[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jakie to romantyczne - westchnęła Frances. - Nie powiem żywej
duszy, obiecuję. Ale co do Stefano...
Elena uśmiechnęła się do niej z wyższością.
- Jeśli już mam jeść po europejsku - powiedziała - to zawsze wybiorę
kuchnię francuską zamiast włoskiej. - Obróciła się do Meredith. -
Mam
rację?
- Hm. Całkowitą. - Meredith i Elena wymieniły znaczące uśmiechy,
a potem spojrzały na Frances. - Zgodzisz się z nami?
- Och, tak - powiedziała szybko Frances. - Też tak sądzę.
Absolutnie. - Uśmiechnęła się tak samo jak one i wreszcie sobie poszła.
Kiedy znikła, Bonnie odezwała się żałośnie:
- Eleno, to mnie zabije. Umrę, jeśli się nie dowiem, co to były za
plotki.
- Ach, tamto? Sama mogę ci powiedzieć - odparła Elena spokojnie. -
Miała zamiar nam oznajmić, że chodzą słuchy, że Stefano Salvatore
ćpa.
- Co takiego? - Bonnie wytrzeszczyła oczy, a potem wybuchnęła
śmiechem. - Przecież to śmieszne. Jaki ćpun, na litość boską, tak by się
ubierał i nosił ciemne okulary? To znaczy, który narkoman robi co się
Summer & Polgara
us
tylko da, żeby zwrócić na siebie uwagę... - Umilkła, a potem szeroko
otworzyła oczy. - No ale z drugiej strony, może właśnie po to tak robi.
Kto by podejrzewał kogoś, kto się tak rzuca w oczy? A poza tym
mieszka sam, jest taki skryty... Eleno! Co, jeśli to prawda?
- To nie jest prawda -powiedziała Meredith.
- Skąd wiesz?
- Bo sama rozpuściłam tę plotkę. - Na widok miny Bonnie
uśmiechnęła się szeroko i dodała: - Elena mi kazała.
- Och... - Bonnie spojrzała z podziwem na Elenę. - Jesteś przebiegła.
Mogę zacząć wmawiać ludziom, że on jest śmiertelnie chory?
- Nie, nie możesz. Nie chcę, żeby ustawiły się do niego w kolejce
wszystkie pielęgniarki z powołania, żeby go trzymać za rękę. Ale
możesz opowiadać ludziom co tylko chcesz na temat Jean-Claude'a.
Bonnie podniosła zdjęcie.
- A tak naprawdę to kim on jest?
- Ogrodnikiem. Ma świra na punkcie tych krzewów hibiskusa. Poza
tym jest żonaty i ma dwoje dzieci.
- Szkoda - powiedziała Bonnie całkiem poważnie. - Ale
powiedziałaś Frances, żeby nikomu o tym nie mówiła...
- Właśnie. - Elena zerknęła na zegarek. - Co znaczy, że, powiedzmy
tak do drugiej, powinno się to roznieść po całej szkole.
Po szkole dziewczyny poszły do Bonnie. Przy frontowych drzwiach
powitało je jazgotliwe szczekanie, a kiedy Bonnie otworzyła drzwi,
usiłował się zza nich wymknąć na zewnątrz bardzo stary i bardzo
gruby
pekińczyk. Wabił się Jangcy i był tak rozpuszczony, że nie cierpieli go
wszyscy poza matką Bonnie. Spróbował ugryzć Elenę w kostkę, kiedy
go mijała.
Salon był ciemnawy i zatłoczony, z mnóstwem wymyślnych mebli i
ciężkimi zasłonami w oknach. Pośrodku pokoju stała Mary, siostra
Bonnie. Właśnie odpinała czepek od wijących się rudych włosów. Była
tylko dwa lata starsza od Bonnie i pracowała jako pielęgniarka w
klinice
Fell's Church.
- Och, Bonnie - powiedziała. - Cieszę się, że wróciłaś. Cześć, Eleno.
Meredith.
Elena i Meredith przywitały się z nią.
Summer & Polgara
us
- Coś się stało? Chyba jesteś zmęczona - spytała Bonnie. Mary
upuściła czepek na stolik do kawy. Zamiast odpowiedzieć, sama zadała
pytanie:
- Wczoraj wieczorem, kiedy wróciłaś do domu taka zdenerwowana,
mówiłaś, że gdzie byłyście?
- Na dole przy... Tuż obok mostu Wickery.
- Tak właśnie myślałam. - Mary wzięła głęboki oddech.
- Posłuchaj mnie, Bonnie McCullough. Masz tam nigdy więcej nie
chodzić, a już zwłaszcza nie sama. I nie w nocy. Jasne?
- Ale dlaczego nie? - zapytała Bonnie, zaskoczona.
- Bo wczoraj wieczorem ktoś został tam zaatakowany. Oto dlaczego.
A wiesz, gdzie go znalezli? Na samym brzegu, tuż obok mostu
Wickery.
Elena i Meredith spojrzały na nią z niedowierzaniem, a Bonnie
chwyciła Elenę za ramię.
- Kogoś zaatakowano pod mostem? Co się stało?
- Nie wiem. Dziś rano jeden z pracowników cmentarza zauważył, że
ktoś tam leży. To był bezdomny. Ale kiedy go przywiezli, był na wpół
żywy i nie odzyskał jeszcze przytomności. Może nie przeżyć.
Elena z trudem przełknęła ślinę.
- Jak to, został zaatakowany?
- Chodzi mi o to - powiedziała Mary dobitnym głosem - że ktoś mu
niemal rozerwał gardło. Stracił niesamowicie dużo krwi. Najpierw
myśleli, że to może jakieś zwierzę, ale teraz doktor Lowen mówi, że to
musiał być człowiek. A policja uważa, że ktoś, kto to zrobił, może się
ukrywać na cmentarzu. - Mary popatrzyła na każdą z dziewczyn po
ko-
lei, zaciskając usta w wąską linijkę. - Więc jeśli byłyście przy moście
albo na cmentarzu, to ten człowiek mógł być tam wtedy, kiedy i wy.
Jasne?
- Nie musisz nas straszyć - odezwała się Bonnie słabym głosem. -
Zrozumiałyśmy.
- Dobrze. Nie ma sprawy. - Mary się zgarbiła i ze znużeniem potarła
kark. - Muszę się położyć. Nie chciałam być opryskliwa. - I po tych
słowach wyszła z pokoju.
Dziewczyny popatrzyły na siebie.
- To mogła być jedna z nas - powiedziała Meredith cicho. - A
Summer & Polgara
us
zwłaszcza ty, Eleno, poszłaś tam sama.
Elenę przeszły ciarki. Ogarnęło ją to samo uczucie, co na cmentarzu.
Jakby otaczały ją zewsząd te wysokie nagrobki i jakby powiał zimny
wiatr. Słońce i Liceum imienia Roberta E. Lee nigdy nie wydawały się
bardziej odległe.
- Bonnie - zaczęła powoli - czy widziałaś kogoś? Czy o to ci
chodziło, kiedy powiedziałaś, że ktoś tam na mnie czeka?
W półmroku salonu Bonnie spojrzała na nią, jakby nic nie rozumiała.
- O czym ty mówisz? Nic takiego nie mówiłam.
- Owszem, mówiłaś.
- Nieprawda!
- Bonnie - odezwała się Meredith - obie cię słyszałyśmy. Gapiłaś się
na te stare nagrobki, a potem powiedziałaś Elenie...
- Nie mam pojęcia, o co wam chodzi! - Twarz Bonnie ściągnął
gniew, ale w oczach miała łzy. - I nie chcę już więcej o tym rozmawiać.
Elena i Meredith wymieniły bezradne spojrzenia. Na zewnątrz słońce
schowało się za chmurą.
Summer & Polgara
Rozdział szósty
26 września
us
Drogi pamiętniku,
Przepraszam, że tak długo nie pisałam. Sama nie wiem, dlaczego tak
się stało. Może o niektórych sprawach boję się opowiedzieć nawet
tobie.
Po pierwsze, stało się coś strasznego. Tego wieczoru, kiedy z Bonnie i
Meredith byłyśmy na cmentarzu, jakiś włóczęga został tam
zaatakowany
i prawie zabity. Policja nadal nie znalazła sprawcy. Ludzie uważają, że
ten włóczęga oszalał, bo kiedy się ocknął, zaczął wrzeszczeć o jakichś
oczach w mroku", o dębach i innych takich. Aleja pamiętam, co nam
się
przytrafiło tamtego wieczoru i wiem swoje. To mnie przeraża.
Wszyscy byli przez jakiś czas przestraszeni i dzieciaki musiały siedzieć
w domach po zmroku albo wolno im było wychodzić tyłko grupkami.
Ale
minęły już trzy tygodnie, nic takiego nie wydarzyło się ponownie, więc
emocje powoli opadają. Ciocia Judith twierdzi, że musiał to zrobić
jakiś
inny bezdomny. Ojciec Tylem Smallwooda zasugerował nawet, że ten
[ Pobierz całość w formacie PDF ]