[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żeby zobaczyć, jak jest udekorowany. Powinniście się tam wybrać: Salzburg w Boże
Narodzenie to jest coÅ›.
Popatrzyli na siebie i India wzruszyła ramionami. Zastanawiałem się, czy nie jest
o coś na mnie zła. Po kawie poszliśmy w stronę katedry św. Stefana; włożyłem ręka-
wiczki. Byłem pewien, że się ochłodziło, lecz Tate owie najwyrazniej tego nie czuli,
mimo strojów dobrych na pózno-wiosenny dzień.
Restauracja była zdumiewająco zatłoczona. Gdy szliśmy za kelnerką, Paul ukłonił
się kilku osobom. Dostaliśmy stolik pod wielkim oknem z widokiem na Stadtpark i wi-
szÄ…ce nad nim nieruchomo pierzaste fioletowe chmury.
Spytałem cię o świąteczne plany, Joey, bo jedziemy na pięć dni do Włoch. Może
wybrałbyś się z nami?
144
Zerknąłem na Indię, ale jej twarz nic nie wyrażała. Skąd ten pomysł? Które z nich
na to wpadło? Nie miałem pojęcia, co, do diabła, powinienem odpowiedzieć. Dwa razy
otworzyłem usta jak głodna ryba, ale nie wydobył się z nich żaden dzwięk.
Czy to oznacza zgodÄ™?
Chyba tak. . . Jasne, że tak!
Serwetka, którą bawiłem się nerwowo, spadła na podłogę. Schylając się po nią, na-
ciągnąłem sobie mięsień w plecach. Zabolało. Próbowałem zmusić mózg, by ogarnął
wszystkie aspekty propozycji i rozszyfrował, co się za nią kryje. India nie była mi w tym
szczególnie pomocna.
Zwietnie. Skoro więc już to ustaliliśmy, przepraszam was na chwilę.
Paul wstał, wziął aktówkę i ruszył do wyjścia z jadalni. Patrzyłem za nim, póki nie
usłyszałem jakiegoś chrupnięcia. India gryzła długą zieloną łodygę selera naciowego.
Nie waż się mnie pytać, co jest grane, Joe. To wyłącznie jego pomysł. Obudził się
dziś rano cały podniecony i chciał wiedzieć, co ja na to. Co miałam zrobić? Nie zgodzić
się? Może chce ci w ten sposób wynagrodzić wcześniejszą podejrzliwość.
Nie wiem. Ciarki mi chodzą po krzyżu.
145
Mnie też, Joe. Ale nie chcę o tym dzisiaj rozmawiać. Do świąt jeszcze daleko
i wiele może się zdarzyć. Jedzmy indyka i cieszmy się życiem.
To może być trudne.
Nerwowo wytarłem usta serwetką.
Cicho! Opowiedz mi, co rodzina Lennoxów robiła w Zwięto Dziękczynienia.
Jedliście indyka?
A wiesz, że nie? Mój brat, Ross, go nie lubił, więc zawsze zamiast indyka mieli-
śmy gęś.
Gęś? Kto to słyszał, żeby na Dziękczynienie jeść gęś? Ten twój Ross musiał być
prawdziwym dziwolÄ…giem, Joe.
Dziwolągiem? To nie jest odpowiednie słowo. Ross. . . Czy wiesz, że często
o niego pytasz, Indio?
Tak. To ci przeszkadza? Chcesz wiedzieć, dlaczego? Bo robi wrażenie ciekawego
demona.
Uśmiechnęła się i porwała oliwkę z mojego talerza.
Lubisz demony?
146
Tylko jeśli są ciekawe. Wzięła następną oliwkę. Wiesz, co napisała Karen
Blixen? Współpraca z demonem działa inspirująco .
Kelner przyniósł sałatkę, co przerwało jej wywód. Przez chwilę jedliśmy w milcze-
niu, a potem India odłożyła widelec i podjęła:
Paul był małym demonem, kiedy go poznałam. Niesamowite, co? Ale prawdzi-
we. Miał setki nie zapłaconych mandatów i kradł w sklepach z najbardziej niewzruszoną
miną, jaką można sobie wyobrazić.
Paul kradł?
Tak jest.
Nie do wiary. Mój brat też kradł w sklepach. Raz zwędził wszystkie prezenty,
które dał nam na Gwiazdkę.
Naprawdę? To cudowne! Widzisz? Był ciekawy! I powiem ci coś jeszcze: ni-
gdy nie słyszałam, żeby ktoś mówił o kimś z tak mieszanymi uczuciami. Jednego dnia
przedstawiasz go jak swego idola, następnego jak Kubę Rozpruwacza.
Zaczęliśmy o tym rozmawiać. Kelner przyniósł indyka i spytał, czy ma nałożyć
Paulowi, czy też zaczekać, aż wróci. Spojrzałem na zegarek i aż podskoczyłem, gdy
147
dotarło do mnie, jak długo go nie ma. Przeniosłem wzrok na Indię, chcąc sprawdzić,
czy się denerwuje. Kilka sekund grzebała widelcem w talerzu, a potem popatrzyła na
mnie.
Joe, wiem, że to głupie, ale czy mógłbyś zajrzeć do toalety? Na pewno wszystko
jest w porządku, ale zrób to dla mnie, dobrze?
Odłożyłem serwetkę i pospiesznie strzepnąłem okruchy ze spodni.
Jasne! Pilnuj, żeby kelner nie zjadł mi indyka.
Powiedziałem to lekkim tonem, w nadziei, że się uśmiechnie. Ale na jej twarzy
malowało się coś pomiędzy lękiem i udawanym spokojem.
Wstałem, ale nie chciałem nigdzie iść. Nie chciałem się ruszyć z miejsca. Chętnie
przestałbym na środku restauracji, na oczach tych wszystkich ludzi, do końca dnia.
Strach nie ma godności.
Trzeba wam wiedzieć, że odkąd zginął mój brat, przerażenie towarzyszyło mi stale.
Z każdej sytuacji wyciągałem pochopne wnioski i wyobrażałem sobie najgorszy możli-
wy rozwój wypadków. Robiłem tak, ponieważ wiedziałem, że jeśli się mylę i wszystko
148
skończy się dobrze, będę zachwycony, jeśli zaś mam rację (co zdarzało się rzadko), ta
nowa okropność nie uderzy już we mnie z taką siłą jak śmierć Rossa.
Starałem się iść powoli, żeby nie zdenerwować Indii (gdyby przypadkiem mnie ob-
serwowała) i nie przykuć uwagi innych gości. Patrzyłem prosto przed siebie, ale nic
nie widziałem. Brzęk setek sztućców rozbrzmiewał donośniej i bardziej alarmująco, niż
mogłem przypuszczać. Zagłuszał odgłos moich kroków i wszystkie te dzwięki, które
wydaję i które tak wyraznie słyszę, gdy jestem przerażony i zbliżam się do tego, co
mnie przeraża.
Przy wyjściu z sali potknąłem się o wybrzuszenie dywanu i ledwo utrzymałem rów-
nowagę. Męska toaleta znajdowała się dokładnie na wprost jadalni, we wnęce oświetlo-
nej jedynie zielonym napisem HERREN nad drzwiami. UjÄ…Å‚em zimnÄ… metalowÄ… klam-
kę, zamknąłem oczy, nabrałem powietrza w płuca i pchnąłem drzwi. Zobaczyłem rząd
lśniących białych pisuarów. Ani śladu Paula. Odetchnąłem z ulgą. Pomieszczenie było
nienaturalnie jasne i ostro pachniało sosnowym środkiem dezynfekcyjnym. Za pisuara-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]