[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Ja tak  odparł spokojnie Carpenter.  Rzecz w tym, czy oni zdążą?
 Bóg jeden wie. Nie wyobrażam sobie, jak mogłoby im się udać. Obaj z admirałem
jesteśmy przekonani, że złapano ich w pułapkę w Schloss Adler. Zresztą, do tej pory cała okolica
jest pewnie pod bronią. Jakie mogą mieć w ogóle szansę?
 I leci pan właśnie po to, żeby się o tym przekonać?
 Ja ich wysłałem  powiedział bezbarwnym głosem Wyatt-Turner. Wyjrzał przez
boczną szybę i wzdrygnął się, gdyż samolot i jego cień zdawały się stykać prześlizgując się ponad
wierzchołkami sosen.  Czy musi pan lecieć tak cholernie nisko?  spytał żałośnie.
 Radary wroga, chłopie  powiedział uspokajająco Carpenter.  Tu, w tych krzakach,
jesteśmy bezpieczniejsi.
Smith, za nim Mary, Jones i zamykający pochód Schaffer przemknęli za tyłami domów po
wschodniej stronie wiejskiej ulicy i ostrożnie przeszli przez złomowisko samochodów kierując się
ku tylnym drzwiom garażu Suiza. Smith trzymał w ręku wytrychy i właśnie sięgał do kłódki,
kiedy jedno ze skrzydeł drzwi otworzyło się cicho do środka. Stała tam Heidi. Wytrzeszczyła na
nich oczy, jak gdyby byli stworami z innego świata, spojrzała w górę na płonący zamek i wreszcie
bez słowa przeniosła pytający wzrok na Smitha.
 Wszystko jest tu, czarno na białym.  Smith poklepał się po bluzie.  Do autobusu.
Odczekał, aż wszyscy przejdą, jedno za drugim, przez drzwi, zamknął je, podszedł do
okratowanego okna z przodu garażu i wyjrzał ostrożnie.
Ulicę wypełniał przewalający się tłum. W większości byli to żołnierze, przeważnie bez
broni, którzy wybiegli z różnych szynków, żeby popatrzeć na płonący Schloss Adler. Ale w
pobliżu było również mnóstwo zbrojnego wojska, z dwóch ciężarówek zaparkowanych niespełna
trzydzieści metrów od garażu, nie wspominając o trzech innych stojących w górze ulicy, u stóp
dolnej stacji kolejki. W dole ulicy, przed  Zum Wilden Hirsch", parkował motocyklowy patrol.
Jedyną prawdziwą przeszkodą na drodze ich ucieczki był niewielki samochód dowódczy, z
pasażerami, który stał tuż pod bramą garażu Suiza. Smith przyjrzał mu się w skupieniu i
rozstrzygnął, że jest to przeszkoda do pokonania. Cofnął się od okienka i podszedł do przednich
wrót, żeby sprawdzić, czy cztery rygle są nadal odsunięte.
Mary i Carnaby-Jones wsiedli już do autobusu. Kiedy Heidi zamierzała pójść w ich ślady,
Schaffer chwycił ją w ramiona, szybko pocałował i uśmiechnął się do niej. Spojrzała zaskoczona.
 No co, nie cieszysz się, że mnie widzisz?  spytał.  Przeżyłem tam na górze straszne
rzeczy. Mój Boże, dziewczyno, mogli mnie zabić.
 Nie jesteś taki przystojny jak dwie godziny temu.  Uśmiechnęła się, delikatnie
dotknęła jego twarzy w miejscu, gdzie schmeisser Carracioli pozostawił krwawy ślad, i dodała
przez ramiÄ™ wspinajÄ…c siÄ™ do autobusu:  A to akurat tyle, ile mnie znasz.
 Dwie godziny! Postarzałem się dziś wieczór o dwadzieścia lat. A to, szanowna pani, są
diabelnie długie zaloty.  Znużony z desperacką rezygnacją przyglądał się, jak Smith wspina się
na fotel kierowcy i włącza zapłon.  Zanosi się na następne dwadzieścia  dodał.  Wszyscy
na podłogę!
 A ty?  spytała Heidi.
 Ja?  Zdziwienie Schaffera wydawało się szczere. Roztrzaskał kolbą schmeissera
przednią szybę, odwrócił pistolet, odbezpieczył go i ukląkł na podłodze.  Jestem konduktorem.
Przepisy zabraniajÄ… stania.
Zrodkowy palec zakrwawionej, obandażowanej dłoni Smitha sięgnął do guzika startera i
wielki dieslowski silnik od razu zapalił. Autobus zaczął się cofać. Za nim stały dwa zupełnie
dobre samochody, mercedes i opel, lecz kiedy Smith, którego mina nie zdradzała, że wie o ich
obecności, dotarł na tył garażu, oba nadawały się już tylko na złomowisko. Zatrzymawszy wóz
Smith włączył pierwszy bieg, przyśpieszył obroty silnika i z hukiem wcisnął sprzęgło. Autobus
skoczył do przodu i jadąc nabrał szybkości.
Smith wycelował czubkiem masywnego pługu śnieżnego w miejsce, gdzie schodziły się
skrzydła wrót. Opór, jaki stawiły, świadczył, że równie dobrze mogłyby być zrobione z papieru
pakowego. Uderzywszy w nie z hukiem i trzaskiem, tak, że pogruchotane deski frunęły w
powietrze jak konfetti, autobus wypadł z rykiem na ulicę. Smith gwałtownie zakręcił kierownicą
w prawo i tak przechyleni wyjechali na zatłoczoną arterię.
Arteria być może była zatłoczona, ale ciekawscy przechodnie gapiący się na stos
pogrzebowy Schloss Adler zostali wystarczająco wcześnie ostrzeżeni hukiem zwiększającego
obroty autobusowego Diesla, żeby na czas uskoczyć w bok. Jednakże samochód dowódczy nie
miał szans na ucieczkę. Zanim do jednej z dwu siedzących na przednim siedzeniu osób, sierżanta,
który opierał lekko dłonie na kierownicy, i majora trzymającego w jednej ręce radiotelefon, a w
drugiej cienkie cygaro z długim popiołem, dotarło, co się dzieje, ich pojazd został zmieciony i
uniesiony na pługu śnieżnym. Zanim zatrzymał się na poboczu, sunął przez piętnaście, a może
nawet dwadzieścia metrów niebezpiecznie balansując na szerokim lemieszu pługa. W cudowny
niemal sposób nie tracąc równowagi wylądował na wszystkich czterech kołach. W jednej ręce
oszołomionego majora nadal tkwiła słuchawka telefonu, a w drugiej cygaro, z którego nawet nie
spadł popiół.
Nieco dalej, tuż przed drzwiami  Zum Wilden Hirsch", stała grupa zmotoryzowanych
strzelców alpejskich gapiąc się z niedowierzaniem w górę ulicy. Ich pierwszą reakcją i
natychmiastowym wnioskiem było, że albo Zep Salzmann, powszechnie lubiany kierowca
autobusu, oszalał, albo pedał gazu zaklinował mu się między deskami podłogi. Ale rozczarowanie
przyszło błyskawicznie. Usłyszeli, bowiem wyrazne odgłosy szybko zmienianych biegów i
mignęła im przed oczami postać Smitha przygarbionego nad kierownicą, a za nim skulonego
Schaffera ze schmeisserem wystającym przez prawą, strzaskaną, szybę. Potem zapłonęły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl