[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Popatrzyłyśmy na siebie ze zgrozą.
To już rozumiem powiedziała Krystyna ponuro. Diament poszedł na
licytacji. Ten ktoś, kto kupił zabytek, miał przyjemną niespodziankę. . .
58
Głupiaś! rozzłościłam się. Nadzienie schował sobie, a książeczkę
oddał, tak? Puknij się! Obecność tego tutaj o czymś chyba świadczy?!
Może i świadczy, ale o czym? Zamyśliłam się, wciąż pełna irytacji.
Jedno z dwojga: albo nie poszło na licytacji i zostało w resztkach bezwar-
tościowego mienia, albo na tej licytacji był ktoś z rodziny i sam to kupił. Może
prababcia osobiście tam pojechała. . .
E tam! przerwała żywo Krystyna. Jeśli mnie pamięć nie myli, miała
w tym czasie wnuczkę pod ręką, prababcia Justyna tu się mocno plącze. Wysłała
Justynę. Czy tam ktoś nie umarł. . . ? O, kuzyn Gaston! Jak miał na imię mar-
kiz. . . ?
Zajrzałam do notatki prasowej.
Filip. To nie on.
W takim razie kupił to kuzyn Gaston i ktoś go zabił. . .
Właśnie nie zabił.
Owszem, zabił. Tylko nie ten jakiś, a zapewne kto inny. Gdzie masz tę całą
makulaturę? To jest niemożliwa rzecz, musimy to trzymać pod ręką, bez listów
nie da rady, dopiero stopniowo wychodzi, co tam było ważne!
Znów mam lecieć. . . ?
A co, samo przyjdzie. . . ?
Poleciałam, nic innego mi nie pozostało. Byłam opiekunką zdobytej doku-
mentacji, stało się to niejako automatycznie, historia należała do mnie, Krystyna
musiałaby zbyt długo szukać w moich rzeczach.
Zaczęła coś mówić od razu, zaledwie weszłam z plikiem papierów w obję-
ciach, ale zamknęłam jej gębę. Skoro już latam po całej budowli, niech to przy-
niesie jakiś pożytek. Usłałyśmy stół szpargałami, z listem prababki Justyny na
czele.
Rzeczywiście, kuzyna Gastona nie zabił, za to uciekł do Ameryki przy-
znała Kryśka. Kto, ten zdobywca diamentu? I czy w ogóle Gastona ktoś zabił?
Zważywszy upodobania minerału, powinien.
Zanim się dokopiemy do Gastona, leć teraz ty zażądałam, czując w no-
gach własną krzywdę, bo schody na drugie piętro wygodne nie były. Klucze
od piwnicy mamy, przynieś wina. Służby o północy fatygować nie będziemy.
Sądzę, że i kieliszki się przydadzą. . . ? Poczytaj sobie przez ten czas. . .
Nie dziwiłam się, że usiłowała powitać mnie kolejną sensacją. Mały kwitek
z dziury informował, że dzieło o sokołach nabył na licytacji antykwariusz, któ-
ry zaraz potem umarł, pozostawiając wielce niepokojący list. Kopię listu, sądząc
z charakteru pisma, sporządziła prababcia Justyna i wreszcie można było zrozu-
mieć jej obsesję na tle trucizny w sokołach. Antykwariusz też miał obawy, a w do-
datku padł trupem. . .
Jeszcze jeden wycinek prasowy doprowadzał wreszcie do kuzyna Gastona.
Wicehrabia Gaston de Pouzac zginął tragicznie na skutek nieszczęśliwego wypad-
59
ku we własnym domu, gdzie zleciał mu na głowę marmurowy Tezeusz z Minotau-
rem. Istniały podejrzenia zabójstwa, ale wnikliwe dochodzenie wykazało prawdę.
Mimo różnych niepokojących drobiazgów, znanych policji, posądzenie nie padło
na nikogo. Zledztwo prowadził pan komisarz Simon.
Na pana komisarza Simona też chyba nie mamy żadnych szans powie-
działam do Krystyny, wracającej z butelką, kieliszkami i korkociągiem. Dzielą
nas od niego dwie wojny światowe, a Francja to nie Anglia. Wątpię, czy drugi raz
spotka nas to samo szczęście.
Spróbować nie zawadzi odparła moja siostra i ustawiła wszystko między
papierami. Ciekawe, czy nam siÄ™ uda z tym korkociÄ…giem, nie ma dzwigni. No?
I co ty na to teraz?
Jeszcze nie znalazłam żadnego pisma dla pamięci od prababki Klementyny.
I nic od Florka. A powinno być, wedle prababci Karoliny. Dziura już pusta.
Ale widać coś dalej, rozpycha strony. Zajrzyj jakoś ostrożnie, bo diabli
wiedzÄ… jak tam jest z tÄ… truciznÄ….
Wkręciła korkociąg i ze sieknięciem zaczęła wyciągać korek. Przyglądałam
się temu z zainteresowaniem. Jakoś jej szło.
Wyłazi powiedziałam pocieszająco i zajrzałam do dalszego ciągu księgi,
już poza dziurą.
Można powiedzieć, że tkwiła tam brakująca reszta. Pra- i tak dalej -babka Kle-
mentyna zostawiła cały elaborat w punktach, przeznaczony dla wtajemniczonych,
bo słowo diament nie zostało tam użyte ani razu. Wyjaśniała pochodzenie i sens
kawałka korespondencji od tej jakiejś baby, pyskującej na brata, była to margra-
bina d Elbecue, z domu Ludwika de Noirmont, która, owdowiawszy, wróciła do
siedziby przodków i bardzo niechętnie płaciła braterskie długi. Jej brat, ówczesny
hrabia de Noirmont, wrócił właśnie z Indii, ciężko ranny. Wiedzę na ten temat
zdobył już dawno Florek, od starej klucznicy, służącej margrabinie jako dziew-
czynka. Niedbalstwo hrabiego w kwestiach materialnych zirytowało siostrę nad
wyraz.
Wrócił bez diamentu i diabli ją wzięli skomentowałam w tym miejscu.
Głupio stracił rodzinny skarb.
Krystyna delikatnie popijała wino, czytając równocześnie ze mną.
Czekaj, kto to był Florek? Znam to imię, plącze mi się. . .
Twoja niechęć do wszelkiej historii zaczyna przesadzać skarciłam ją ze
zgorszeniem. Najstarszy Kacperski, ojciec Jędrusia. Miałby teraz. . . zdaje się,
że około stu dwudziestu lat.
W takim razie powÄ…tpiewam w ojcostwo, to po pierwsze, a po drugie, jaki
znowu najstarszy? Miał chyba ojca i dziadka, sroce spod ogona nie wyleciał. Oni
z pewnością byli starsi od niego.
Wiedziałam więcej od niej, bo od dzieciństwa z przyjemnością słuchałam opo-
wieści z dawnych lat, wolałam je niż bajki. Kryśka zaś unikała ich jak ognia.
60
Majaczyły mi się tajemnicze i skomplikowane historie.
Primo, Jędruś ma teraz koło sześćdziesiątki, chociaż wcale na to nie wy-
glÄ…da. . .
Fakt przyświadczyła Krystyna. Trzyma się doskonale.
Więc Florian Kacperski, w chwili jego urodzenia też mniej więcej w tym
wieku, mógł go spłodzić i nie szkaluj człowieka. Ale istotnie, nie spłodził. Ad-
optował. Jędruś był synem jego młodszej siostry. . . nie, zaraz, nie siostry, tylko
siostrzenicy, o ile pamiętam. Coś tam było nieślubne, chyba właśnie Jędruś, i Flo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]