[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się po sklepie, udając, że jej nie widzą. Po tylu latach powinna
się już do tego przyzwyczaić, a jednak zrobiło jej się przykro.
Postawiła na ladzie pojemniki i zapytała:
- Można je naładować sprężonym powietrzem? Kobieta
skinęła głową.
- Będą gotowe za kilka minut. Może pani spokojnie zrobić
zakupy.
- Dziękuję.
Celie wzięła pięciolitrowe wiadro i zaczęła wędrować po-
między regałami. Lubiła wiejskie sklepy z tą ich szeroką gamą
zapachów i towarów. A jednak mimo iż wybrała zawód leśnika,
nie zabawiła nigdzie na tyle długo, żeby mieć własny dom i
swoje drzewa. Czasami zastanawiała się, jak to jest pa-
98
S
R
trzeć, jak rośnie las, i znać każde drzewo, tak jak Jacob znał
każdy klon na swojej plantacji.
Jednak takie życie to nie dla niej, uznała, nawet jeśli z po-
zoru mogłoby się wydawać atrakcyjne. Wróciła do lady i po-
stawiła na niej wiadro.
- Znalazła pani wszystko, co trzeba? - zapytała sprzedaw-
czyni, ustawiając obok naładowane pojemniki.
- Prawdę mówiąc, potrzebne mi są igły do wtryskiwacza.
- Tu je trzymamy. - Kobieta wyjęła spod lady dwa płaskie
pudełka. - Pani jest tu nowa. Nazywam się Muriel Anderson.
- Celie Favreau, Państwowa Inspekcja Weterynaryjno- -
Rolnicza.
- Słyszałam, że sprawdzacie plantację Jacoba Traska. Jak
wam idzie?
- Myślę, że sytuacja jest opanowana.
- Daj Boże, bo Jacob miał ostatnio za dużo trosk. - Muriel
zaczęła podliczać zakupy Celie. - Wycinacie jego klony, praw-
da?
- Część - odparła Celie, zakłopotana.
- Biedny chłopak!
- To, niestety, konieczne.
- Rozumiem, ale to wielka strata.
- Robię, co mogę, żeby mu pomóc.
- Naprawdę? - Muriel włożyła zakupy do torby. - Przyda-
Å‚aby mu siÄ™ taka kobieta nie tylko na plantacji.
Celie żachnęła się.
- SÅ‚ucham?
- To będzie dwadzieścia dolarów i siedemdziesiąt centów -
odparła ze spokojem Muriel.
99
S
R
Po wywierceniu otworka w pniu Celie zamknęła dziurkę
plastikową zatyczką i sięgnęła po wtryskiwacz. Przebiła igłą
zatyczkę i nacisnęła spust. Gdy płyn wypełni kanalik, szcze-
pionka zacznie wędrować w górę pnia.
Zaznaczyła drzewo niebieską farbą i poszła dalej. Znaj-
dujące się tuż nad ziemią otworki po szczepieniu były mało wi-
doczne, chyba że ktoś by ich specjalnie szukał. Nawet gdyby
komuś przyszło to do głowy, to raczej nie o tej porze, bo słońce
miało wzejść dopiero za pół godziny.
Korzystając z wolnego dnia, postanowiła spędzić na plan-
tacji co najmniej dziesięć godzin, tak by do wieczora mieć po-
łowę roboty za sobą. W tygodniu na szczepienia pozostawały
jej tylko wczesne godziny ranne lub pózne popołudnia. Zresztą,
tym się nie przejmowała. Ryzyko, dodatkowy czas oraz wysiłek
miały stanowić coś w rodzaju pokuty za te wszystkie drzewa,
które kazała wyciąć. Nareszcie mogła zrobić coś pozytywnego.
- Czyś ty na głowę upadła?! - Marce stała przy zlewie,
trzymając w ręku dzbanek do kawy. Za oknami zapadał zmrok.
Niebo, przed chwilą purpurowe, zrobiło się niemal czarne.
- Dlatego, że próbuję oszczędzić część zdrowych drzew? -
zapytała Celie.
- Nie. Dlatego, że stosujesz przy tym preparat bez atestu.
- To już w zasadzie załatwione.
- Nieprawda! - zirytowała się Marce. - Przecież to wlecze
się latami, a Pete powiedział, że nie ma pojęcia, jak długo jesz-
cze.
- Wstępna zgoda już jest, a reszta to tylko kwestia czasu.
Marce zmrużyła oczy.
100
S
R
Jak długo pracujesz w tym fachu, Celie? Masz mnie za
idiotkÄ™?
- Jesteśmy na etapie ostatnich testów. A ja tylko poszerzam
strefę badań.
- Las to nie laboratorium. Poza tym nie masz pozwolenia.
Chcesz stracić pracę? - beształa ją Marce. - Jeżeli się dowiedzą,
wylecisz z hukiem. Fałszowanie raportów, użycie chemikaliów
bez atestu, świadome łamanie przepisów... - mówiła, zginając
palce. - Jeszcze ci mało?
- Jak mogą się dowiedzieć?
- Mogą przysłać kontrolę albo wykryć niezgodności w two-
im raporcie. Wystarczy, że porównają liczbę drzew przezna-
czonych do wycinki z liczbą faktycznie wyciętych. Nie możesz
tego robić, Celie. Przecież jesteś szefem tego programu.
- Skoro tak, chyba mam prawo zrobić wyjątek?
- Dlaczego akurat teraz? I czemu dla niego? Poczekaj! -
Marce powstrzymała ją gestem - Myślę, że znam odpowiedz.
Celie, czy możesz z ręką na sercu powiedzieć, że jesteś abso-
lutnie obiektywna?
- W tych sprawach nigdy nie jestem obiektywna. - Celie
ukryła na moment twarz w dłoniach. - Dobija mnie konieczność
wycinania zdrowych drzew tylko po to, żeby zachować margi-
nes bezpieczeństwa. Ludzie przebijają mi opony, bo nie mogą
wyładować złości na prawdziwym wrogu.
- Czy zastanawiałaś się nad tym, co będzie jeśli %7łukol oka-
że się nieskuteczny i ten chrząszcz będzie nadal się rozprze-
strzeniać? Nie spędza ci to snu z powiek?
- Nie będzie się rozprzestrzeniać - upierała się Celie. - Ja
wiem, że %7łukol działa. Rzecz w tym, że sprawa ślimaczy się w
urzędach.
101
S
R
- Ja nie jestem jakimś betonem. - Marce złagodniała. -Nie
chcę tylko, żebyś ryzykowała, nie mając pewności. Powiedz
mi, Celie, czy rzeczywiście wiesz, co robisz?
Celie zawahała się.
- Całowałam się z nim, Marce.
- Z kim? Z tym dzikusem? - Marce roześmiała się, a potem
nagle spoważniała. - Mówisz serio? Jak było?
- Super, ale potem on nie chciał ze mną rozmawiać i nadal
zachowuje się tak, jakby to w ogóle się nie zdarzyło.
- Co to znaczy? Czy to był numer na jeden raz?
- Skąd mogę wiedzieć? Jacob nie należy do ludzi, którzy
godzinami wałkowaliby ten temat. Tak czy inaczej, to był tylko
pocałunek - zirytowała się Celie. - Nie warto zaprzątać tym so-
bie głowy.
- W takim razie dlaczego to robisz?
- Bo lubię wiedzieć, na czym stoję.
-I co jeszcze?
-I nie miałabym nic przeciwko powtórce.
102
S
R
Rozdział 8
Niosąc kolejne wiadra przez oblodzone podwórze, Jacob
myślał ze złością, że nigdy nie lubił zmywania i uważał to za
stratę czasu. Niestety, wiadra trzeba wymyć, zanim rozpoczną
się zbiory soku. Całe cztery tysiące pięćset sztuk! Postawił je
przy drzwiach do cukrowni i wrócił do wózka po następne. Od
trzech dni nie robił nic innego, tylko czyścił i mył.
Szczerze mówiąc, niezupełnie, bo prócz tego rozmyślał o
Celie i wyczekiwał jej codziennych wizyt, podczas których in-
formowała go o przebiegu szczepień. Okupowała jego myśli
przez cały dzień, ponieważ nie wiedział, o której przyjedzie.
Czy to nie żałosne? - zważywszy, że było tyle ważniejszych
spraw, o których powinien pomyśleć. Choćby o tym, w jakim
stopniu utrata dziewięciu akrów drzew odbije się na jego do-
chodach. Także o tym, czy w tym roku można zacząć pobierać
sok z klonów na północnym stoku i jak poradzi sobie w poje-
dynkę z pracą, którą dotąd wykonywali z ojcem we dwóch.
- Jacob! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centurion.xlx.pl