[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trochę skromności?
Spojrzałam na jego wargi. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że były to
ładne wargi, pełne i mocno zarysowane.
- A co mi z tego przyjdzie? - zainteresowałam się. Przysięgam, był o krok od
pocałunku.
Tak, wiem, powiedział, że tego nie zrobi. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy,
zawsze tak mówi, a potem nie dotrzymuje słowa - no, prawie zawsze. Przysięgłabym,
że głównie dlatego mnie unika... bo wie, że bez względu na to, co wygaduje, potem
robi co innego. Ciekawe czemu? Może jednak jestem taka nieodparcie pociągająca i
Rob się we mnie kocha, wbrew temu, co mi wyszło w quizie z Cosmo .
Niestety, nie dane mi było się przekonać. Bo właśnie wtedy, gdy pochylał się
do moich ust, zawyła ta cholerna syrena...
...i tak się przestraszyliśmy, że odskoczyliśmy od siebie.
Byłam absolutnie przekonana, że to ostrzeżenie przed tornado. Robowi, jak
powiedział mi pózniej, wydawało się, że to raczej mój tata wyskoczył z zarośli z
jakimÅ› wyjÄ…cym urzÄ…dzeniem alarmowym.
Ale to nie była żadna z tych rzeczy, tylko wóz policyjny hrabstwa Wawasee.
PrzemknÄ…Å‚ jak kula karabinowa...
Za nim śmignął następny.
I jeszcze jeden.
A potem jeszcze jeden.
Cztery wozy policyjne, wszystkie gnające na złamanie karku w stronę obozu
Wawasee.
Powinnam była wiedzieć. Powinnam była się domyślić, co się dzieje.
Ale moje nadzwyczajne zdolności ograniczają się do odnajdywania ludzi. Nie
umiem przepowiadać przyszłości. Pomyślałam, że w obozie zaszło coś bardzo złego.
Wcale nie dzięki jakimś zdolnościom. To było oczywiste.
- Co zmalowałaś tym razem? - zapytał Rob. Co takiego? Nie byłam pewna.
- Mam złe przeczucie - powiedziałam.
- No dobra. - Rob westchnął jak ktoś bardzo, bardzo zmęczony. - Jedzmy
sprawdzić.
Nie chcieli nas przepuścić przez bramę. Rob nie miał przepustki, a strażnik
popatrzył z góry na moją kartę pracowniczą i stwierdził:
- Czasowo zatrudnieni mogą opuszczać obóz tylko w niedzielę po południu.
Spojrzałam na niego, jakby mu się klepki obluzowały.
- Wiem - zapewniłam. - Zwiałam. Wpuścisz mnie z powrotem?
Podejrzewam, że ten chłopak, który miał nie więcej niż dziewiętnaście czy
dwadzieścia lat, składał podanie do miejscowej policji, ale go odrzucili. Więc wybrał
karierę strażnika, sądząc, że dzięki temu zyska władzę i respekt, o których zawsze
marzył. Oblizał nieco przyduże przednie zęby i przyglądając nam się uważnie,
powiedział:
- Obawiam się, że nie. W obozie coś się stało i...
Opuściłam szybkę kasku i rzuciłam Robowi:
- Jedziemy.
- Miło się z tobą gawędziło - powiedział Rob do strażnika.
Nacisnął pedał i objechaliśmy biało - czerwone ramię barierki, wzbijając
obłok kurzu i żwiru. Co tam, nie mogli mnie wylać jeszcze bardziej.
Strażnik wypadł z budki i zaczął krzyczeć, ale nie mógł nas zatrzymać.
Przecież nawet nie miał broni.
Co nie znaczy, że zdołałby nas zatrzymać, grożąc bronią.
Kiedy posuwaliśmy się piaszczystą drogą do obozu, zwróciłam uwagę, jaki
spokój i chłód bije od lasu teraz, kiedy zbliżała się burza. Niebo chmurzyło się coraz
bardziej. W powietrzu czuło się ożywczy i słodki zapach deszczu.
Oczywiście dopiero teraz, gdy mieli mnie wykopać, zaczęłam doceniać urodę
tego miejsca. Miałam pecha, naprawdę. Nie zdążyłam nawet popływać na oponie po
jeziorze Wawasee.
Dojechaliśmy do budynku administracji. Wozy patrolowe stały zaparkowane
byle gdzie. Glin nie było widać. Uznałam, że pewnie weszli do środka i rozmawiają z
PamelÄ…, dyrektorem Alistairem i sekretarkÄ… podobnÄ… do Johna Wayne'a.
Nie brakowało za to obozowiczów i wychowawców, i to mi się wydało trochę
dziwne. Jeśli zdarzył się wypadek, to chyba naturalną rzeczą byłoby trzymać dzieci z
daleka...
.. .Wtedy uświadomiłam sobie, że i tak niczego nie dałoby się ukryć przed
dziećmi. Była piąta trzydzieści, pora kolacji. Obozowicze wraz z wychowawcami
napływali do stołówki. Posiłki przygotowywano niezmiennie o tej samej godzinie,
choćby się waliło i paliło.
Dzieciaki gapiły się ciekawie na samochody. Na widok mój i Roba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]