożył telefon i
oznajmił swoim towarzyszom: - Facet na rufie z kablem w rękach to Samuel Fargo.
Dostał w nocy samolotem sprzęt, detektor metali, kilka par gogli noktowizyjnych i
magnetometr morski Geometrics G-882, który wykrywa niewielkie zakłócenia ziemskiego pola
magnetycznego, zwłaszcza powodowane przez kawały żelaza.
- Takie jak żelazna trumna - dodał mężczyzna obok niego.
Gabor nie uznał za stosowne tego potwierdzić.
- Kobieta musi być jego żoną, Remi Fargo. Mieszkają w hotelu City Center.
- Mamy tu karabiny z lunetami - zabrał głos trzeci mężczyzna. - Moglibyśmy łatwo zastrzelić
każdego na pokładzie z tej łodzi.
- Jeszcze nie pora na to - odparł Gabor Szekely. - Fargo-wie są doświadczonymi
poszukiwaczami skarbów. Znalezli nie byle co w Azji, Alpach Szwajcarskich i gdzie indziej.
Mają łódz i sprzęt do poszukiwań.
- Zaczekamy, aż to znajdą?
- Owszem. Właśnie tak zrobimy. Kiedy znajdą zewnętrzną trumnę z żelaza, wkroczymy,
zanim zdążą ją wydobyć na powierzchnię. Będą mieli straszny wypadek, a my odkryjemy
grobowiec. A pan Bako zostanie bohaterem, bo znalazł skarb narodowy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl