[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyjaśnił z właściwym sobie rozsądkiem:
" Mo\e pod drzwiami dworu stwierdziła, \e czegoś zapomniała, i wróciła do
Janówki? My tego nie mogliśmy zauwa\yć, poniewa\ byliśmy ju\ w domu.
" Mo\e kiwnąłem głową.
Skończyłem jeść drugie danie i dopijałem wodnisty kompot, gdy Zosia wskazała palcem
okno:
" O, panna Marysia. Pewnie znowu idzie na randkÄ™.
Dopiłem kompot.
" Zapytam ją, jak się czuje po nie przespanej nocy powiedziałem.
Po\egnawszy moich młodych przyjaciół, wyszedłem ze stołówki.
Miałem do panny Marysi sporo pytań, które wymagały odpowiedzi. Ale ona szła szybkim
krokiem. Nim opuściłem stołówkę, ona ju\ znajdowała się na szosie przy moście. I jak w
opowiadaniu Zosi i Antka, w tym samym momencie nadjechał szosą piękny valcone. Zatrzymał
się obok panny Marysi. Kierowca z wozu nie wysiadł, a tylko rozmawiał z nią przez uchylone
okno. Wyglądało to tak, jakby obydwoje kierowca i ona spieszyli się bardzo lub obawiali
się, \eby ktoś nie zauwa\ył ich spotkania. Wskazywało na to zachowanie panny Marysi, która w
czasie rozmowy raz po raz rozglądała się bacznie na wszystkie strony. Oczywiście, przezornie
skryłem się za pniem drzewa rosnącego przy drodze.
Valcone zaraz odjechał, przebył most i znikł w lesie na drugim brzegu rzeki. A Marysia
dziarskim krokiem przeszła szosę i znalazła się na ście\ce biegnącej przez dworski park. Zcie\ka
ta, jak wiemy, była kręta, kluczyła między drzewami, więc po chwili dziewczyna zniknęła mi z
oczu.
Wtedy, jak się to mówi, ruszyłem z kopyta". Prawie biegiem dopadłem naszego parku.
Obliczyłem sobie, \e powinienem Marysię dogonić w pobli\u dworu. Ale choć biegłem,
dziewczyny ju\ nie zobaczyłem. Gdzie ona się podziała?" zastanawiałem się. I pomyślałem,
\e zawiodły moje przewidywania: pewnie ju\ zdą\yła zapukać do drzwi i Bigos wpuścił ją do
dworu. Bo gdyby ście\ką szła dalej, musiałbym ją teraz znów zobaczyć między drzewami.
Otworzyłem frontowe drzwi i wszedłem do sieni. Bigosa zastałem w bibliotece, grzał się
przy rozpalonym przeze mnie piecu.
Och, jaki jestem głodny! Złapał się za brzuch. Ju\ myślałem, \e pan
kustosz nie wróci ze stołówki i umrę z głodu.
Rozejrzałem się po bibliotece.
" A gdzie panna Marysia?
" Nie wiem zdumiał się Bigos.
Nie chciałem mu zaprzątać głowy tajemniczym zniknięciem dziewczyny.
Niech\e pan rusza na obiad powiedziałem. Ju\ pózno, zaraz skończą
wydawanie jedzenia.
W Bigosa jakby nowy duch wstąpił. Nie jakby go ktoś batem podciął. Zerwał się
gwałtownie spod pieca i usłyszałem tylko łomot jego butów na schodach. Prawie natychmiast
trzasnęły drzwi frontowe. Bigos pędził do stołówki.
Gdzie jest panna Marysia?" medytowałem stojąc w palcie na środku biblioteki.
Zszedłem na dół i zamknąwszy za sobą drzwi (Bigos te\ miał klucze od dworu),
postanowiłem zlustrować aleje. Niewykluczone było, \e dziewczyna spaceruje po parku, i to
wyjaśniałoby tajemnicę jej zniknięcia.
W alejach parkowych śnieg ju\ prawie zupełnie stopniał. Połacie zszarzałego śniegu zalegały
jeszcze tylko trawniki, jak przybrudzone białe płachty, które ktoś rozrzucił bez ładu i składu.
Brnąc po mokrej mazi, dotarłem do odrapanej świątyni dumania" i stanąłem przed dębowymi
drzwiami. ZerknÄ…Å‚em przez okno do
wnętrza świątyni, jakbym się łudził, \e pannę Marysię zobaczę między cudacznymi figurami, za
pan brat z nieszczęsnym Kupidynem.
Przez zakratowane okno wpadała do wnętrza smuga światła. Widziałem więc Kupidyna,
figury gipsowe z poobtłukiwanymi nosami, ogrodowe ławki zwalone w bezładną kupę.
I nagle a\ oczy wytrzeszczyłem: na brudnej drewnianej podłodze znaczył się mokry ślad.
Przed chwilą więc ktoś był w świątyni dumania". Wszedł tam w butach oblepionych tającym
śniegiem. Wszedł, choć jak twierdził Janiak drzwi były od dawna zamknięte, a klucz gdzieś
przepadł.
Nacisnąłem klamkę dębowych drzwi. Otworzyły się bez trudu. Uchyliłem je szerzej i
wśliznąłem się między rupiecie.
Ze wszystkich kątów spojrzały na mnie jakieś kalekie postacie, \ałosne gryfy bez głów i łap.
W moje serce mierzył z łuku Kupidyn, ale na szczęście nie miał strzały.
Interesował mnie tylko mokry ślad na podłodze. Był pojedynczy. Ktoś wszedł do świątyni,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]