[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jÄ… to zaprowadzi? Znowu otwo-
| rzył drzwi.
- Pewnie niedaleko od Herolda - odparł Quoyle, który zawsze odpowiadał na retoryczne
pytania.
- To zależy od tego, jak na to spojrzysz. Ewie upiekła chleba. Możemy chyba go spróbować
z filiżanką herbaty. - Poklepał Quoyle'a po ramieniu.
Polowania na foki zaczęły się w marcu; kilku zagranicz-I nych myśliwych na cholernym
wybrzeżu Labradoru, gdzie foki I grenlandzkie rodziły młode i traciły sierść wśród lodowych
pagórków. Od wieków ludzie palili się tam, zamarzali i tonęli, zamierali w bezruchu z pałką w
dłoni uchwyceni na czerwonym tle kamerą telewizyjną.
Do zatok przybywały tysiące fok, dlatego podniecone szczury lądowe wyruszały za nimi,
używając wszystkiego, co zdołało się poruszać wśród płynącej kry.
W fosforyzującej jasności brzasku Jack Buggit wypił ostatnią filiżankę herbaty, podszedł do
wieszaka za piecykiem po swoją kurtkę i kaptur. Na dłonie wciągnął zrobione przez żonę
303
rękawiczki, zabrał strzelbę, włożył do kieszeni pudełko naboi. Zgasił światło i po ciemku
wymacał klamkę. Drzwi zamknęły się za nim bezgłośnie.
Zimne powietrze wypełniło mu gardło jak lodowata woda. Niebo podobne do sieci, w której
oczkach utkwiły żarzące się gwiazdy.
Znalazłszy się na przystani, załadował sprzęt do oszronionego skifu. Strzelba, pałka
żałował, że nie ma jednej z tych norweskich hakapik, które bardzo pomagały wydostać się na
lód w razie wypadku. No cóż, trzeba spróbować. Nóż do oprawiania fok, roztwór, siekiera,
pokruszony lód, wiadra, nylonowa miotła, linka, plastykowe torby. Jack bowiem oprawiał foki
na lodzie. I trzeba było to robić dobrze albo w ogóle nie robić.
Sprawdził paliwo w skifie i wyruszył przez zatokę ku zewnętrznym lodom.
Kiedy rozjaśniło się już na dobre, pełzł na brzuchu przez lodowe pagórki w kierunku stada
fok.
Pierwszą ustrzelił przed ósmą. Rzucił okiem na mętne oko, dotknął zrenicy, po czym
odwrócił tłuste zwierzę na grzbiet i wykonał proste cięcie od ogona do szczęki. Ponad
sześćdziesiąt lat łowów na foczych łąkach. Kiedyś polowali grupą, żadnych takich samotnych
myśliwych. Przypomniał mu się Harry Clews, który trzema szybkimi cięciami noża potrafił
ściągnąć skórę nawet z najtłustszej foki. Ach, jaki ten facet miał paskudny oddech, nie dało
się z nim wytrzymać w jednym pokoju. Kobiety zatykały sobie nosy. Można by powiedzieć,
że żył na swojej łodzi. Polowanie na foki to ciężki kawałek chleba. Aż w końcu Harry Clews,
mistrz w swojej specjalności, został sfotografowany przy pracy, pokazany na okładce książki
i chrzanił cały świat.
Jack wsunął nóż pod podskórną warstwę tłuszczu, przeciął tętnice płetw i przewrócił fokę
rozprutym brzuchem w dół na czysty, pochyły kawałek lodu. Palił papierosa, przyglądając
się, jak szkarłatna krew spływa w śnieg. Jeśli jest zabita zwierzyna, musi być i krew,
pomyślał.
Teraz już bez rękawiczek odciął skórę od ciała, dbając, by ciąć na równej grubości warstwy
tłuszczu, po czym odciął płetwy i odłożył je na bok. Małe, idealnie oddalone otwory. Zanurzył
skórę w morzu, gdyż bogata w żelazo krew mogłaby ją poplamić i zniszczyć, a następnie
położył na czystym śniegu - pozostała nienaruszona, bez najmniejszej skazy. Odwrócił się
do ciała foki.
Przeciął tchawicę, wykroił płuca, żołądek, jelito, nie uszkadzając jego ściany, przeciął kość
miednicową i wreszcie ostroż-
304
nie ostrym nożem okroił mięso wokół idbytnicy: jelito pozostało nienaruszone. Potem
delikatnie vyjął całe wnętrzności. Polewał mięso morską wodą, by je oczyścić i schłodzić
Kałuża w jamie ciała.
Zaniósł skórę w oddalone o dwadzieś:ia stóp czyste miejsce i położył ją sierścią do góry.
Zmiótł miodą krople wodyi wtarł specjalny roztwór w futro i wzdłuż brztgu. Idealnie. To
samica, powiedział do siebie.
Któregoś wieczoru do domu Burke'óv przyszła Wavey. Niosła koszyk, a za nią, kołysząc się,
szedł lerry, wlokąc po ziemi patyk. Nad wciąż jeszcze jasnym morz
chmury w kształcie kalafiorów. Otworzyła drzwi i weszła do kuchni, w której Quoyle gotował
wodę na spaghetti. Oczywiście, że przyszła pieszo, powiedziała. W koszyku przyniosła
pasztet z foczej płetwy.
- Mówiłeś, że jeszcze nigdy go nie jadłeś- Jest dobry. Właściwie to nie z płetwy. Z mięsa od
łopatki. Z foki, którą upolował Ken. Mówi, że to jego ostatnia. Niedługo wyjeżdża do Toronto.
Nie chciała zostać. Tak więc Quoyle wpakował dziewczynki w kurtki, zostawił pasztet na
stole na te kilka minut, które zajmie mu droga. Zatrzymał samochód przed ogrodzeniem z
pali. Jej dłoń na pałąku koszyka, jego palce na jej dłoni. Ciepło jej dłoni przetrwało całą
powrotnÄ… drogÄ™ do domu Burke'ow.
Pasztet był soczysty, ze świeżego, ciemnego mięsa polanego smakowitym sosem. Sunshine
jednak zjadła tylko chrupiącą skórkę, nie mogąc się doczekać, kiedy wróci do swoich kredek.
Precyzyjny krzyżyk nad falowanymi liniami pokrywającymi całą stronę.
-To jest Bunny - powiedziała. - Lsta nad wodą. - I roześmiała się, otwierając szeroko usta i
ukazując małe zęby.
Póznym wieczorem Quoyle zjadł resztę pasztetu i wylizał garnek językiem ogromnym jak
ścierKa do naczyń. Trzymał jeszcze garnek w dłoni, kiedy drzwi się otworzyły i do kuchni
ponownie weszła Wavey.
-Herry śpi u taty - powiedziała. -A ja tutaj. - Była zdyszana od biegu.
Prawdziwe nowofundlandzkie pocałunki, okraszone pasztetem z foczej płetwy.
305
[ Pobierz całość w formacie PDF ]