[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marózka, gdzie ju\ czekała na mnie dawna sąsiadka dziadka Wiewiórki seniora, pani
Teofila. Znaliśmy się ju\ wcześniej.
Piliśmy herbatę. Wspominaliśmy jej mę\a, Izydora, który w długie zimowe
wieczory z dziadkiem Wiewiórki, z ró\nym powodzeniem, grywał namiętnie w
szachy i warcaby. On te\, jak ka\dy kresowiak, był odporny na lekarzy i na wszelkie
paskudztwa.
To pani Teofila napisała zakończenie legendy na konkurs, ot tak, z nudów ,
bo radia słucha i ma ju\ niewiele do roboty. Ucieszyła się, \e została laureatką.
- Pierwszy raz w \yciu się odwa\yłam konkurować - uśmiechnęła się. - A ten
wisiorek po mę\u to panu dam, bo nie mamy męskiego potomka. Izydor powtarzał, \e
do niego potrzebny jest syn. Ale przyszły same córki. Wszystkie powyje\d\ały do
miast. Mo\e to i dobrze?
Pomknąłem do Olsztyna. Posiadacz skórzanego wisiorka z interesującą mnie
zawartością mieszkał od urodzenia na Zatorzu, dzielnicy legendarnej w olsztyńskim
folklorze, jak Powiśle w folklorze warszawskim.
Zesłane tu po wojnie niedobitki stołecznej inteligencji od razu dostrzegły to
podobieństwo. I często się słyszało z ust Antków, jak nazywano tu warszawiaków:
Idę na Powiśle , zamiast: Idę na Zatorze .
Oczywiście, wieczorem na Zatorze raczej nie chadzano.
Ta robotnicza, zapyziała dzielnica, ciesząca się początkowo złą sławą wśród
mieszkańców lepszej reszty Olsztyna, ku zaskoczeniu wszystkich wydała pózniej, z
powojennych, budzących kiedyś grozę roczników, wielu znanych w kraju i na świecie
twórców.
- O Olsztynie, mojej dzielnicy i urodzonych tu zaraz po wojnie, jak ja,
mógłbym opowiadać bez końca - uśmiechnął się pan Józef, jeden z czterech synów
repatriantów z Wilna. - Ale przejdzmy do rzeczy.
Cel mojej misji zainteresował pana Józefa, dziennikarzajednej z
ogólnopolskich gazet.
- Dobry temat na cykl reporta\y - zauwa\ył. - Historia tej ziemi, poprzedzająca
najazd krzy\acki, jest prawie nieznana. I zaskoczy historyków jeszcze wielokrotnie,
jak tegoroczne odkrycie pod Korszami. Okazało się tam, \e rolnictwo i hodowla były
tu znane ju\ sześć tysięcy lat temu. Do tej pory twierdzono, \e dawniej wpadały tu,
tylko na chwilÄ™, jakieÅ› grupy koczownicze na polowanie w bezludnej puszczy.
Pan Józef obiecał, \e do czasu wyjaśnienia tajemnicy testamentu niczego o
mojej misji nie napisze.
Nie ukrywał zdziwienia, \e jego córka Anka wzięła udział w naszym
konkursie. Ucieszył się jednak, \e tak się stało.
- Obiecywałem sobie z roku na rok, \e zajmę się tą legendą. Zawsze jednak
brakowało mi na to czasu - powiedział ciepło na po\egnanie. - śyczę panu z całego
serca, \eby misja zakończyła się pełnym sukcesem. Jestem bardzo ciekaw tego
zakończenia.
***
W drodze z Olsztyna na spotkanie z Karolem zadzwoniłem do Pawła.
- Mam ju\ trzy brakujące kawałki układanki! Co u ciebie?
- Komplet! - zameldował entuzjastycznie Paweł. - Wyje\d\am właśnie z
Braniewa.
Przez ułamek sekundy poczułem mrowienie na całym ciele.
Dzięki nam, po ponad siedmiuset latach, spełni się przeznaczenie
tajemniczego testamentu. Dokument ten stanie się jednością, by przekazać potomnym
wolę przodków. Tego oczekiwali jego sygnatariusze.
- Szefie! - zaniepokoił się Paweł. - Czy coś się stało?
- Wszystko gra! - uspokoiłem podwładnego. - Zastanawiałem się, jak rozegrać
ciÄ…g dalszy.
- I co?
- Za chwilę mam wa\ne spotkanie w zajezdzie koło Bartą\ka.
- Znam!
- Wpadnij tam po wisiorki. Jeszcze dziś rozpakuj je i daj całość tłumaczowi.
Mam nadzieję, \e wieczorem porozmawiamy o treści testamentu.
- Jasne!
Zatelefonowałem do Kamy, by powiedzieć jej, \e moja misja dobiega
szczęśliwego końca.
- Przepraszam! Nie mogę teraz rozmawiać - usłyszałem znajomy, ściszony
głos. - Przedzwonię. Pa!
- Pa! - szepnąłem, \eby jej nie przeszkadzać.
Karol czekał na mnie przy naszym ulubionym stoliku.
- Ta opowieść o \ywocie Jana z Pragi jest fascynująca - powiedziałem
szczerze, zwracając opasły kajet w czarnej okładce. - Mądry i dzielny facet. No i
Blanka nie od parady.
Karol spojrzał na mnie z uśmiechem, zaokrąglającym jego policzki:
- To dzieło Blanki.
Rzuciłem okiem na rozło\ony na stoliku, zarysowany papier:
- Ten szkic?
- Nie! Ta opowieść - twarz Karola spowa\niała. - Muszę prosić cię o pomoc.
- Wal śmiało! - zaproponowałem przyjacielsko.
Popatrzył na mnie zdziwiony.
- Co śmiało? - zapytał. - Co to jest wal ? Nie chwytam tego po czesku.
- Mów śmiało! - poprawiłem się.
-Ano!... Dobrze! Przyjechałem tu z Czech w poszukiwaniu śladów Jana.
- Domyślam się. Nie wiem tylko, czy dobrze trafiłeś.
- Dobrze...
- Przecie\ wówczas było tu państwo krzy\ackie.
- Wiem.
- Wiesz równie\, \e właśnie wtedy Jan był w pruskiej niewoli.
- Oczywiście!
- Taka niewola na terenie państwa krzy\ackiego była niemo\liwa!
- A czy ja powiedziałem, \e Jan po czeskiej krucjacie \ył na terenie państwa
krzy\ackiego?
Zastanowiłem się:
- Nie!... Ale przyznasz, \e śladów jego \ycia w pruskiej niewoli nale\y
poszukiwać tam, gdzie Prusowie się schronili przed wpływami Krzy\aków, na Litwie.
- Zgadza się! - uśmiechnął się Karol. - Szukałem i tam. Mo\e zrobiłem to zbyt
pózno, bo okazało się, \e ślady te były, ale zaczęły zanikać po drugiej wojnie
światowej wraz z repatriacją Polaków. Wniosek prosty: albo wraz z folklorem dotarły
w postaci szczątkowej tam, gdzie osiedlili się repatrianci, czyli między innymi tutaj,
albo zanikły całkowicie. Z tego powodu jestem, gdzie jestem... Ale odbiegamy od
tematu...
- W czym ci mogę pomóc?
- W odnalezieniu tego, co napisał Jan po powrocie do Pragi.
- Na Warmii i Mazurach tego nie znajdziesz - za\artowałem.
- Wiem! To musi być w Pradze. A było z pewnością w 1940 roku.
- Chętnie tam pojadę - powiedziałem otwarcie. - Ale dopiero po zakończeniu
mojej misji. To niedługo.
- Nie musisz jechać do Pragi - uśmiechał się nieustannie Karol. - Mo\esz mi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]